Było to mniej więcej tak:
Manole i jego bracia budują monastyr. Co zbudują za dnia, w nocy z niewiadomych przyczyn się wali. Puszcza zaprawa, osuwa się ziemia, a może ktoś pod osłoną ciemności niszczy to, co wzniesiono w dzień? Nie wiadomo.
Monastyr powstaje na zamówienie księcia, ten jest coraz bardziej wściekły. A Manole coraz bardziej zmartwiony.
Co prawda to on jest kierownikiem budowy, ale w razie niepowodzenia konsekwencje poniosą wszyscy.
Martwi się, pracuje i modli. Pewnej nocy ma sen: w powstającej budowli trzeba w tajemnicy przed innymi zamurować żywego człowieka, kogoś budowniczym bliskiego, kochanego.
Zamurować.
Manole zwołuje braci. Ustalają, że będzie to żona któregoś z nich (są tutaj codziennie, przynoszą śniadanie dla mężów) – ta, która przyjdzie następnego dnia jako pierwsza. Zawierają umowę, że nie powiedzą o tym żonom, niech los zdecyduje.
Ale tylko Manole dotrzymuje słowa.
Nazajutrz siedzi na rusztowaniu i powstrzymując łzy, pracuje i modli się o deszcz, grad, burzę, ulewę. Jego żona ma najdalszą drogę do przebycia, jeśli będzie padać, może nie przyjdzie.
Ale młoda i zakochana żona przychodzi mimo niepogody, niesie w zawiniątku na plecach ich małe dziecko, które jeszcze karmi piersią. Tylko ona spośród wszystkich żon budowniczych zjawia się tego dnia.
Już wiecie, co było dalej, prawda?
Podobno zanim żona Manola zmarła i dopóki miała pokarm, przynosił jej codziennie dziecko do karmienia, wystawiała piersi przez pozostawione w tym celu w murze malutkie okienko.
Budowę udało się dokończyć.
To jedna z wielu znanych wersji tej poruszającej legendy, która według przekazów ma dotyczyć Monasteru pod wezwaniem Zaśnięcia Matki Bożej w Curtea de Agres w Rumunii.
Ta jest wołoska, usłyszałam ją pewnego wieczoru od Slobodana Markovicia ze Slatiny, wołoskiego skrzypka i śpiewaka. Spotkanie z nim to tak piękna i obfitująca w przygody historia, że aż opowiem ją w całości osobno, innym razem.
Slobodan Markovic (1932–2011) był niezwykłą postacią. Jest coś takiego, że kiedy rozmawiam albo koresponduję z kimś z jego bliskich (tak jak przed chwilą z jego bratankiem na mesendżerze) albo z osobami, które tutaj w Polsce go znały i z którymi choć przez krótki czas połączyła nas jego muzyka i on sam – czuję więź, której nie sposób wyjaśnić.
Widzę siebie, jak zimą 2010 roku siedzę wieczorem przy stole z ciką (wujkiem) Slobodanem i jego żoną ciotką Kristiną w ich domu w Slatinie, dukam z trudem ułożone po serbsku zdania (między sobą rodzina mówi po wołosku, ze mną po serbsku, czasem wpada córka Slobodana i zamieniamy kilka słów po angielsku), choć w zasadzie rozumiemy się i bez słów. Jest to jedno z najdroższych mojemu sercu wspomnień.
Pojechałam wtedy do Slatiny zawieźć Slobodanowi jego skrzypce, których nie chcieli mu wypuścić z Polski celnicy na Okęciu. Jesienią 2009 roku był u nas w Lublinie na festiwalu.
Ta historia jest też o tym, że Slobodana poznałam dzięki Joannie Wichowskiej, cudownej twórczyni – sprawczyni wielu międzyludzkich i międzykulturowych połączeń, i wspaniałych muzycznych i artystycznych wydarzeń. Przyjechała ze Slobodanem i świetną ekipą ze Slatiny do Remka Mazura-Hanaja i Agaty Harz na Tabor w Szczebrzeszynie (2008). Wtedy usłyszałam śpiewaną przez Slobodana legendę o Manole.
Asiu, jestem ci za to niewypowiedzianie wdzięczna. Wracaj do zdrowia! Wierzę w to bardzo, bardzo mocno.
Nie musicie, ale jeśli możecie – wesprzyjcie Joannę w zmaganiach z chorobą. Bardzo was proszę.
Tutaj: https://zrzutka.pl/6csxu2
Ps. Zdarza się, że dajemy innym coś dobrego, bez czego ich życie byłoby uboższe, może mniej ciekawe, z pewnością pozbawione tego przedziwnego, nieopowiadanego waloru, jakim jest poczucie więzi z innymi, kiedy tworzymy muzykę lub słuchamy jej, wspólnie ją przeżywamy. Bywa, że sami potrzebujemy wsparcia tej wspólnoty, pomocy, solidarności w trudnych zawirowaniach losu, w chorobie.
To nie dług, nie ma tutaj symetrii. To miejsce na szczodrość i wdzięczność.
W zasięgu głosu
O zjawiskach, emocjach, zwyczajach, tematach niedotykalnych i sprawach niewidzialnych, tworzących nasze życie. Zbiorczo nazywane tradycją, która powstaje z więzi między ludźmi. Blisko, w zasięgu głosu.
Ewa Grochowska