Pamięci Stanisława Koguciuka (1933–2021)
W spisie świętych i błogosławionych nie ma kobiety o takim imieniu. Nie wiadomo zresztą, czy to imię czy nazwisko. Raczej to pierwsze. „Nomen est omen” – imię jest znakiem, niesie z sobą posłannictwo i „harmonogram” tego, co będziemy robić na świecie w ciągu życia. Wiele kultur i religii przestrzega rodziców dopiero co narodzonych dzieci: „uważnie nadawajcie imię, przyjrzyjcie się najpierw temu człowiekowi”.
Podczas jednego z wyjazdów na Polesie (białoruskie) miało miejsce takie zdarzenie.
Na lokalnym festiwalu poznałyśmy z dziewczynami* grupę śpiewających kobiet z małej wsi, leżącej na północ od Pińska. Kilka dni później postanowiłyśmy je odwiedzić.
Przyjeżdżamy do wsi późnym wieczorem. Ciemno, nie ma świateł przy drodze, nikogo już nie ma na ulicy. Odruchowo szukamy sklepu, a pod nim tylko Misza, pijany na tyle, że nie bardzo rozumie, o co pytamy. Traf albo dobre natchnienie powoduje, że pierwszy wybrany na chybił trafił dom, w którym jeszcze się świeci, jest domem jednej z naszych Pań. Wchodzimy nieśmiało do izby, Żenia jest tylko trochę zaskoczona, cieszymy się nawzajem na swój widok jak dzieci. Prosi, żebyśmy się rozgościły, a ona tylko wyskoczy, żeby podać sąsiadce insulinę.
Byłyśmy u niej kilka dni.
To była (jest) wieś kobiet, będących w większości w starszym, lub bardzo podeszłym wieku. Młodsze opiekowały się staruszkami, zaglądały do nich codziennie, zanosiły posiłki, mierzyły poziom cukru, zmieniały opatrunki, robiły zastrzyki, podawały leki. Troszczyły się.
Nadszedł ostatni dzień naszego pobytu. Kilka tych mieszkających najbliżej naszej Żeni starszych kobiet zebrało się u niej na podwórku. Mam to przed oczami: schodzą się powolutku, opierając się na dwóch laskach, powoli przekładając nogę za nogą, opatulone w grube rajstopy i skarpety, chociaż jest środek lata. Ostrożnie siadają na krzesłach.
Zbieramy się przy stole ocienionym winogronem, rozpiętym na daszku drewnianej altany. Kobiety rozmawiają, wspominają, śmieją się. Potem zaczynają śpiewać.
Kiedy dopada mnie czarna dziura, wtedy czasem przypominam sobie tamto popołudnie. Bywa, że ratuje moją wiarę w świat, ludzi, piękno, moc rozmowy, śpiewu, miłości, wzajemności i troski.
Zmarł Stanisław Koguciuk, malarz spod Chełma na Lubelszczyźnie. Nie wiem, co osobistego o nim napisać, znałam go przelotnie. Uwielbiam jego obrazy, mam na ścianie dwa : „Marnotrawnego syna” i „Wiejską zabawę” (szyk przestawny w tytułach jego prac nie jest przypadkowy). Bardzo ważne są dla mnie również takie: „Wylazłem na ostatni szczebel, a do księżyca wciąż daleko” i „Panie Jezu ty śpisz?! A my toniemy!”.
Przyjrzałam się dziś temu ostatniemu. Scena z Biblii: apostołowie i Jezus w łodzi na jeziorze galilejskim. Jezus śpi, zrywa się burza. W kulminacyjnym momencie apostołowie wykrzykują słowa, będące tytułem obrazu. Co było dalej, można sprawdzić, ale kluczowy na tym obrazie jest dla mnie jeden szczegół: apostołowie wiedzą, że Jezus ma niezwykłą moc i że nie muszą się o niego martwić. Ale w czasie, kiedy on śpi a jezioro jest jeszcze spokojne, przytrzymują ciało swojego nauczyciela, żeby nie wpadło do wody.
Na wszelki wypadek, z troski.
Obiecałam sobie, że w tym tekście nie użyję słów: niezwykły, wspaniały, wyjątkowy, szczególny i niesamowity. Ale to wszystko takie jest.
* Dziewczyny, to znaczy przyjaciółki z zespołu „Z Lasu”.
W zasięgu głosu
O zjawiskach, emocjach, zwyczajach, tematach niedotykalnych i sprawach niewidzialnych, tworzących nasze życie. Zbiorczo nazywane tradycją, która powstaje z więzi między ludźmi. Blisko, w zasięgu głosu.
Ewa Grochowska