Przejdź do głównej zawartości strony

Wojna w Ukrainie rozgrywa się na wielu frontach – także tym kulturowym. Trwa walka o zachowanie tożsamości, tradycji, dziedzictwa niematerialnego, zabytków, różnorodności. Jednocześnie kultura ukraińska rozprzestrzenia się po całym świecie i dotyka coraz większej ilości osób. Tworzą się nowe, cenne połączenia.

O pracy w Polskim Radiu dla Ukrainy, łączeniu kultur i ochronie cennego dziedzictwa opowiada Mariana Kril, filolożka, dziennikarka radiowa (Polskie Radio dla Ukrainy, Radiowe Centrum Kultury Ludowej). Rozmowę przeprowadziła Inez Girek.


Inez Girek: Jak teraz wygląda praca Polskiego Radia dla Ukrainy i jak postrzegasz jego misję? 

Mariana Kril: To ciekawa kwestia. Do 24 lutego 2022 roku nasza redakcja była bardzo malutka, liczyła tylko sześć osób i kilku współpracowników. Nagle wszystko się zmieniło. Zaczęliśmy przygotowywać ukraińskie serwisy dla Jedynki, a nasz czas antenowy zaczął się rozrastać. Co miesiąc przybywały dwie godziny, aż w styczniu 2023 roku doszliśmy do 14 godzin czasu antenowego. To był bardzo trudny, ale ciekawy proces. Do zespołu dołączyło mnóstwo wartościowych i doświadczonych ludzi z Ukrainy, którzy przyjechali tu jako wojenni migranci. Oprócz tego, że nadajemy informacje o rożnych ukraińskich wydarzeniach, mówimy o Polsce, o sprawach związanych z legalizacją i integracją społeczną, to mamy wreszcie przestrzeń, żeby prezentować w różny sposób ukraińską muzykę, a także pokazywać związki muzyki polskiej i ukraińskiej. Mam na myśli różne kooperacje polskich i ukraińskich wykonawców z ostatnich 20-30 lat, a także polską scenę folkową i jej zainteresowanie oraz inspiracje ukraińską tradycją. Ukraiński słuchacz zupełnie nie zna chociażby Orkiestry Świętego Mikołaja, Werchowyny czy młodszych zespołów jak Dziczka. Staram się opowiadać o tym, ile mogę. Przebywając w tym środowisku, słuchając różnych historii, ciągle się uczę. Dzięki temu, że mamy tak dużą antenę i możliwości, staram się przybliżać to, co tak naprawdę nas łączy i tworzy dialog pomiędzy naszymi dwoma krajami. To uważam za podstawową misję – tworzenie dialogu pomiędzy Polską a Ukrainą.

W Polsce obserwujemy zwiększone zainteresowanie ukraińską kulturą. Festiwale zajmujące się muzyką tradycyjną i folkową zaczęły intensywnie zapraszać artystów z Ukrainy. To z jednej strony gest wsparcia, a z drugiej ciekawość.

Tak, festiwale w 2022 roku chciały zaspokoić tę ciekawość, ale wydaje mi się, że ruch związany z poznawaniem ukraińskiej kultury tradycyjnej jest znacznie starszy. Oczywiście, takie wsparcie pozwala artystom po prostu zarobić, ale jednocześnie focus na ukraińską kulturę jest silniejszy i głębszy. Obserwuję to od około dziesięciu lat, szczególnie po roku 2014. 

Wydaje mi się, że zawsze interesowano się przede wszystkim literaturą – Jurij Andruchowycz, Natalia Śniadanko, Oksana Zabużko, Andrij Lubka i wielu innych – znane były przekłady naszych pisarzy. Oczywiście to nie docierało do szerszego grona odbiorców, może Andruchowycz jest takim wyjątkiem, bo to rzeczywiście bardzo znana postać. Ale jeśli chodzi o muzykę tradycyjną, czyli to, czym się zajmujemy, to w Polsce od dawna istnieje spore zainteresowanie ukraińskimi pieśniami tradycyjnymi, białym śpiewem i wielogłosem. I to oczywiste, bo nie ma w Polsce pieśni wielogłosowych, może prócz Podhala, więc bardzo różne środowiska tym się interesowały. Gdy przychodzę na warsztaty śpiewu do ukraińskich nauczycielek, to jestem tam jedyną Ukrainką. Wszyscy są Polakami. To bardzo ciekawy fenomen.

Ale pojawia się inne pytanie – co my możemy zaproponować? Ostatnio czuję i widzę to tak, że na wszystkich festiwalach pojawiają się praktycznie ci sami muzycy. Na Ukrainie działa wiele innych projektów, ale one nie zawsze się przebijają, brakuje odpowiedniej promocji. Bardzo bym chciała, żeby pokazywało się więcej takich artystów.

 

Jak w tej chwili wygląda sytuacja w Ukrainie? Czy praktykuje się muzykę tradycyjną, są organizowane jakieś wydarzenia?

Z moich rozmów z różnymi ukraińskimi artystami wynika, że wojna stała się swoistym kołem napędowym i muzyka tradycyjna się rozwija. Organizowane są spontaniczne wydarzenia, np. tańce w metrze. Zespół Bożyczi co tydzień spotyka się w kijowskim metrze na stacji Teatralna i organizuje potańcówki. Publikują wydarzenia na Facebooku, ale mają już stałych odbiorców, pojawiają się też nowe osoby. Oni też od początku wojny prowadzili spotkania online, tak jak w pandemii, ale opowiadali w języku angielskim o kulturze i pieśniach ukraińskich. To było bardzo ważne. Serhij Postolnikow z US Orchestry mówił, że tworzą się nowe kapele, składające się z młodych osób, które chcą pokazywać tę muzykę. Na pewno więcej wydarzeń odbywa się online. Premiery, nowe teledyski. Folklor jest interpretowany na nowo, znane pieśni z centralnej Ukrainy są przerabiane tak, by mówiły o tych czasach, w których żyjemy – o czasach wojny. Widać tę tendencję. Natomiast dużych wydarzeń brakuje. Owszem, teatry pracują. Jeśli jest alarm przeciwlotniczy, sztuka jest zatrzymywana i wszyscy schodzą do schronu. Filharmonie też działają. Organizowane są koncerty, ale bardziej kameralne. Za to wielu ukraińskich wykonawców jeździ na duże koncerty do Polski. Nigdy bym nie przypuszczała, że takie wielkie popowe gwiazdy mogą tu przyjeżdżać i mieć dla kogo grać. Ale mają wypełnione sale, bo ich potencjalni odbiorcy są już tutaj.

A jak się mają żywe tradycje? Jak wyglądały wasze święta, kolędowanie?

Święta były bardzo smutne, bo wojna dotyka już każdego, w wielu rodzinach ktoś zginął albo jest na froncie. To było czuć. Cały czas były alarmy przeciwlotnicze. Wigilię spędziłam w Tarnopolu, przez sześć godzin nie było prądu. A tradycje żyją. Kolędnicy chodzili, w mieście przychodziły z kolędą nawet nieznajome dzieci z dzielnicy. Wprowadziły też nowe elementy – brały ze sobą głośniczek i kolędowały pod podkład. Wiem, że w Kijowie też tak się zdarzało. Organizowano też festiwale kolęd, szczególnie w zachodniej Ukrainie. Przywiązuje się do tego teraz więcej uwagi, bo jest dużo uchodźców ze wschodu i centrum Ukrainy, a niektórzy po raz pierwszy widzieli takie tradycyjne święta z kolędnikami.

W ostatnich kilku tygodniach Ukraiński Kościół Grekokatolicki przeszedł na kalendarz nowojuliański, czyli gregoriański. Wszystko się zmienia, prawosławny kościół też rozpoczął ten proces. Już wcześniej patriarcha ogłosił, że można obchodzić Boże Narodzenie w tradycji zachodniej. I taka znana wioska huculska Krzyworównia i ich miejscowy proboszcz stwierdzili, że ich społeczność chce i będzie świętować 25 grudnia. Boże Narodzenie to jedno, ale tam zawsze odbywa się kolędowanie, na które przyjeżdża cała Ukraina. Nie ma gdzie zaparkować samochodu, bo to malutka wieś w górach, ale huculskie kolędowanie to magia. Po mszy wychodzą wszystkie grupy kolędników, stają wokół cerkwi, ksiądz ich błogosławi, kropi święconą wodą i zaczynają kolędować. To zawsze odbywało się 7 albo 8 stycznia, a w minionym roku 25 grudnia. Wydarzenie transmitowały dwie główne telewizje, dlatego że to nowa tradycja – świętujemy z całym światem. Gdy papież wygłasza orędzie Urbi Et Orbi, to my tutaj kolędujemy.

Coraz więcej mówi się o dekolonizacji kultury Ukrainy, o dziedzictwie zawłaszczanym przez Rosję. Jaki udział w tym dyskursie ma kultura tradycyjna? 

Mówi się głównie o pieśniach. Znam folklorystów, którzy od wielu lat znali pewne pieśni tylko w języku rosyjskim, a potem się okazało, że są ukraińskie. Po prostu były w czasach radzieckich przetłumaczone na język rosyjski i tak zostało. Są projekty, które o tym opowiadają, na przykład Radio Lwiwska Chwyla nadaje program „Ukradzione pieśni”.

Druga rzecz to przywracanie pamięci np. o kompozytorach ukraińskich zniszczonych przez reżim sowiecki, o tym bardzo dużo się mówi.

A trzecia sprawa to okupowane terytoria. Wiele dobrych źródeł w mediach społecznościowych opowiada o tych miastach i miasteczkach. O ich kulturze, dziedzictwie narodowym i urbanistycznym, że to wszystko ma ciągłość. Niektórych z nich już nie ma, na przykład Mariupola. To wielokulturowy region, kiedyś bardzo mało się o tym mówiło, a teraz się to zmienia. Ukazała się taka książka „Kraj od środka”. To głównie piękne zdjęcia z krótkimi opisami z różnych regionów Ukrainy. Właściwie to już druga część. Ekipa tego wydawnictwa postanowiła, że pojedzie jeszcze raz i sfotografuje wszystko, co nie weszło do pierwszego wydania. Jeździli w czasie pandemii, głównie w 2021 roku, a książka ukazała się w kwietniu, kiedy już zaczęła się wojna. Opisy wyglądają tak: „Miasteczko w obwodzie zaporoskim, mieszkają tam tacy ludzie, zajmują się takimi sprawami, mają takie zabytki. Na moment ukazania się tej książki miasto jest w okupacji. Zginęło tyle osób”. To zupełnie nowa, bardzo trudna rzeczywistość. Nie wiemy wszystkiego, co dzieje się na okupowanych terenach, ale na przykład po wyzwoleniu Chersonia zobaczyliśmy całkowicie zrabowane muzea.

 

Czy obserwujesz zwiększony nacisk na używanie języka ukraińskiego?

Widzę to i to trochę rozumiem. Znam przypadki przejścia na język ukraiński mieszkańców wschodniej części kraju. Osoby z Mariupola mówiły mi wprost podczas wywiadów, że chcą na zawsze zapomnieć język rosyjski. Dochodzą do tego, że to, co przeżyli podczas okupacji, że z niej wyszli cało, to jakiś cud. I to, że całe życie rozmawiali w tym języku, a Rosjan uważali za braci, to totalne kłamstwo. Wcześniej też zdarzały się takie przypadki. Ale język rosyjski nie jest wypierany w mediach. Osoby publiczne mówią, że trzeba zrozumieć, że ktoś całe życie mówił po rosyjsku, to jego język. Kwestia jest złożona. Ukraina to wielokulturowy kraj, pod względem religijnym, językowym, tożsamościowym. Trzeba pamiętać, że Rosja od wielu lat wywierała ogromną presję na te wszystkie aspekty, szczególnie kulturowe. To bardzo trudne. I teraz nadszedł czas, kiedy to dociera do wielu ludzi i chcemy odejść od tego wpływu i presji.

 

Dziekuję za rozmowę.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Zamknij