Przejdź do głównej zawartości strony

Mam chyba jakiś radar, który wyłapuje i nakierowuje mnie na pewien szczególny rodzaj scen z życia, zdjęć, kadrów zatrzymanych w pamięci, utrwalonych w opowiadanych przez ludzi historiach. Są one różne, radosne i optymistyczne też. Wiele jednak wśród nich obrazów cierpienia, niesprawiedliwości, wojny, biedy, śmierci, straty.

Mam wrażenie, że jeśli chodzi o historię wsi, jest to dominująca narracja. Czasem – jak gdyby dla równowagi – przeplatana jest scenami sielanki, sadów owocowych uginających się latem pod ciężarem owoców, kolorami tęczy, wschodów i zachodów słońca, lasu, rzeki, szachownicy pól. Najczęściej w opowieści kogoś z zewnątrz, w relacji letników, turystów, podróżnych.

Mogą to być także barwy łuny, pożaru.

We wspomnieniach starszego, urodzonego w dwudziestoleciu międzywojennym pokolenia, cała zazwyczaj wieś płonie w kilka minut, dom zajmuje się od domu, stodoła od stodoły, mieszkańcy zostają w tym (i z tym), co mieli na sobie, kiedy wybiegli z domu albo przybiegli z pola. Nie mają konta bankowego, obligacji, zabezpieczeń finansowych, ani tym bardziej – jeśli cofnę się do pamięci moich dziadków – ubezpieczeń mienia czy budynków. Opowiadała mi przyjaciółka, że jej babcia po pożarze domu wraz z małą córeczką znalazła schronienie u mieszkających po sąsiedzku krewnych. Nie jest to historia sielankowa, ale jest w niej pewien rys oczywistości – nikt nie pytał bliskich, czy pomogą w potrzebie. Kładziono na stole więcej łyżek, dosypywano słomy do sienników lub na klepisko, robiono miejsce dla zwierząt, jeśli ocalały. Wspomnienia z tego czasu były dla niej potem zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem: z jednej strony pomoc i bezwarunkowe wsparcie rodziny, które odsuwało w czasie palącą konieczność odbudowania domu, z drugiej – poczucie bezradności, osamotnienia, obcości, kiedy po II Wojnie Światowej znalazła się na tzw. Ziemiach Odzyskanych i pierwsze, czego tam doświadczyła to dystans, nieufność i podejrzliwość nowych sąsiadów (przyjechała dużo później niż osadnicy z okresu pierwszych lat po wojnie).

Kilka dni temu przechodziłam obok siedziby Radia Lublin, zobaczyłam na ogrodzeniu wystawę zdjęć, czarno-białe sugestywne sceny. Biegający w rozpaczy i zamieszaniu ludzie, płonące zabudowania. O dziwo – widać też ocalałe worki ze zbożem, zwierzęta, zawiniątka z pościelą i ubraniami. Tak jakby mieli czas to wszystko wynieść.

Wystawę tworzą zdjęcia fotografa UNRRA, który tuż po wojnie przemierzał Polskę, m.in. dokumentując straty wojenne. John Vachon przypadkiem znalazł się 2 maja 1946 roku w Wąwolnicy (niedaleko Lublina) i sfotografował wieś, spacyfikowaną i spaloną przez oddziały Urzędu Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej, które pozwoliły (?) ludziom zachować widoczną na fotografiach część dobytku. Wieś była oskarżona o pomaganie partyzantom z oddziałów AK-WIN. To w zasadzie nie miało większego znaczenia, ponieważ komukolwiek by pomagali albo nie pomagali, podlegali władzy, która potrzebowała wroga, by aktem przemocy zamaskować nieugiętą, paniczną, podszytą strachem żądzę decydowania o ludzkim życiu.  

Wielu ludzi na wsi przez pokolenia mało ufało władzy, we wszelkich jej przejawach, trudno się temu dziwić. Jeśli liczono na czyjeś wsparcie i pomoc, była to rodzina i najbliżsi sąsiedzi.

Dużo znam historii o solidarności, wspólnocie, sąsiedztwie.

Samo sąsiedztwo również nie jest opowieścią sielankową, rocznice obchodzone w ostatnich dniach (11 i 12 lipca) mówią o tym aż nazbyt dobitnie. Opowiadają historię, której część z nas nie chce znać, część nie chciałaby mieć z nią nic wspólnego i wolałaby nie dźwigać ciężaru pamięci, ale dźwiga i zna – chociażby z przekazów rodzinnych.

Solidarność jest personalna, osobista, bezpośrednia. Dzisiaj ty, jutro ja.

Jest wbrew pozorom mało medialna, nie jest jałmużną, darowizną, grantem, dotacją. W życiu społecznym jest w pewnym sensie ciężarem, bo niesie w sobie obowiązek wzajemności i odpowiedzialności. Na dawnej wsi zrozumienie tej zasady było kluczem do współistnienia, do zachowania tej mało stabilnej, kruchej równowagi, nazywanej codziennym życiem.

Jak jest teraz?


Czytaj:
Wystawa Spalenie Wąwolnicy


W zasięgu głosu
O zjawiskach, emocjach, zwyczajach, tematach niedotykalnych i sprawach niewidzialnych, tworzących nasze życie. Zbiorczo nazywane tradycją, która powstaje z więzi między ludźmi. Blisko, w zasięgu głosu.

Ewa Grochowska

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Zamknij