Zawsze jest dobry czas na śpiewanie, a szczególnie teraz.
Będzie do końca roku jeszcze kilka takich wyjątkowych momentów.
Szczęśliwie doświadczam wielkiej tajemnicy śpiewu od wielu lat, śledzę jej tropy, które zawsze prowadzą gdzie indziej, niż myślę.
Czasem przenika mnie dreszcz, gdy patrzę na śpiewaka lub śpiewaczkę, słucham jej/jego głosu, wsłuchuję się w pieśń. Zdarzają się wykonania spektakularne, majestatyczne, imponujące, doskonałe.
Są też te najbardziej mnie zachwycające – pozornie proste, przemykające jak lekki wietrzyk. I kiedy ocknę się z zasłuchania wiem, że w czasie trwania pieśni, gdy moje myśli zupełnie się ode mnie oderwały, dostałam odpowiedź na jakieś ważne pytanie.
Ale ani odpowiedzi, ani nawet samego pytania nie pamiętam już sekundę po tym, jak umilknie głos śpiewaczki.
Opowieść dzisiejszą dedykuję mojemu mentorowi i autorytetowi w dziedzinie etnomuzykologii – prof. Piotrowi Dahligowi, w dzień jego urodzin (18.04, kiedy piszę te słowa). Jest on autorem mojej „ulubionej definicji” śpiewu, którą kiedyś sformułował (oczywiście żartem) na zakończenie jednego z wykładów: „śpiewanie to najprzyjemniejsza forma wspólnego spędzania wolnego czasu”.
Nieprzerwanego wcielania w życie tej definicji Państwu i sobie życzę, zapraszając do lektury poniższego obrazka z życia.
*
„Pewnego dnia pojechałam na zakończenie winobrania w miasteczku Topola w Serbii. Oprócz jarmarku i koncertów zespołów ludowych organizowano tam co roku dyskusję panelową na temat tradycji muzycznych. Przyjaciółka zaprosiła mnie do wygłoszenia mini-wykładu.
Opowiedziałam o tym, jak piękni są ludzie, kiedy śpiewają. Czasem nie można oderwać wzroku, niezależnie od jej/jego wieku, płci, urody. Śpiewak/śpiewaczka na chwilę przestaje być sobą. Albo właśnie dopiero wtedy sobą się staje. Patrzymy na nich z zadziwieniem i miłością, jak zakochana osoba na obiekt swojego afektu. Po zakończeniu pieśni zostaje w powietrzu coś w rodzaju błogiego posmaku, którego nie potrafimy nazwać.
Powiedziałam to wówczas mniej poetycko, ale coś w tym stylu. Jelena tłumaczyła na serbski. Kiedy skończyłam, po chwili ciszy odezwała się siedząca wśród uczestników spotkania starsza pani. Chciałabym coś zaśpiewać – powiedziała.
Wykonała przepięknie wielozwrotkową balladę. Rozbudowane melizmaty płynęły jak rzeka, raz wartkim, a raz spokojnym nurtem. Nie mogłam się na nią napatrzeć. W pewnym momencie złapałyśmy się wzrokiem.
W połowie wykonywanej właśnie frazy puściła do mnie oko”.
[Fragment większej całości mojego autorstwa: Zamknięte drzwi, klucz rzucony w morze. O spotkaniach z tradycją]
*
Cała ta dzisiejsza opowieść mówi o powietrzu, którego potrzebujemy do życia. O oddychaniu, które czyni nas widzialnymi i wrażliwymi na niewidzialne, wewnętrzne piękno innych ludzi.
W zasięgu głosu
O zjawiskach, emocjach, zwyczajach, tematach niedotykalnych i sprawach niewidzialnych, tworzących nasze życie. Zbiorczo nazywane tradycją, która powstaje z więzi między ludźmi. Blisko, w zasięgu głosu.
Ewa Grochowska