Ciocia J. kojarzy mi się z chlebem.
Piekła go w dużych blachach do ciasta, po wyjęciu z pieca był zapas na cały tydzień, kilka sztuk. Wielkie bochny porozkładane do wystygnięcia po całej kuchni wyglądały jak tajemnicze rzeźby.
Kiedy odwiedzałam tę rodzinę, na pożegnanie dawała mi zawsze pół bochenka chleba zawiniętego w papier. Zabrzmi to może sentymentalnie, ale były to jedne z najdroższych darów, jakie kiedykolwiek dostałam.
Wzięłam kiedyś od niej trochę zakwasu w słoiku. Chciałam upiec na nim swój chleb. Ale zakwas się zmarnował, u mnie w domu było na to po prostu za zimno.
Z biegiem lat zrozumiałam, że pieczenie własnego chleba ma swoją cenę. Coś w rodzaju tego, jak nas uczono w szkole na lekcji języka rosyjskiego: múka i muká. Uśmiechała się pani od rosyjskiego mówiąc: nie pomylcie akcentów. Bo zamiast mąki powiecie: męka.
Do dziś tę moją ukochaną ciocię odwiedzam, na drogę daje mi siatki przetworów. Chleba już nie piecze.
O jej niełatwym losie mogłabym i chciałabym napisać dużo. Wychowała sześcioro wspaniałych dzieci. Ale tutaj stawiam kropkę, bo kilkoro z mojego stryjecznego rodzeństwa mam w znajomych i nie wiem, czy chcieliby o życiu swojej mamy tutaj czytać.
Nic nie poradzę, że mąka kojarzy mi się z męką. To jest dość rozbudowany łańcuch skojarzeń i jego pokrewne ogniwa niekoniecznie z sobą sąsiadują. Pojawiają się jak iskra: obraz, a za chwilę mózg błyskawicznie przeskakuje do innego rozdziału, o podobnej zawartości.
Moja domowa babcia nigdy chleba nie piekła. Jak przez mgłę pamiętam, że był u nas w domu piec chlebowy, za mojego dzieciństwa chyba już nieużywany. Znacie powiedzenie gospodyń, że „chleb potrzebuje spokoju”?
Tata miał kilka lat, kiedy podczas budowy domu skręcił nogę. Zaczęła go bardzo boleć i puchnąć. Poprosiła babcia dziadka, żeby pojechali do szpitala. On na to, że budowa, robota i „dzieci nieusłuchane”. Konie potrzebne przy budowie – jeśli zrobią 56 kilometrów tam i z powrotem, to przez cały dzień nie będą się do niczego nadawać. Wzięła babcia dziecko w chustę na plecy i ruszyła w drogę.
„Pierwszy raz podniosłem wtedy na niego głos” – opowiada wujek, jego najstarszy syn, który przyjechał pomóc w budowie. Dziadek nie zareagował, aż dziwne. Wujek wyprowadził ze stodoły wóz (stodołę i oborę wznoszono na wsi w pierwszej kolejności, wielu starszych ludzi wspomina dzieciństwo jako czasy, kiedy o zwierzęta dbano lepiej niż o siebie), zaprzągł konie i zawiózł babcię z moim tatą do szpitala.
Setki razy słuchałam opowieści wiejskich kobiet. Otwarłam się też pewnego dnia na uważne słuchanie kobiet z miasta.
Ze zgrozą odkryłam, że mówią o tym samym.
Drutiana nahajka u try stalki zbyta / bude moja diwczynońka try raz na deń byta (druciana nahajka we trzy zwoje zwita, będzie moja ukochana trzy razy w dzień bita).
Wymagające, surowe, nielitościwe bywa życie.
Dla wszystkich, najbardziej jakoś dla kobiet i dzieci, których głos – nawet jeśli go zabierają – ginie w zgiełku oficjalnych debat nad ich (naszym) losem.
Na dołączonych zdjęciach widać kobiety z mojej rodziny. Przeżyły wywózki do Kazachstanu i na roboty do Niemiec. Utratę ciąż i dzieci (której można było w obydwu przypadkach zapobiec przy jakiejkolwiek zorganizowanej opiece zdrowotnej). Biedę, brak dostępu do edukacji, przemoc domową i społeczną. Dbały o dzieci i rodzinę jak mało kto. Ciocia – zakonnica, przetrwała wywózkę na roboty. Było tam tak ciężko, że obiecała sobie wstąpienie do zakonu, jeśli przeżyje. Do końca swojego życia pomagała moim rodzicom, jej przyjazd był jak święto.
Moje przodkinie, jestem z was dumna!
[Słownik w edytorze tekstu word ma w swoim zasobie tylko słowo „przodkowie”. „Przodkinie” w nim nie istnieją.]
Post scriptum:
Wychowałam się w bardzo przeciętnej, tradycyjnej wiejskiej rodzinie. Dziadkowie byli wobec nas – dzieci – troskliwi, opiekuńczy, kochający.
Nikt nie słyszał wtedy o tym, że patrzenie na przemoc też jest przemocą.
Tekst niniejszy jest małym fragmentem większej całości. Szczegóły wkrótce.
Mawia się, że o zmarłych trzeba mówić dobrze albo wcale. Mam w pamięci również dużo dobrego, o tym opowiem innym razem.
Jeśli ktoś czytał/ła tę moją gawędę, to zapraszam do kolejnej lektury:
Chleb, krew i święta troska, Ewa Grochowska
Dziękuję bardzo za pomoc przy pracy nad tekstem i uwagi: Joanna Rożen Dominika Majuk Weronika Fibich Zuza Solakiewicz
Zapraszam do lektury i podzielenia się refleksjami.
I podzielcie się z innymi, proszę.
W zasięgu głosu
O zjawiskach, emocjach, zwyczajach, tematach niedotykalnych i sprawach niewidzialnych, tworzących nasze życie. Zbiorczo nazywane tradycją, która powstaje z więzi między ludźmi. Blisko, w zasięgu głosu.
Ewa Grochowska