Tylko ja mogę napisać swoją historię.
Oriana Fallaci
PAMIĘTAM.
Czerwieni się na moim stole mini-wulkan, plastikowy drobiazg kupiony na wyprzedaży w sklepie z artykułami dla dzieci. Nieduży, z rodziny śniegowych szklanych kul, które tak bardzo fascynowały mnie w dzieciństwie. Były w nich zamknięte miniaturkimiast, place, kościoły, góry i lasy. Pamiętam najbardziej dwie: z placem czerwonym z Moskwie i drugą – z wieżą Eiffla. Symboliczne.
Śniegowe kule zajęły poczesne miejsce w pop-kulturze: w komediach romantycznych, filmach obyczajowych, ewentualnie w horrorach.Kiedy ręka bohaterki filmu potrząsa kulą, kamera przenosi nas w przeszłość, do czasów jej dzieciństwa. Tam czekają na oglądających sceny retrospektywne, nie zawsze sentymentalne i poetyckie. Zdarzają się także obrazy straszne i brutalne. Wywołane przez niewielki szklany lub plastikowy przedmiot, wypełniony wirującymi płatkami śniegu.
To jeden z możliwych do obrazowego przedstawienia model pamięci i mechanizm jej działania. Czasem przypomina bardziej te płatki śniegu w kuli, innym razem wybucha jak wulkan. Głośno i z trzęsieniem ziemi. W moim „stołowym” wulkanie przybiera to formę cieniutkiej strużki lawy. Najpierw czerwone malutkie płatki wirują w kuli, za chwilę zaczynają się sączyć z czubka wulkanu. Odwrotnie niż w rzeczywistości.
No właśnie: z pamięcią jest raz tak, raz siak. Prosto i na opak.
Piszę w poniższym tekście o rzeczach zasłyszanych, zaobserwowanych, przekazanych mi przez ludzi i „przetrawionych” przeze mnie. Teorie naukowe jak najbardziej należą do tego zbioru, bo wiem o nich także słyszałam, ale ich forma i treść, język, tok wywodu bywa tak hermetyczny, że dla większości z nas po prostu niezrozumiały.
Dlatego pozostanę przy życiu. Zabrzmiało wieloznacznie, ale czy godzi się pisać słowo „życie” w cudzysłowie, jakby to był cytat?
„Boję się słowa dziedzictwo. Nie tylko dlatego, że kiedy potraktujemy to pojęcie jak słowo – klucz, to możemy otworzyć nim drzwi od szafy, w której będzie równie przysłowiowa zawartość. Strach przed kulturowymi i religijnymi konotacjami tego słowa jest aż za dobrze znany historykom, etnografom i antropologom kultury. Z drugiej strony jego „pozytywna” zawartość semantyczna w pewien sposób determinuje i łagodzi trudne doświadczenie bycia członkiem określonej społeczności. […]Odnoszenie się do dziedzictwa wyznacza kierunki myślenia naukowego i potocznych refleksji nad tożsamością, historią, pamięcią. Jedną z najczęściej spotykanych w bajkach sceną jest pożegnanie na dworcu lub rozstaju dróg: ktoś wyrusza w daleką podróż w tzw. obcy i nieznany świat. Tylko pamiętaj, skąd jesteś – mówią odprowadzający. Potem losy bohaterów toczą się bardzo różnie, a na koniec dowiadujemy się, kim właściwe jest nasz bohater. Przy czym moment identyfikacji przebiega zaskakująco dla nas, czytelników, jak i dla samego bohatera opowieści. Bowiem nie ów moment jest ważny, ale droga ku niemu prowadząca.”[1]
Korzystamy z pamięci – swojej, cudzej, zapożyczonej, cytowanej, zachowanej, przekazanej, udokumentowanej.
Kiedy pracujemy z tradycją – na przykład muzyczną, staramy się czerpać i odwołujemy się
do żywej pamięci ludzi – kobiet i mężczyzn, których pamięć była/jest dla tradycji wehikułem czasu, umożliwia jej przetrwanie. Przekaz tradycji jest przekazem pamięci.
Rzeczowniki „ludzie” czy „osoby” są nieprecyzyjne i zbyt ogólne. To pojedyncze kobiety
i pojedynczy mężczyźni przenoszą ją, transmitują, pamiętają i przekazują.
A my czerpiemy z tego i posuwamy się „naprzód czyli wstecz”, jak powiedział kiedyś mój przyjaciel[2].
Paradoks, który jest prawidłem.
Zastanawiałam się kiedyś, na ile wiarygodne są nasze wywiady z ludźmi dotyczące przeszłości. Na ich podstawie budujemy często naukowe teorie bądź modele przekazu tradycji i edukacji. Porozmawialiśmy z kobietą lub mężczyzną, spędziliśmy razem godzinę, pół dnia, dzień. Skąd wiemy, w jakim momencie swojego życia była/był? Czy w fazie wspominania przeszłości z sentymentem i fascynacją, poczuciem spełnienia? A może niechęci i rozgoryczenia?
Życie to ciągła zmiana.
Pamięć zbiorowa (w psychologii czy socjologii) to coś innego, niż suma pojedynczych pamięci. Podobnie jest z historią – oscylujemy pomiędzy biegunami „wielkiej historii”
i historii indywidualnej, zatopionej w tej wielkiej – taki jest obowiązujący paradygmat w naukach historycznych. A czemu by nie przyjąć wreszcie takiej optyki: wielka historia zatopiona w pojedynczej, małej? Jak muszka zastygła w bursztynie, dzięki której możemy rozpracować DNA fragmentu świata. Może nawet całego świata – sprzed tysiącleci, wieków, dziesięcioleci. Specjaliści twierdzą, że pamięć można modyfikować, albo że po wielu latach ona nas oszukuje, przeinacza fakty, podsuwa zmienione obrazy, których nie widzieliśmy.
Wszystko można zmodyfikować. Odkrywane co chwilę sensacyjne skandale ze świata nauki pokazują, że nie tylko pamięć zwykłego człowieka okazuje się czasem niezgodna z faktami. Budowane są na tym całe ideologie. Nie jest to po prostu wystarczający i dobry argument w tym sporze.
Nie odnoszę się do teorii antropologicznych, choć do bycia wywodem antropologicznym aspirują moje słowa. Anthropos, po starogrecku człowiek. Jeśli ujmiemy dwie literki powstanie atropos, trzecia mojra, która przecinała nożycami nić życia ludzkiego.
Zbieżne i pokrewne.
Mawia się, że od całkowitej śmierci ocalają nas wspomnienia.
WSPOMINAM
Wspomnienie wybrzmiewa zazwyczaj w trzeciej osobie czasu przeszłego. „Wspominała”, „wspominali”. Dość rzadko rozpoczynamy opowieść od słów „wspominam, że…”
„Mam pudełko ze zdjęciami rodzinnymi. Pudełko, nie album, bo ono jest bardziej adekwatne do przechowywanej zawartości, przynajmniej w przypadku mojej rodziny. Nie ma tutaj systematyczności, chronologii, ciągu przyczynowo – skutkowego.
Przechowuję w tym pudełku pewne ważne dla mnie zdjęcie. Czuję, że ważne, ale nie mam pojęcia, kto na nim jest. Chyba mój dziadek z rodzeństwem. I prababcia. Nie mam ani jednego jej wizerunku, oprócz tego jednego – oczywiście pod warunkiem, że to jest ona.
Nie przeprowadziłam śledztwa genealogicznego, nie wiem jak miała na imię (!).
Wujek ma 87 lat i już nie pamięta, tata kiedy jeszcze żył – po prostu nie wiedział.
Na ścianach w domu nie mam rodowych tablic, wykresów i pięknie wykaligrafowanych genealogicznych konstrukcji. Nigdzie w tej sprawie nie jeździłam, spisałam to, co zdążyłam. Kilka osób nagrałam, większości nie.
Po rodzinie ze strony taty mam kilkanaście zdjęć, zdążyłam je zabrać w trakcie porządków po śmierci dziadka.
Dziadek kochał śpiewać, tata też. Ale to nie z ich inspiracji zajęłam się muzyką, na dodatek tradycyjną, wiejską. Ta muzyka to nie tylko muzyka, ale także opowiedziane w niej, poprzez nią, obok niej – historie. A już najbardziej – te nieopowiedziane, melodie które przepadły i pieśni, których nikt nie zdążył się nauczyć.
Mam w głowie kilka „kart pamięci”, na każdej z nich niewiele plików. Pojedyncze, pokawałkowane, niepełne. Są uszkodzone i nie dają się otworzyć. Ten kto zna hasło – nie żyje. Po drodze było kilka wojen, rzezi i przesiedleń, dlatego te pliki mają tylko po parę słów kluczowych i nic więcej.
Moja babcia ze strony mamy była wspaniałą wiejską śpiewaczką, zapraszano ją na wesela jako starościnę. Nie mam po niej ani zwrotki, ani nawet wersu pieśni. Są tylko dwa zdjęcia, na jednym z nich widać ją bardzo niewyraźnie.
Zbieram te historie po jednej, po dwie, po kawałku. Po fragmencie piosenki, po słowie, po prognozie pogody i wspomnieniu o pociągu, który przyjechał o 5.00 rano. Nikt nie pamięta na jaką stację.
Wielka przygoda”[3].
Kiedy to piszę, sięgam głównie do niepamięci. Ona również może być plastycznym
i wdzięcznym w obróbce tworzywem, można z niej sporo wydobyć, odwołując się do wspomnień, a nawet ich fragmentów.
Aleksandra Karmelita pisze[4]:
Prawdę mówiąc, coś z tej historii mogło się zatrzeć, coś mogło się przesunąć w czasie. Tak to jest z pamięcią – to nie jest transmisja na żywo z przeszłości, tylko opowieść o emocjach i zdarzeniach. Jako taka jest prawdziwa, detale mogą się różnić w szczegółach ale to nie jest dla mnie tak ważne. W tej historii fascynuje mnie trwałość tego, co odeszło. Bo o ile potomkowie każdego z dzieci Czarnatów żyją i mogą do dziś przekazać opowieści o rodzicach i dziadkach, to życie tej młodej, wrażliwej pewnie na piękno dziewczyny, urwało się dość szybko. A jednak to o niej wiem stosunkowo więcej niż o Józi, Weronice, Adeli, Reginie i o Leonie. Prababcia Helenka – o niej jeszcze trochę wiem z opowieści Babci, naturalnie. To ona na przykład wzlatuje wyrzucona w niebo na rękach swoich dzieci i wnuków na fotografii zrobionej w dniu jej siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych urodzin… Ale to inna historia. Dałam jej zdjęcie[5], bo bardzo je lubię. I jeszcze zdjęcie Wielkiego wozu nad miejscem, gdzie stał dom, w którym wychowywały się dzieci Franciszki i Jana; i stała tam też stodoła z bucikiem. I taki szablon, który sobie kiedyś tam wycięłam. I zdjęcie Franciszki z jedną z córek, tylko nie wiadomo którą. Babcia mówi, że gdzieś było zdjęcie Marianny, ale nikt nie wie gdzie ono mogło się podziać. Nieostre skrawki, jak pamięć”.
Rezonuje to mocno z moją historią. Z tym co czuję – to bardziej emocja niż racjonalna refleksja. Poznałam autorkę tych słów niecały rok temu, miałam poczucie, że spotkałam siostrzaną duszę.
Jak to jest, że najmocniej, najbardziej wyraziście możemy wspominać osobę, którą znamy tylko z przekazów rodzinnych i na dodatek przekaz ten jest skąpy, fragmentaryczny?
O to zresztą podejrzewam metaforę łańcucha przodków: o kruchość, brak ciągłości, nieoczywistość. Są to w moim odczuciu bardziej pojedyncze ogniwa, niż zwarty i błyszczący łańcuch. Co je spaja? Tajemnica. Wielką przygodą jest jej odkrywanie.
PRZYPOMINAM SOBIE
W czasach licealnych bardzo często wsiadałam w pociąg, potem krótka trasa autobusem i jeszcze tego samego popołudnia lądowałam w Pieninach. Zabierałam tam potem przyjaciół, sympatie, pierwszego chłopaka. Pewnego razu przyjeżdżamy z R. i na miejscu ulubionej wsi, do której zawsze zaglądałam jest… nic. Został jeden dom, z pięknym sadem. Reszta znikła pod wodą. Pomieszkaliśmy w tym domu kilka dni, była jesień. Przypominam sobie, że jedliśmy jabłka i ziemniaki gotowane na kuchni poprzednich mieszkańców. Na ich talerzach, ich sztućcami. Nieśmiało zajrzałam do szaf, wisiały w nich sukienki, koszule, zimowe palta. Pościel i ręczniki w bieliźniarce. Niczego z tych rzeczy nie tknęłam, nawet mnie nie kusiło, żeby to zrobić. Co rano siadałam przed domem i trochę ze strachem czekałam, czy ktoś nie przyjdzie i nie zapyta, co tu robimy. Nikt się nie pojawił, a przyjemność bycia w tym miejscu była silniejsza od naszych obaw.
Nigdy nie weszłam do Jeziora Czorsztyńskiego, choć mam zwyczaj kąpieli w byle kałuży napotkanej po drodze. Podobno to stopniowe wysiedlanie wsi, które potem zniknęły pod wodą nie było traumatyczne, podobno ludzie z chęcią opuszczali swoje siedliska, bo dostali sowite odszkodowania. Z nich pobudowali sobie domy, które w porównaniu z poprzednimi są podobno jak pałace. Podobno nikt niczego nie żałuje.
Naprawdę?
W tym samym okresie jeździłam też często na Łemkowszczyznę. Tak jak moi rówieśnicy, zafascynowani legendą tych miejsc. Wielu z nich zaangażowało się potem w odkrywanie łemkowskiej muzyki, historii, płaczu łemkowskich kobiet, patrzących na swoje płonące domy podczas akcji „Wisła”. Na tle miłosiernej przyrody, która przykryje nawet najgorsze ślady ludzkich nieszczęść: zdziczałe sady, podmurówki domów, zasypane studnie.
I płacz, który słychać do dziś.
Rozmawiałam z Łemkiniami i Łemkami, wysiedlanymi podczas akcji „Wisła”. Widziałam, ile trudu kosztuje ich przypominanie sobie sytuacji z tamtych lat. Pewien znajomy historyk uprzedzał mnie: „musisz ich trochę przycisnąć, oni udają że nie pamiętają. Nie chcą o tym mówić”. A ja nie będę nikogo przyciskać – to jest motto mojej pracy terenowej i wywiadów w ludźmi. Postanowiłam to wiele lat temu, słuchając relacji doświadczonych dziennikarzy i etnografów. Ludzie mają prawo nie pamiętać i nie chcieć sobie przypominać.
Albo pamiętać doskonale i o tym nie mówić.
Przypominam sobie również kilka trudnych, traumatycznych momentów z mojego życia lub z życia moich bliskich, które przeżywam jak swoje. Mogą dotyczyć mnie dosłownie, choć wydarzyły się wiele lat przed tym, jak przyszłam na świat.
„Mam przed oczami taką scenę: niedziela, grupa dzieci w komunijnych ubraniach. Tylko buty związane sznurówkami są przerzucone przez ramię. Nie chodzi się w nich na co dzień, nawet w święto ubierane są dopiero przed wejściem do kościoła. Dzieci się przekomarzają, żartują, o coś się spierają. Buty jednego z chłopców wpadają do głębokiego rowu, wody jest po brzegi. Chłopiec próbuje je złapać i po chwili zaczyna się topić. Ktoś go wyciąga, ratuje mu życie.Na komunijnym zdjęciu trudno go w pierwszej chwili znaleźć w ogromnej grupie dzieci. Jest raczej drobny, niewysoki, buzię ma okrągłą. Przy powiększeniu fotografii widać jakąś powagę w twarzy i przestraszone oczy.
Przez długi czas kiedy patrzyłam na to zdjęcie, przypominała mi się historia o butach. Do dziś jeszcze jak o tym pomyślę – truchleję, na chwilę przestaję oddychać.
Gdyby mój tata się wtedy utopił, nie byłoby mnie na świecie.
Jadę pociągiem i przypominam sobie jego 50-te, potem 60-te urodziny, które spędzaliśmy razem. W dniu śmierci opowiedział mi, jak był uczniem średniej szkoły i w wojewódzkich zawodach sportowych wygrał nagrodę – skórzany portfel. Używał go potem przez całe życie.
[…] A buty? Nie pamiętam, co się w końcu z nimi stało.
W kieleckim by powiedzieli: s*ał je pies”.[6]
Nie myślę o tym na co dzień. Nie pamiętam i nie wspominam. Czasem sobie przypominam,
w najdrobniejszych szczegółach.
Wiele jest takich przedwojennych zdjęć: młoda para, mają najwyżej po17 lat.
Przestraszone dzieci, patrzące prosto w obiektyw. Na starych zdjęciach weselnych kobiety i mężczyźni siedzą lub stoją obok siebie tak, jakby byli obcymi ludźmi. Może dziś też nimi jesteśmy, kiedy stajemy na ślubnym kobiercu i przysięgamy sobie dozgonną wierność i miłość. Dopiero w ciągu życia się poznajemy, stajemy się sobie bliscy, wracamy do pierwotnej pełni, która łączyła nas w raju.
Platon by powiedział, że w ciągu życia przypominamy sobie to, co znaliśmy już wcześniej, w świecie idei. Nazywał to anamnezą[7].
Zastanawiam się od dłuższego czasu i dotychczas nie trafiłam w literaturze czy w rozmowach nawet na trop podpowiedzi, dlaczego w wielu wiejskich rodzinach (chłopskich od pokoleń) nie ma zbytniego przywiązania do zdjęć rodzinnych i troski o nie. Jak są, to są, ale specjalnie o nie się nie dba. Wiele razy się z tym spotkałam, że po śmierci dziadka lub babci dokumenty i zdjęcia z ich szuflady wrzucano do pieca.
Ale: ważne daty zapisywano (jeśli ktoś w rodzinie umiał pisać), na wewnętrznej okładce Biblii albo na wieku drewnianej „wiannej” skrzyni. Skrzyni – no właśnie! Bardziej dosadnej metafory być nie może.
Słów: „pamięć”, „pamiętam” i ich pochodnych użyłam w tym tekście 35 razy.
„Wspominać” ( i użycia jak wyżej) – 13.
„Przypomnieć” – 12.
Wygrała pamięć. Jest to słowo szczególne. Według założenia przyjętego przeze mnie na potrzeby tego tekstu należy ona do zupełnie innej grupy semantycznej niż „wspominać” czy „przypominać sobie”, choć zwyczajowo wrzucamy je do jednej skrzyni.
Wciągnęły mnie te rozważania. To miał być niedługi esej, ale nie potrafię przestać.
Ciąg dalszy nastąpi.
Tymczasem zostawiam zadanie domowe dla ciebie, zacny czytelniku: Ci, którzy nie pamiętają o przeszłości, są skazani na jej powtarzanie (G. Santayana) – to prawda, fałsz, czy coś pomiędzy?
Zobacz:
„Karty pamięci”
– www.karty-pamieci.pl
– Genealogie: muzyka Pomorza Zachodniego / #kartypamięci
Dołącz do projektu!
www.linkd.pl/drra
Strona internetowa i tekst powstały w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci (2020). Są częścią projektu „Karty pamięci”.
Ponieważ tekst zawiera treści bardzo osobiste – w wypadku zacytowania któregokolwiek fragmentu proszę o dokładne wskazanie źródła, odnośnik w postaci linku do oryginału oraz imię i nazwisko autorki. Dziękuję
Przypisy:
[1] Cytat z felietonu mojego autorstwa zamieszczonego w miesięczniku „Słowo żydowskie”, numer z lutego 2010.
[2] Janusz Prusinowski – dziękuję!
[3] Tego fragmentu użyłam jako zaproszenia do projektu „Karty pamięci” na FB. Genealogie: muzyka Pomorza Zachodniego / #kartypamięci
[4] Karta pamięci jej autorstwa opublikowana na stronie www.karty-pamieci.pl pod tytułem „No to tak ze sto lat będzie, jak się działo…”
[5] Mowa tutaj o zdjęciu dołączonym do tekstu A. Karmelity, o którym wzmiankuję w poprzednim przypisie.
[6] Fragment tego tekstu opublikowałam na swoim profilu FB w lutym 2020 roku.
[7] Dlatego wydaje mi się, że współczesne zdjęcia na których kobieta jest „uwieszona” na ramieniu mężczyzny, jak bezradna, bezwolna laleczka są rodzajem kulturowej i społecznej amnezji.
WSPOMINAM.