Przejdź do głównej zawartości strony

O potrzebie powszechnej dostępności do zbiorów polskiej muzyki tradycyjnej oraz o wykorzystywaniu nagrań archiwalnych w pracy rekonstrukcyjnej i edukacyjnej opowiedzą nam praktycy i pasjonaci muzyki tradycyjnej z Podhala, Beskidu Żywieckiego, Warszawy, Podlasia i Orawy.

Krzysztof Trebunia-Tutka (Zakopane, Podhale):
To wszystko, co jest obecne w tradycji, w kulturze danej grupy etnicznej, narodu, państwa, często nagle gdzieś ulatuje, a nieprzewidziane gwałtowne wydarzenia, wojny, migracje i przeróżne procesy powodują, że może całkiem zniknąć i właściwie nie jest już do odtworzenia przez następne pokolenia. Doświadczenie pokazuje, że dziś przekaz bezpośredni, pamięć ludzka, nauczanie mistrz – uczeń już nie wystarcza.

Już przed wiekiem ludzie zainteresowani dziedzictwem kulturowym myśleli o tym, by jak najwięcej z tych skarbów przekazać następnym pokoleniom. Dziedzictwo niematerialne – muzyka i śpiew – kiedy jest zarejestrowane, po wielu latach jest nieocenioną pomoc, wręcz skarbem dla nauczycieli i ludzi zajmujących się edukacją muzyczną i regionalną.

Sam nie wyobrażam sobie nauczania muzyki bez prezentowania przykładów wybitnych wykonań. W przypadku muzyki tradycyjnej jest to trudniejsze, bo jej wykonawców, mistrzów jest dziś bardzo mało, czasami nawet jeden na region, czasami dwóch lub trzech. Jeżeli ich poprzedników nie nagrano, jeżeli nie zadbano o to, albo ich przekaz przetrwał do naszych czasów, to opowiadanie o tym, jacy byli i jak grali, niewiele nam mówi. Musimy mieć pełną dokumentację tego, co i jak potrafili zagrać, ich charakteru gry, stylu indywidualnego, czyli równocześnie stylu danego regionu.

Muzyka tradycyjna opiera się głównie na tym, że jest oryginalna, niepowtarzalna, że wybitni muzycy ciągle ją współtworzą, a jednocześnie nie są kompozytorami, których twórczość można łatwo zapisać w nutach. Ze swojego doświadczenia widzę – zwłaszcza z ostatnich lat, kiedy pracowałem nad podręcznikiem nauki muzyki góralskiej Muzyka Skalnego Podhala – jak trudne jest zapisanie tej muzyki w nutach, więc nawet nie porywałem się na samodzielne jej zapisywanie. Polskie Wydawnictwo Muzyczne zapewniło mi najlepszych specjalistów od notacji muzycznej, a mimo to przez wiele miesięcy trwały korekty i dyskusje. Doszedłem do takiego samego przekonania jak przed laty, że istota tej muzyki jest nie do uchwycenia w nawet najdoskonalszym zapisie nutowym, ale próbować trzeba.

Tym jaśniej widać, że nagrania mistrzów są nam potrzebne i bardzo ważna jest dostępność tych nagrań. Muzea i państwowe archiwa nie istnieją tylko po to, by gromadzić zbiory, ale także by je udostępniać. Najważniejszą rolą tych instytucja, dla nas, odbiorców i twórców kultury, jest udostępnianie zasobów, byśmy mogli z nich korzystać i aby przyniosły dobre owoce. Myślę, że trzeba wielkiej determinacji i czasu na to, aby uzyskać dostęp do archiwów, które nas interesują.

Osoby prowadzące działalność edukacyjną na Podhalu dysponują prywatnymi zbiorami i archiwami. Są one dla nas najbardziej podręczne, łatwo i szybko dostępne, często posegregowane, łatwo dociera się do elementów, które są w danej chwili potrzebne. Można je udostępnić, można się nimi podzielić i wymieniać. Takie prywatne zbiory archiwalne- swoje i zaprzyjaźnionych muzykantów, wykorzystuję w edukacji, pracując w Tatrzańskim Centrum Edukacji i Sportu, gdzie uczę już od prawie dwudziestu sześciu lat. Nie żałuję tej wiedzy swoim uczniom, wręcz zachęcam do korzystania- wiem, że nie gromadzę tego dla siebie. Swoje zbiory, zapisy, nagrania posłużyły mi w pracy nad podręcznikiem, który jest bazą, punktem wyjścia dla prawdziwych pasjonatów. Jest zaczynem, który ma służyć celom szerszym, społecznym, kulturotwórczym. Powinniśmy się tym dzielić i dbać, by archiwa powiększać, docierać do ludzi, którzy sami by do nich nie trafili. Tak naprawdę każdy z nas może dołożyć się i do upamiętniania tradycji, i do jej popularyzacji.

Paweł Czaja (Jabłonka, Orawa):
Kiedyś, zupełnie przez przypadek, wszedłem na stronę Instytutu Sztuki PAN. Patrzę, jest wyszukiwarka, można sobie wpisać imię i nazwisko wykonawcy, można sobie wpisać miejscowość. Wpisałem tam imię i nazwisko swojego dziadka. Byłem bardzo zaskoczony, gdy znalazłem jego nagrania z lat pięćdziesiątych XX wieku. Ciekawa rzecz. Myślę, że skoro jest to nagrane, to w jakimś stopniu ja jestem spadkobiercą tych nagrań. Napisałem maila do PAN. Po krótkim czasie dostałem odpowiedź, że takie nagrania są i oni mogą mi te nagrania udostępnić – pod pewnymi warunkami oczywiście. Po dwóch miesiącach otrzymałem od nich umowę, którą musiałem podpisać, że te nagrania są dla mnie pamiątką rodzinną i nie będę ich rozpowszechniał. Umowę podpisałem. Po krótkim czasie dostałem właśnie nagrania i to pierwszy materiał archiwalny z Orawy, z którym miałem styczność. To był około czterdziestominutowy występ zespołu działającego przy spółdzielni tkacko-trykotarskiej w Jabłonce. Grali tam jeszcze starzy muzykanci z Piekielnika. Mój dziadek tam wykonywał śpiewki i tańczył. Na tym nagraniu słychać, że to występ całego zespołu. Niemniej jednak usłyszałem tam dwie albo trzy nowe melodie wraz ze słowami. Przyłożyłem się i odtworzyłem te melodie, które zresztą wprowadziliśmy do repertuaru naszych kapel.

Na te archiwa w internecie trafiłem zupełnie przez przypadek. Byłoby fajnie, gdyby można było tam takie melodie odsłuchiwać, nawet za jakąś odpłatnością. A sytuacja idealna to gdyby na portalu IS PAN można było wyszukiwać nagrania po regionie.

Niedawno IS PAN wydał płytę z orawskimi nutami z lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych XX wieku: Drzewie nuty orawskie. Na tej płycie znajduje się ponad sześćdziesiąt starodawnych melodii. Zanim ta płyta została wydana, pan Jacek Jackowski prezentował nam te melodie i zastanawialiśmy się wspólnie, które należałoby opublikować na płycie. Sam byłem pod wrażeniem, bo prawie trzech czwartych tych nut nie znałem.

Te nagrania są takiej jakości jakiej są, dawniej były inne możliwości techniczne. Słyszy się w nich też, że starodawni muzykanci nie mieli takiego sprzętu grającego, jak mamy obecnie. Sporo tych melodii udało mi się odtworzyć. Potem zapisałem je sobie jakimś swoim uproszczonym sposobem, bo nie jestem muzykiem zawodowym, nie piszę nut. Mam możliwość przekazywania tych melodii dzieciakom, które uczę w zespole Małolipniczanie oraz w Orawskim Centrum Kultury w Jabłonce. Oprócz tego jest grupa fascynatów, którzy chcą odtwarzać starodawną muzykę orawską. Spotykamy się i gramy na nowo, uczymy się na nowo wspólnie grać te kawałki z archiwów.

Odtwarzając nuty orawskie, udało się nam nagrać płytę Pozbacowane nuty z tymi odkopanymi melodiami, przy czym nie są na niej tylko melodie odtwarzane z archiwów. Mamy to szczęście, że w okresie międzywojennym na Orawie niejaki Emil Mika spisał w nutach blisko sto melodii orawskich wraz z tekstami. Sporo z tej książeczki udało się odtworzyć. Jednak dużo łatwiej jest robić to z nagrań archiwalnych niż z nut.

Na naszym terenie działa dużo zespołów i widać, że coraz częściej czerpią repertuar ze wspomnianych przeze mnie płyt. Bierzemy nieraz udział w przeglądach instrumentalistów, kapel i śpiewaków. Kiedy śpiewamy te melodie po raz pierwszy, spotykamy się z niezrozumieniem. Jury zastanawia się czasem, co my gramy, to może nie być orawskie, skąd my to wzięliśmy? W tamtym roku brałem udział w konkursie, w którym zagrałem dużo takich nowych melodii. Rzucili mnie gdzieś na trzecie miejsce, chociaż trzecie też bardzo dobre. Potem była rozmowa z jury, dyskusja. Uświadomiliśmy ich, że to są te melodie, które odkopaliśmy.

Stanisław Strelnik (Warszawa):
Moim zdaniem jeśli ktoś chce się nauczyć porządnie muzyki tradycyjnej, to musi się uczyć z archiwów. Owszem, przekaz mistrz – uczeń jest bardzo fajny, ale w niektórych regionach nie ma już mistrzów i trzeba się z tym pogodzić. W Radomskiem i Opoczyńskiem jest ich coraz mniej, są coraz starsi i coraz trudniej czegoś się od nich nauczyć. Archiwa to coś, co zostaje. Opieranie się tylko na uczniach mistrzów, którzy teraz sami stają się mistrzami, moim zdaniem też jest ryzykowne. Bo coś tam wysłyszeli, coś tam zrozumieli, a czegoś często nie zrozumieli. Jeśli natomiast chcesz się dowiedzieć, jak to brzmiało naprawdę, to uczysz się z archiwów. Puszczasz je, zwalniasz. Puszczasz jeszcze raz, zwalniasz. I tak wiele razy, aż się nauczysz.

Joanna Strelnik (Warszawa):
Druga sprawa to repertuar. By porządnie nauczyć się muzyki z danego regionu, to po pierwsze: jest to kwestia techniki gry, ale po drugie: trzeba wiedzieć, czego się uczysz, i znać kontekst tej muzyki. Podstawą nauki mazurków i oberków jest zrozumienie, co jest motywem melodycznym i jak on brzmi. Rozumie się to zazwyczaj wtedy, kiedy usłyszy się przyśpiewkę. Człowiek, który zaczyna, nie potrafi sobie wyekstrahować gołej melodii z bogatej ogrywki. To dość trudne i wymaga długiej praktyki. W tym momencie zapoznanie się z całością nagrań z danego regionu czy mikroregionu bardzo pomaga. Bez tego nie da się w zasadzie dobrze tego nauczyć. Uczenie się bez kontekstu zapewnionego przez nagrania jest trudne. Oczywiście można jeździć w teren, jeśli gdzieś są jeszcze śpiewaczki, ale ich też jest coraz mniej. Z reguły nagrania dają pełniejszy obraz tradycji muzycznej regionu niż wizyty u dwóch, trzech osób w terenie.

Przez ostatnie kilkadziesiąt lat z archiwów muzyki tradycyjnej korzystali głównie naukowcy. Prawie nie istnieje u nas praktyka nauki gry z archiwów albo używania ich w szkole podczas lekcji muzyki czy edukacji regionalnej. To się dopiero zaczyna praktykować. Polski ruch revival przez ostatnie dwadzieścia lat główny nacisk kładł na uczenie się od mistrzów – to się powoli kończy. Nie ma wzorców, jak się uczyć z nagrań i co z nimi robić, jeśli nie jest się naukowcem.

Stanisław Strelnik:
Nie jestem też zwolennikiem otwarcia archiwów, by każdy mógł sobie w nich ot tak grzebać, by wszystko było wystawione w internecie. Ja uważam, że wtedy takich rzeczy się nie szanuje. Jeśli musisz włożyć trochę wysiłku, by do czegoś dotrzeć, wtedy bardziej to docenisz. Jednak chciałbym, by nie trzeba było wykonywać jakichś dziwnych działań, by do tego archiwum się dostać na przykład przez kolegę czy znajomego. Poza tym nawet jeśli jakiś zbiór archiwalny jest dostępny, to brakuje mi do niego ścieżki dostępu dla zwykłego człowieka.

Joanna Strelnik:
By było jasno powiedziane, co musisz zrobić, by uzyskać legalny dostęp do nagrań, które zamierza się wykorzystać, na przykład w działalności edukacyjnej w regionie. Jasno, wołami gdzieś napisane. Na dodatek obecnie za nagrania archiwalne trzeba płacić jakieś gigantyczne pieniądze!

Stanisław Strelnik:
Opłaty za te nagrania są dla mnie akceptowalne, pod warunkiem, że są symboliczne, a nie rujnujące człowieka. Gdy chcę uzyskać parę minut nagrań, a muszę płacić za nie kilkaset złotych, to nie ma sensu. Oczywiście nie odnosi się to do archiwów prywatnych, które często powstawały bez żadnego wsparcia. Nie możemy im narzucać, jak mają udostępniać swoje nagrania, bo to ich życie i ich dorobek. Natomiast państwowe instytucje, które robiły to z podatków, powinny mieć jakąś ścieżkę dostępu do swoich zbiorów i sprawić, by były dostępne dla wszystkich zainteresowanych.

Joanna Strelnik:
Dla wielu osób z odległych krańców Polski warszawskie archiwa państwowe są po prostu nieosiągalne.

Stanisław Strelnik:
W szczególności w modelu, w którym nagrań możesz posłuchać tylko na miejscu.

Joanna Strelnik:
To jest wstrząsające. Ktoś ma przyjechać do Warszawy i na miejscu odsłuchać nagranie. Co z tym możesz zrobić? Transkrypcji nie zdążysz zrobić, bo to zbyt skomplikowane. Założenie, że dostęp ma polegać na odsłuchaniu nagrań na miejscu, jest dla mnie jednym z największych absurdów, jeśli chodzi o dostępność do archiwów w Polsce. To nie przydaje się do niczego! Żeby nauczyć się porządnie jakiejś melodii, trzeba ją wielokrotnie odsłuchać. Tym bardziej przy tworzeniu większych opracowań dotyczących danych tradycji muzycznych. Nie wiem, ile miesięcy człowiek musiałby spędzić w archiwum danej instytucji, by zrobić wszystko na miejscu.

Stanisław Strelnik:
Spędziłem w Zbiorach Fonograficznych IS PAN wiele dni, doceniam te archiwa, ale uważam, że ten model dostępu jest do przemyślenia.

Joanna Strelnik:
Kluczem jest to, by nie traktować zbiorów nagrań jak niedostępnej wieży ze skarbami, tylko oferować wsparcie ludziom, którzy tego potrzebują. Osobom, które chcą to poznać, chcą się tego nauczyć lub uczyć innych. To tak powinno funkcjonować, jako ośrodki wsparcia. To jest państwowe!

Stanisław Strelnik:
Teraz mam poczucie, że często, gdy zbliżasz się do archiwów państwowych, to jesteś traktowany z podejrzliwością, jako osoba, która nie wiadomo co z tymi nagraniami zrobi. To bardzo złe. Ludzie, którzy się zgłaszają, by dowiedzieć się czegoś o tej muzyce, powinni być traktowani z sympatią. W tej chwili szansa, że jako anonimowa osoba zadzwonisz do jakiejkolwiek rozgłośni Polskiego Radia czy IS PAN-u i otrzymasz szybko dostęp do interesujących Cię nagrań, jest bliska zeru. Trzeba przebić się przez mur pytań i podejrzliwości. O ile w danej instytucji w ogóle istnieje ścieżka dostępu do nagrań archiwalnych… Te nagrania są traktowane prawie jak niepublikowane nagrania Beatlesów, które są bardzo cenne, bo kiedy je zdobędziesz i wydasz, zarobisz milion dolarów. Co by się stało, gdyby udostępnić wszystkie polskie archiwa publicznie w internecie? Prawdopodobnie nic. Wiele osób nie czuje potrzeby korzystania z archiwów albo po prostu nie wie, że można do nich zaglądać. Samo udostępnienie nagrań i samych archiwów nic nie zmieni, jeśli nie będzie zaszczepionej świadomości, że tego można po coś użyć i że to jest wartościowe, jeśli nie będzie ich promocji.

Teraz aby się zanurzyć w polską muzykę tradycyjną, trzeba naprawdę bardzo chcieć, mieć dużo cierpliwości i dużo wysiłku włożyć w to, aby się z nią zetknąć, czegoś posłuchać i coś zrozumieć. Jeśli chcesz się zetknąć z sambą, salsą czy tangiem, to masz tysiąc razy łatwiejszą ścieżkę do przejścia. To już szerszy problem niż dostępność archiwów. Archiwa archiwami, ale tej muzyki nigdzie nie ma. Gdy ludzie słyszą polską muzykę, to pytają się, czy nie pochodzi z Australii…

Joanna Strelnik:
Myślę, że sporą szansą na dowartościowanie zbiorów archiwów byłoby wykorzystanie ich w edukacji. Gdyby elementy kultury tradycyjnej były częściej wykorzystywane w procesie systemowej edukacji, to archiwa zrobiłyby się bardziej potrzebne.

Stanisław Strelnik:
No tak, bo jeśli dzieci musiałyby nauczyć się w szkole, choćby oberka na WF-ie, to automatycznie pojawiłaby się potrzeba, by skądś jakiegoś oberka puścić. Może parę osób wpadłoby na pomysł, by zamiast nagrań ZPiT Mazowsze puścić oberka z nagrań archiwalnych.

Joanna Strelnik:
Brakuje systemowej edukacji na temat własnej kultury. Wszędzie tylko Chopin i Chopin… W irlandzkim Pcimiu Dolnym można kupić płyty z irlandzką muzyką tradycyjną, często nawet praktycznie z tej samej wsi.

Rafał Bałaś i Władysław Byrtek. Fot. Piotr Baczewski

Rafał Bałaś (Żywiec, Żywiecczyzna):
Bardzo trudno zainteresować dużą grupę młodzieży, by słuchała starych nagrań archiwalnych i się nimi inspirowała. W pierwszym kontakcie ta muzyka im zwyczajnie nie brzmi i jej słuchanie jest dla nich wyzwaniem. Dlatego potrzebują kogoś, kto przetłumaczy im to na zrozumiały dla nich muzyczny język. Czy to w rzeczywistości, czy za pośrednictwem filmów i nagrań edukacyjnych.

Mimo to nie chcielibyśmy przenosić tej muzyki na nuty, bo ją to bardzo odchudza. Udostępnianie materiałów instruktażowych wzbogaconych o nagrania archiwalne pomaga młodym ludziom zaczerpnąć z tych nagrań tyle, ile dadzą rady, w zależności od doświadczenia i umiejętności. Jeden usłyszy połowę wszystkich ozdobników, drugi wszystkie, a trzeci na ich podstawie doda jeszcze swoje.

W nagraniach archiwalnych jest głębia, bardzo dużo muzycznej treści, dlatego nauka tych melodii z drugiej ręki niesie za sobą ryzyko, że pośrednicy sami nie wszystko usłyszą i nie wszystko to, co jest zawarte w pierwotnej melodii, przekażą dalej.

Bardzo ważne jest, by w procesie edukacji dzieci miały zarówno kontakt z archiwami, jak i z osobami, które je nimi zafascynują, pomogą odczytać i zrozumieć. Zdarzają się takie sytuacje, że osoby zajmujące się edukacją muzyczną nie udostępniają uczniom źródła, przez co przedstawiają im melodie zagrane już po swojemu, na swój sposób przetworzone, a często zubożone. Sam z pokorą przyznaję się, że jestem w stanie wysłyszeć ze starych nagrań tylko część ciekawostek i detali, ale przypuszczam, że niejeden mój uczeń słyszy w nich więcej niż ja. Dlaczego mam mu zabierać tę okazję?

W Fundacji Braci Golec staramy się tę modę rozwijać i zachęcać młodzież do słuchania takich nagrań. Na zajęciach na chwilę wyłączamy się jako instruktorzy, a włączamy im nagrania archiwalne i prosimy, by postarali się wysłyszeć z nich jak najwięcej. Niestety, na razie ma aż tak dużo przedstawicieli młodego pokolenia w nich zasłuchanych.

W naszej pracy z młodymi dudziarzami opieramy się głównie na nagraniach braci Byrtków, bo są powszechnie dostępne. Dzięki wydaniu płyty z ich muzyką coś się ruszyło, zmieniło. Na dodatek zbiegło się to w czasie z rozwojem edukacji dotyczącej muzyki tradycyjnej w regionie. Ta płyta stała się źródłem inspiracji dla osób zajmujących się edukacją muzyczną. Można było korzystać z nagrań wydanych na tej płycie, można było robić coś na jej podstawie w zespołach regionalnych i sami mogliśmy coś z tym materiałem zrobić z instruktorami Fundacji Braci Golec. Potem, gdy kilku młodych muzykantów zaczęło grać te melodie, to kolejni je od nich przejmowali. Kilka z tych nagrań zaczęło w regionie funkcjonować i stało się bardzo popularnymi.

Nagrań innych dudziarzy z regionu prawie nie ma w publicznym obiegu i nie są one szeroko dostępne, a przecież nie tylko Byrtkowie grali z dudami w składzie pod Żywcem. Było tu bardzo dużo dobrych dudziarzy, wiele kapel grało świetnie i inaczej niż oni. Dochodzimy do tego, że opieramy się tylko na jednym źródle, co może grozić tym, że ktoś zacznie mówić, że tak można grać, a tak nie, a to już jest bardzo wielkie zło.

Jeszcze kilkanaście lat temu wszystkie kapele góralskie w Żywiecczyźnie grały wszystko, tylko nie muzykę swojego regionu – muzykę Podhala, Beskidu Śląskiego, Orawy, Słowacji i Węgier. W repertuarze kapel praktycznie nie było muzyki z ich rodzimego regionu oprócz kilku znanych utworów. Doszedłem do wniosku, że stało się tak między innymi dlatego, że wtedy był bardzo słaby dostęp do nagrań archiwalnych. Niestety, mimo upływu lat dostęp do archiwów muzyki Żywiecczyzny jest nadal słaby i trzeba być tym tematem bardzo zainteresowanym, by do nich dotrzeć. Warto dodać także, że większość muzyki instrumentalnej górali żywieckich opiera się na dudach i skrzypcach. Nietrudno się domyślić, że trzeba być wytrwałym słuchaczem, pasjonatem, aby takich nagrań słuchać. My chcemy, tym się pasjonujemy, ale wielu młodych muzykantów nie znalazło tyle chęci i energii, by się w nie zagłębiać. Na dodatek jakość starych nagrań też tego nie ułatwia. Jednocześnie wokół nas była masa dostępnych nagrań muzyki z innych części Karpat. Łatwiej było młodym zainspirować się tamtymi nagraniami, bo po prostu lepiej im brzmiały. Przez to muzyka Beskidu Żywieckiego powoli przestawała istnieć.

W latach dziewięćdziesiątych XX wieku nastąpił znaczący przyrost liczby kapel grających muzykę tradycyjną w naszym regionie. Przez ostatnie ćwierć wieku z trzech kapel zrobiło się sześćdziesiąt. Wiele z nich nie czerpało wiedzy od mistrzów, tylko z płyt, kaset, YouTube’a czy wszelkich dostępnych cyfrowo materiałów. Dziesięć, dwadzieścia lat temu takich materiałów z muzyką Beskidu Żywieckiego prawie nie było, więc oni się tej muzyki nie uczyli.

Zbiory archiwalne są dla mnie źródłem inspiracji i źródłem materiałów, z którymi można dalej pracować. W Beskidzie Żywieckim traktujemy te archiwa jako punkt wyjścia. Można do tego różnie podchodzić. Z dostępnych publikacji – na przykład autorstwa Józefa Miksia, w której są setki melodii tradycyjnych spisanych na Żywiecczyźnie – można próbować rekonstruować jeden do jednego melodie przez niego zapisane. W składach, w których gram, oraz w pracy z dziećmi archiwa są dla nas punktem wyjścia: staramy się jak najwięcej z nich wyciągnąć, ale nie boimy się także szukać własnych interpretacji, dodawać własnych myśli do tego, gdyż wiemy, że osoby nagrywające niegdyś muzykantów miały ograniczone możliwości zapisu czy też słyszały melodie od osoby nagrywanej tylko jeden raz. Nie traktujemy archiwów jak skamieniałości.

Juliusz Kublik (Knyszyn, Podlasie):
Od dziecka wszystkie wakacje spędzałem na wsi, więc temat kultury wiejskiej, estetyki wiejskiej zawsze były mi bliskie i mnie interesowały. Mieszkając w Warszawie, w pewnym momencie trafiłem na muzykę tradycyjną, która była głównie muzyką z Polski Centralnej. Zaciekawiło mnie wtedy, jak brzmiała muzyka tradycyjna w moich rodzinnych stronach – Białostocczyźnie, powiecie monieckim. Zacząłem szukać tej muzyki dwutorowo: jeździłem na wieś, by znaleźć ostatnich żyjących muzykantów, poznać ich, nagrać, a równolegle szukałem w archiwach, bo wiadomo, że kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu tych ludzi żyło znacznie więcej. Pomyślałem sobie, że skoro w całej Polsce nagrywano tę muzykę, to pewnie i u mnie.

Najpierw szukałem w ogólnodostępnych na YouTube zbiorach fundacji Muzyka Odnaleziona czy Muzyka Zakorzeniona. Potem trafiłem do zbiorów fonograficznych IS PAN i tam wyglądało to tak, że po zarejestrowaniu się na ich stronie mogłem przeszukiwać ich bazę danych. Po szybkiej kwerendzie okazało się, że zbiór nagrań z moich stron był w tej bazie naprawdę lichy. Z powiatu monieckiego, gdzie – jak opowiadają żyjący jeszcze muzykanci – mnóstwo było harmonistów, w bazie znalazł się tylko jeden. Oczywiście jeden to więcej niż zero, każde nagranie jest cenne, każda informacja to jakiś okruch, który jest dziś ważny i wartościowy. Dlatego też wybrałem się do PAN-u. Akurat byłem wtedy w bardzo wygodnej sytuacji życiowej, miałem własną działalność gospodarczą, nie pracowałem na etacie, więc mogłem moim czasem zarządzać właściwie w sposób dowolny. Mieszkałem w Warszawie, co też w tym kontekście jest bardzo ważne, gdyż instytut pracuje w godzinach urzędowych: od ósmej do szesnastej. Udałem się tam po wcześniejszym umówieniu i posłuchałem sobie tych nagrań. Warto jednak zaznaczyć, że gdybym nie był w tak komfortowej sytuacji jak wtedy, to praktycznie ta wizyta byłaby niemożliwa. Musiałbym wziąć urlop, ponieważ przeciętny człowiek od poniedziałku do piątku pracuje do późnych godzin popołudniowych i nie jest w stanie się tam wybrać. Druga sprawa jest taka, że jeżeli bym mieszkał poza Warszawą, to musiałbym do tej Warszawy dojechać. Jeśli mieszkałbym na Białostocczyźnie, gdzie aktualnie mieszkam w chacie pradziada, to już byłoby to dwieście kilometrów w jedną stronę. Gdybym mieszkał jeszcze dalej, ten dojazd byłby jeszcze bardziej kłopotliwy. Dostęp do tego archiwum jest niezwykle trudny, a dla większości społeczeństwa nieosiągalny.

Weźmy jeszcze kolejny problem. Ja tą muzyką żyję od kilku lat. Im dłużej tym się zajmuję, tym bardziej chce mi się to robić. Jeżdżę po wsiach, nagrywam muzykantów. W pewnym momencie uznałem, że to jeszcze za mało i ta muzyka żeby żyć, musi brzmieć na żywo, a ci muzykanci są już po prostu wiekowi. Uznałem więc, że sam się nauczę grać. Jak można się nauczyć grać? Można do jakiegoś muzykanta pojechać, on tę melodię nam pokaże i jakoś ją przyswoimy. Można też wykorzystywać współczesną technikę, nagrać melodię od muzykanta i nauczyć się jej w domu. Jak uczyli się kiedyś muzykanci różnych modnych tańców? Najlepiej jeśli mieli płytę, sami mi to opowiadali. Puszczali sobie taką płytę w kółko, w kółko słuchali, zapamiętywali te melodie, potem rozgrywali i na końcu porównywali z nagraniami na płycie, czy już grają wiernie. Gdybym chciał się dziś nauczyć grać jakieś melodie od Stanisława Stankiewicza, którego nagrania są w PAN-ie, musiałbym mieć to nagranie ze sobą, musiałbym mieć do niego dostęp w domu, w telefonie, bym mógł sobie słuchać tych nagrań w wolnych chwilach, żeby mi weszły w głowę. To jest obecnie niewykonalne. To sytuacja kuriozalna. Dlaczego? Przez lata zbierano te nagrania za pieniądze państwowe, nikt tego nie robił za darmo. To jest praca etnografa, który dokumentował odchodzącą w zapomnienie kulturę. Chwała za to, że dla tych ludzi te pieniądze były, bo udało się to nagrać i ocalić od zapomnienia. Leżą te taśmy w archiwum, przychodzą czasy współczesne, czasy cyfrowe i ktoś te taśmy zgrał, ktoś ich kopie cyfrowe pociął na kawałki i opisał. I co dalej się z tym dzieje? Mamy nagrania na nośnikach cyfrowych i jednocześnie nie mamy do nich dostępu!

Jest tak, że nagrania które mnie interesują, są zdigitalizowane, ale czekają na opracowanie. Przed opracowaniem nie są udostępniane. Nie mogę posłuchać nagrań, które są w posiadaniu instytutu. To się w głowie nie mieści. Po co to było nagrywane? Te instytucje istnieją dla ludzi, którzy pytają o nagrania, a nie na odwrót.

Juliusz Kublik i Stanisław Dec. Fot. Piotr Baczewski

Jakiś czas po wizycie w IS PAN pani Jagoda Konopko, była dyrektorka Knyszyńskiego Ośrodka Kultury, powiedziała mi o stronie internetowej Podlaskich Zbiorów Cyfrowych. Są na niej nagrania z przeglądów organizowanych na Białostocczyźnie od lat siedemdziesiątych XX wieku. Kiedy to usłyszałem, byłem w ogromnym szoku i w ogromnej radości. Wszedłem na tę stronę – jest ogólnodostępna, nie trzeba się na niej rejestrować. Są tam ogromne liczby długich plików dźwiękowych zgranych z taśm i puszczonych do internetu. Wszystkie na wolnej licencji. To jest cudowne, że te nagrania są dostępne dla wszystkich. Taki mam głód tej muzyki, że słuchałem jej po nocach czy jadąc tramwajem. Znalazłem na nich legendarnych wręcz muzykantów z okolicy, o których słyszałem wiele opowieści. O! Ten Rysiek Ciołko z Kozińc! Jak on grał! O Jezu! Ja nie wiedziałem, nikt mi przecież tego nie zanuci. Mając jego nagranie, włączam je i słyszę, jak ten człowiek wycina. To niesamowite. Uważam, że to bardzo dobry model, który powinien funkcjonować. Zgrywa się nagrania, rzuca je do internetu, a pasjonaci z całej Polski opisują je z potrzeby serca. W ostatnich latach mamy coraz więcej takich osób. Wiele z nich opisałoby nagrania za darmo, tylko trzeba udostępnić ludziom te materiały.

Na drugim biegunie są nagrania wielu miłośników muzyki tradycyjnej, którzy za własne pieniądze, we własnym czasie jeżdżą po kraju, szukają muzykantów, nagrywają i wrzucają te nagrania do internetu. Dzielą się swoimi nagraniami bezpłatnie. Z drugiej strony mamy archiwa państwowe, co podkreślam, gdzie za państwowe pieniądze wykonano bardzo ciężką, żmudną i ważną pracę, tylko po co? Chyba tylko po to, żeby się nimi chwalić. Krew człowieka zalewa.

Mam swój zawód techniczny, swoją pracę, tą muzyką zajmuje się po godzinach. To moja pasja. Na realizację tej pasji dużo czasu nie starcza. Każdy ma swoje obowiązki, musi zarobić na chleb i na opłaty. Drzewo samo mi się nie rąbie. Mamy XXI wiek. Dobrze by było, gdyby to wszystko było łatwo dostępne i ludzie w ogóle wiedzieli o istnieniu archiwów…

Artykuł został zrealizowany we współpracy z Narodowym Instytutem Muzyki i Tańca w ramach Programu Archiwa Dostępne 2021 prowadzonego przez Forum Muzyki Tradycyjnej oraz Pracownię Muzyki i Tańca Tradycyjnego. Projekt jest finansowany ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Zamknij