Przejdź do głównej zawartości strony

Poznając zanikające praktyki związane z żegnaniem zmarłych na wsi, a szczególnie śpiewy pogrzebowe, zetknęłam się z wieloma wypowiedziami wskazującymi, że rozpaczanie w obliczu śmierci jest dziś przy pogrzebach czymś niepożądanym. Starsi śpiewacy opowiadają, że rodziny coraz częściej wyraźnie nie życzą sobie śpiewu przy pogrzebie, żeby nie przytłaczać zebranych i nie pogłębiać smutku. Stare miejscowe melodie pieśni pogrzebowych bywają określane jako „straszne” i „ciężkie”, a śpiew porównywany do krzyku lub jęku – w pejoratywnych określeniach, do „darcia się” i „zawodzenia”. Sami śpiewacy wskazują, że śpiew przy ciele zmarłego trzeba „wyciągać”, śpiewać odpowiednio wolno i „żałobnie”.Dźwięk powinien ciągnąć się bez przerw: „jak jeden łapał powietrze, to drugi w tym czasie ciągnął”. Przyjrzyjmy się przykładowi takiej „strasznej” pieśni.

Śpiewak z Bojewa niedaleko Węgrowa, urodzony tuż po wojnie, prowadził śpiewy pogrzebowe od swojej młodości aż do pierwszej dekady XXI wieku. Poznałam go w 2015 roku. Po zaśpiewaniu nam „Już leżę śmiercią uśpiony”, dodał, że przy tej pieśni „to już najgorszy krzyk był”. To jedna z pieśni, w których śpiewacy przemawiają w imieniu zmarłego. Słowami pieśni przez pośrednictwo śpiewaków zmarły stwierdza fakt swojej śmierci i żegna się po kolei z pozostawionymi dziećmi, żoną lub mężem, rodzicami i znajomymi, dziękując za wspólne życie. Według relacji pana Henryka, w Bojewie podczas wieczornych czuwań przy ciele zmarłego właśnie tej pieśni towarzyszyła kulminacja rozpaczy najbliższych – płacz i okrzyki bólu związanego ze stratą.

Obserwując zmiany w sposobie żegnania zmarłych – od miejsca pożegnania po środowisko dźwiękowe – można odnieść wrażenie, że organizatorzy współczesnych pogrzebów w Polsce starają się zminimalizować ryzyko spontanicznego wybuchu emocji. Nie ma miejsca na płacz, głośną skargę bliskich. Tymczasem dawniej w kulturze wiejskiej w Polsce, tak jak wszędzie, istniały formy wspólnotowego przeżywania, które dawały przestrzeń na rozpacz w obliczu śmierci i w innych sytuacjach granicznych. Lamenty rodziny i głośny płacz były ważnym elementem obrzędów. Opłakiwanie straty jest też niezbędną częścią przeżywania żałoby.

W tekście zarysowuję tylko kilka wątków związanych z szerokim i niewyczerpanym tematem opłakiwania i skargi. Czytanie będzie przypominało patrzenie na obraz w kalejdoskopie, złożony z różnobarwnych, nieforemnych odłamków, który w każdej dłoni i w każdym momencie ułoży się inaczej. Polecam też tekst Ewy Grochowskiej Lament w „Przekroju” (ukazał się w grudniu 2020 r.). Zawiera opisy wielu lamentów, których autorka była uczestniczką lub świadkiem.


Ślady lamentów w śpiewie

Na płycie z nagraniami Andrzeja Bieńkowskiego Śpiewy, gwizdy, krzyki można znaleźć pieśń „Stał mąż z płaczem przy grobie”, którą śpiewa Zofia Plaskota z Brogowej na Radomszczyźnie (ur. 1905). Młodsza śpiewaczka z Brogowej Krystyna Ciesielska wspominała ją jako Babcię Plaskocinę, od której poznała wiele pieśni. Według Ciesielskiej tę pieśń śpiewano „jak kobita umarła”. Zaczyna się opisem lamentu męża nad trumną zmarłej małżonki, która osierociła dzieci, i opowiada dalej o losie sierot, źle traktowanych przez drugą żonę ojca. Dzieci żalą się matce i wzywają jej opieki, a zmarła komunikuje się z macochą, broniąc swoich dzieci, więc ich skarga przynosi wymierny skutek.

 

Stał mąż z płaczem przy grobie i narzekał tak sobie
Zmarła mu żonka miła, została dziatek siła

Pojun sobie wnet innum, z twarzy bardzo przyjimnum
Wyrobiała z dziatkami, kopała ich nogami

Mamo nasa kochana, daj nam mleczka ze dzbana
Nosiłaś nas na ręce, a teraz w takiej męce

Mamo nasa kochana, daj nam mleka ze dzbana
Nosiłaś nas na łonie, a teraz w prostej trumnie

Mężu, mężu wstań pryndko, bo się zmieniło wszystko
Twoja nieboscka była palcym mi pogroziła

Nie był ci to zadyn sen, jescek widze palec ten
Twoja nieboscka była palcym mi pogroziła

 

Zostając jeszcze na chwilę w Brogowej, warto wspomnieć o pieśniach sierocych, które śpiewano do ślubu osobom osieroconym przez oboje lub jedno z rodziców. Krystyna Ciesielska znała kilka z nich, bo powojenne wesela najczęściej nie obywały się bez pieśni sierocych. Są w nich także motywyskargi i opłakiwania zmarłych, np. „choćby zagrała wszelako muzyka, trumbili trymbace, i tak nie obudzum z grobu moji mamy, samo serce my płace”.

W XIX wieku lamenty i opłakiwanie towarzyszyły czasowi między śmiercią i pochówkiem. Praktyka lamentowania nad grobem, także podczas dni zadusznych, rozwinęła się bujnie na Wschodzie, i tam pojawia się jeszcze współcześnie (lamenty, czyli hołosinnia np. na białoruskim i ukraińskim Polesiu). Na płycie Andrzeja Bieńkowskiego „Białoruś. Śpiewy obrzędowe. Śpiewy z kołchozów” można usłyszeć Anastazję Jakowec z Łobczy, która wykonuje żartobliwą parodię lamentu pogrzebowego po mężu, podobną w formie do lamentów wykonywanych na cmentarzu. W śladach praktyk lamentowania, do których mamy jeszcze dostęp, intonacja naśladuje okrzyki lub wołanie, ale forma muzyczna jest podporządkowana tekstowi.

 

W ogóle można stwierdzić, że rytualne opłakiwanie zmarłychnajwyraźniej przetrwało we wschodniej i południowej Słowianszczyźnie. Tam nawet miejscami zauważa się widoczne ślady płaczek. W Polsce pierwotne zwyczaje przeważnie zaginęły; względniew właściwym czasie nie zostały zapisane. Źródła zwyczaju tkwiąw rodzimych zwyczajach słowiańskich, jakie na podstawie różnychświadectw historycznych dadzą się odtworzyć. Ponieważ kościółkatolicki w Polsce zwalczał bardzo stanowczo te pogańskie praktyki, szły one coraz bardziej w niepamięć; kościół wschodni,który zawsze na takie pozostałości patrzył więcej pobłażliwie,dozwolił przetrwać temu znacznie dłużej, bo

po dzień prawie dzisiejszy– pisał w 1921 roku Adam Fischer w książce „Zwyczaje pogrzebowe ludu polskiego”.

 

Oskar Kolberg w tomie Chełmskie podkreślał znaczenie głosnego płaczu, który był obowiązkiem rodziny:

Tak przy wystawieniu ciała w trumnie w chacie, jak i przy pochodzie na cmentarz i przy grzebaniu ciała, najbliżsi krewni nieboszczyka, osobliwie kobiety, zawodzą (zawodut) głośnym płaczem i krzykiem swe skargi, wypowiadając miarowo (recitando) z przedłużonem każdego wiersza zakończeniem wyrazy żalu po zmarłym lub wyliczając zasługi i pochwały czynów jego za żywota dokonanych.

 

Opłakiwanie miało swój wyznaczony czas. Według Fischera w wielu lokalnych tradycjach działał zakaz lamentowania nad umierającym, żeby nie utrudniać mu konania. Z kolei głośne rozpaczanie po pogrzebie mogło zatrzymać duszę, która powinna odejść w zaświaty. Śmierć wyznaczała początek lamentów, a czas na głośne wyrażanie rozpaczy kończył się w momencie pochówku. Etnograf przytacza też szczególną interpretację zasady ograniczającej czas lamentowania, zanotowaną w okolicach Śniatynia:

We wsi Potoczku ma ludność stałe formułki, według których po nieboszczyku  należy „hołosyty“. Zaraz po śmierci nieboszczyka godzi się „hołosyty“ tak długo, dopóki po duszy nie zadzwonią. Przed dzwonieniem bowiem nieboszczyk jeszcze słyszy, że po nim ktoś płacze, po dzwonieniu zaś głuchnie.

 

Piotr Dahlig określa lamenty jako ciekawy obszar badań porównawczych w etnomuzykologii i sytuuje je pomiędzy indywidualnym przeżyciem a formą steatralizowaną („Lament – między przeżywaniem a teatralizacją”, w: Polskość – europejskość – uniwersalizm muzyki, 2005). Stylizacja rozpaczy w różne formy performansu towarzyszącego pogrzebom, często z udziałem pośredników, takich jak kobiety wynajmowane do płaczu, wynikała z wierzenia że każda śmierć powinna być opłakana, niezależnie od tego, kim był zmarły i czy ludzie żegnający go odczuwają potrzebę lamentowania. Lament jako praktyka wokalna może być spontaniczny lub przetworzony i przynależny konwencji. Może przybierać formę okrzyków, melorecytacji o stałym, powtarzającym się schemacie lub pieśni z rozbudowaną melodią. Badacze wskazują na potrójną funkcję lamentów: społeczną, rytualno-magiczną i ekspresyjną.


Dawne formy lamentów

Kazimierz Władysław Wójcicki w powieści historycznej „Kurpie” z 1834 roku przytacza formę lamentu, która według niego towarzyszyła dawnym pochówkom, ale także innym pożegnaniom. Autor kreuje taki obraz zachowania matki w chwili opuszczenia domu przez syna, który idzie do wojska:

Małgorzata skropiła ich wodą święconą, i stojąc w progu, ciągle żegnała, dopóki nie zniknęli w gęstym lesie. Wróciła do izby, usiadła na ławie. „O biednaż ja, biedna! Sierota!” zawołała, i rzewliwym płaczem wciąż swoją boleść temi głosiła wyrazy.

W tej scenie lament nie jest częścią pożegnania, ale wyrazem rozpaczy, który ma swoje miejsce w samotności, już po rozstaniu z synem, który może nigdy nie wrócić. W przypisie autor wyjaśnia: „Podobny sposób wyrzekania jest obyczajem zwykłym między ludem naszym. Nie tylko na pogrzebach zmarłych w wielkim smutku, ale nawet przy braniu w rekruty, matki i siostry odprowadzając synów i braci, w płaczliwym śpiewie swoje ogłaszają żale”. Nawiasem mówiąc, za Wójcickim skargę w nieco rozbudowanej formie – „„O biednaż ja, biedna sierota! jakże ja osierociała!” –  Kolberg przytacza w tomie Mazowsze – obraz etnograficzny. Mazowsze Stare jako typowy element pogrzebu. Tę „formułkę” przypisuje „żalom wdowy przy głośnych jej łkaniach”. Za Kolbergiem powtarza tę informację Adam Fischer w książce „Zwyczaje pogrzebowe ludu polskiego”.Przy lekturze prac XIX-wiecznych badaczy warto pamiętać, że przy rozmachu terytorialnym i ogromie materiału, niektóre wnioski opierają się na nikłych przesłankach, i że łatwo wtedy o zniekształcenia (Wójcicki pisze o lamencie matek nad dziećmi, i sióstr nad braćmi, a Kolberg powołuje się na niego, ale nieco zmienia formułę i przyporządkowujeją sytuacji opłakiwania zmarłego męża przez wdowę). Tym niemniej, wydaje się znaczące, że skargi o porównywalnej treści i formie mogły być formułowane przy odprowadzaniu w rekruty i na tamten świat. Przymusowy pobór do wojska był udziałem wielu pokoleń mężczyzn, a żegnające ich rodziny wiedziały, że szczęśliwy powrót nie jest najbardziej prawdopodobnym scenariuszem.

Adam Fischer w Zwyczajach pogrzebowych ludu polskiego opisuje elementy wielu tradycji lokalnych, związane z opłakiwaniem zmarłych. Choć przywołuje też przekonania o szkodliwości nieumiarkowanego opłakiwania, szczególnie w sytuacji rozpaczania rodziców po zmarłych dzieciach, zdecydowanie więcej miejsca poświęca opisom praktyk stawiających płacz – czy to bliskich, czy to sąsiadów i uczestników konduktu żałobnego, czy to zawodowych płaczek – w centrum obrzędów pogrzebowych. Według Fischera m.in. w Prusach, w Kieleckim, Poznańskim, Sieradzkim, w okolicach Wielunia, Raciborza, i Częstochowy głośny płacz, jęki i łkania zaczynały się tuż po śmierci, domownicy często wybiegali przed dom z krzykiem. Nad ciałem i nad grobem „wyrzekano” głośno, żeby ulżyć duszy.W Przemyskim „opłakują zmarłych niewiasty należące do najbliższej rodziny nieboszczyka, a niekiedy nawet najęte płaczki. Opłakiwanie to ma miejsce zwykle przy składaniu ciała do trumny, przy wynoszeniu z chaty i po spuszczeniu do grobu”. W Rudawie pod Krakowem „nad grobem wszyscy najbliżsi krewni rzucają się z płaczem ogromnym na trumnę, ściskają ją i całują”.Fischer prezentuje też własną interpretację tych praktyk. Według niego, zawodzenie było „raczej czynnością obrzędową, aniżeli objawem istotnego żalu”.

Michał Federowskiw I tomie dzieła pod tytułem Lud okolic Żarek, Siewierza i Pilicy. Jego zwyczaje, sposób życia, obrzędy, podania, gusła, zabobony, pieśni, zabawy, przysłowia, zagadki i właściwości mowy z 1888 roku opisał szczegółowo lament praktykowanyna Śląsku, w okolicach Siewierza:

„Zaraz po śmierci mężczyzny żona jego, a po zgonie kobiety najbliższa z krewniaczek, wybiega przed chatę, a zakrywszy twarz zapaską, trzymaną w obu rękach poczyna rzewnie płakać. Płacz ten poczyna się coraz wzmagać tak, że nareszcie przechodzi w głośne łkanie. Po tem wszystkiem kobieta puszcza się wzdłuż drogi, w pośrodku wieś przerzynającej, a zawodząc tj. od czasu do czasu przeplatając płaczem, wymienia w krótkich słowach  swój żal głęboki po stracie ukochanej osoby i jej pewne zalety […]:

 

O rety, rety, Matko Boska Cęstochoska. Hu! hu, hu.
O wsechmocny Jezusie najsłodsy. Hu! hu, hu.
O ja niescęśliwa sierotka bidna. Hu! hu, hu.
O mój Boze! kaj poleciałeś ptaku mój miły. Hu! hu, hu.
O mój Boze! co ja tera pocne, do kogo sie przytule. Hu! hu, hu.
Omójgospodarzudrogi,kochany. Hu! hu, hu.
Ocegoześtymnieniescęśliwosiroteopuścił. Hu! hu, hu.
O mój gospodarzu, mój ty jedyny, o juz cie więcynieujźre. Hu! hu, hu.
O co ja bidna pocne z tymi sirotami, kto na nich pracował będzie. Hu! hu, hu.
Omójtysokole najmilejsy, oniewrócis ty, juzniewrócis. Hu! hu, hu.

 

Potem „wywołane głośnym płaczem sąsiadki i krewniaczki wybiegają przed progi chałup, skąd prosto podążają do zwłok zmarłego. Tutaj wsparłszy na rękach zwieszone głowy, wszczynają ogólny płacz, niemal ryk, przerywany niekiedy łkaniem, który kończy się gorącą modlitwą, odmawianą półgłosem za duszę zmarłego”. Tu cicha modlitwa pojawia się dopiero po wyczerpaniu się sił opłakujących. Scena lamentu zapamiętana i zanotowana przez Federowskiego i pełen tekst to jeden z nielicznych względnie kompletnych opisów sytuacji lamentu po polsku.

Pośród lamentów spisanych przez Kolberga w gwarze ukraińskiej (w tomie Chełmskie) pojawia się też narzekanie i skarga z powodu innego typu żalu: „po stracie krowy zdechłej lub sprzedanej z konieczności”. Opłakująca krowę gospodyni zwraca się do niej czule „moja tełuniu zołotaja”, wspomina jak ją pasła, jak się cieszyła z krowy i odrobiny mleka, lamentuje że nie da sobie bez krowy rady i nie będzie miała czym nakarmić dzieci, wykrzykuje nawet, że wolałaby sama umrzeć niż stracić krowę. Można zgadywać, że takichimprowizowanych lamentów używano do wyrażenia emocji w rozmaitych sytuacjach. W przypadku lamentu po stracie krowy jest jasne, że ta głośna skarga nie jest wymuszona normami społecznymi, nie ma na celu podkreślić niczyjego statusu lub oddziaływać w sferze duchowej. Taki lament to ujście żalu, wypuszczenie razem z głosem niezgody na zmianę i obaw związanych z przyszłością. Tę rolę, obok innych, pełniły także lamenty po zmarłych.


Pośrednicy żalu

Kolberg, Fischer i inni dawni etnografowie wspominają o wynajmowaniu na pogrzeby płaczek, czyli kobiet mających wprawę w opłakiwaniu zmarłych spoza swojej rodziny. Znam też wzmianki osób, które pamiętają płaczki z pogrzebów z ostatnich dekad, np. na Kurpiach, i wspomnienia śpiewaków. Na przykład śpiewaczka z Sokołowa Podlaskiego wspominała z dzieciństwa obecność płaczek w czasie pogrzebów,szczególnie żydowskich. Praktyka zwoływania na pogrzeb kobiet, które z powołania zajmują się opłakiwaniem, jest zresztą żywa w wielu kulturach.

Płaczkom i lamentowi poświęcony jest jeden rozdział książki Björn Schmelzera i Margaridy Garcii Time Regained (A Warburg Atlas for Early Music) z 2018 roku. Piszą między innymi o tradycyjnych włoskich płaczkach, rozpaczających teatralnie w imieniu najbliższych. Schmelzer jest etnomuzykologiem i antropologiem kultury, znanym najbardziej jako kierownik artystyczny zespołu wokalnego Graindelavoix, który wykonuje muzykę dawną, głównie z zasobów średniowiecza i renesansu, w sposób bliższy może śpiewowi tradycyjnemu niż belcanto. Schmelzer pomija w rozważaniach na temat lamentów pogrzebowych aspekt sięgający poza kontekst społeczny i międzyludzki, czyli przekonanie, że płacz jest ważny z perspektywy umarłego. Według autorów, zawodowe płaczki lamentująpo to, żebyśmy my nie musieli. Przekształcają niewyrażalny smutek w stylizowany performans, tworząc sztukę. Tylko przez zdystansowanego pośrednika możemy zbliżyć się do tego, co niewypowiedziane. Podobnie zakrywanie twarzy przez kobiety w żałobie pozwala na autentyczną możliwość niezdolności do łez, ukrytą przed oczami i oczekiwaniami innych, piszą Schmelzer i Garcia. Według nich, w lamentach nie ma nic spontanicznego, są zawsze rodzajem spektaklu, który mozna określić jako autentyczne udawanie. W instytucji płaczek dostrzegają zjawisko interpasywności (interpassivity). Jego mechanizm służy zdystansowaniu się od bólu, smutku i rozpaczy, kiedy okazują się ponad siły człowieka. W obrzędach pogrzebowych zatrudnia się płaczki, żeby wyręczyły w cierpieniu rodzinę zmarłego. Zainscenizowany płacz ma nie tylko ulżyć w cierpieniu, ale także wystawić je na pokaz, nadać formę i przetworzyć w coś innego.

Teatralny aspekt lamentów, o którym pisze i Piotr Dahlig, znajduje też wyraz w gestach autoagresji, naśladujących rozpacz. Fischer kilkukrotnie wspomina o rwaniu sobie włosów z głowy przez żałobników. Podobieństwo do spektaklu widać zwłaszcza we wzmiance o lamentach w wykonaniu ucharakteryzowanych „najemnych płaczek” w okolicach Gery w Niemczech, które według Fischera „zawodziły, rozdrapywały uszminkowaną twarz i rwały sztuczne włosy”.

Słyszałam wiele razu od śpiewaków pogrzebowych z Mazowsza, że na czuwaniach po śmierci członka własnej rodziny się nie śpiewa. W pieśniach zabiera się głos w imieniu zmarłego, zwracając się do jego rodziny. I treść, i sposób wykonania pieśni wymagają zachowania dystansu – skupienia i włożenia wysiłku fizycznego w pracę ciała, która pozwala wydobyć mocny głos i podtrzymywać melodie przez całe godziny czuwania. Z obserwacji dyscypliny oddechowej, jaką dobry śpiewak musi sobie narzucić w czasie prowadzenia pieśni, wynika, że rwący oddech szloch mógł być częścią dawnych lamentów, ale raczej nie psalmów pogrzebowychi pieśni pochodzenia kościelnego, które były rozpowszechnianena wsi przez kilkaset lat. A z fizjologią łączy się aspekt emocji. Wzruszenie w czasie śpiewania sprawia, że głos może uwięznąć w gardle. Wracając do Bojewa, przywołam znów słowa pana Henryka, który zaczął śpiewać na pogrzebach jako nastolatek. „Ja lubiałem śpiewać. I mnie nie wzruszało! Co to, płaczą? Ja byłem taki twardy, dopóki… Najpierw zmarła mama, później brat, później tata. Już nie mogę – bo już mnie wzrusza”.

Artykuł powstał w roku 2020 w ramach zadania „MuzykaTradycyjna.pl” realizowanego przez Forum Muzyki Tradycyjnej we współpracy z Instytutem Muzyki i Tańca – Pracownią Muzyki Tradycyjnej

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Zamknij