Rozmowa z Dorotą Murzynowską i Marcinem Żytomirskim ze Stowarzyszenia Dom Tańca, twórcami Ambasady Muzyki Tradycyjnej w Warszawie
Marta Domachowska: Początek historii AMT wiąże się ściśle z lokalem, który zajmuje. Kiedy się to wszystko zaczęło?
Marcin Żytomirski: Ambasada zaczęła działać w 2015 roku. W konkursie na działalność na Jazdowie wzięliśmy udział rok wcześniej, a jesienią 2014 roku zaczęliśmy proces przystosowywania tej przestrzeni do działań, które zaplanowaliśmy.
Dorota Murzynowska: W tym czasie na tym osiedlu drewnianych domków, wybudowanym w 1945 roku w centrum Warszawy dla pracowników Biura Odbudowy Stolicy, zachodziły poważne zmiany. Ówczesne władze miały co do tego terenu różne pomysły, które – ogólnie rzecz ujmując – nie przewidywały dalszego utrzymania funkcji mieszkalnej Jazdowa. Prowadzono działalność zmierzającą do wysiedlenia dotychczasowych lokatorów i przeznaczenia tej przestrzeni pod bardziej prestiżowe projekty. Część domków opustoszała. W 2013 roku mieszkańcom i aktywistom udało się wywalczyć udostępnienie pustostanów organizacjom pozarządowym na okres lata, a w 2014 roku – ogłoszenie konkursu na roczny najem 12 niezamieszkanych domków.
MD: Wasz projekt na działania popularyzujące muzykę tradycyjną okazał się jednym z sześciu zwycięskich.
MŻ: Dowiedzieliśmy się o konkursie bardzo późno. Byliśmy umówieni na oglądanie oferowanych lokali w ostatnim możliwym terminie.Zdecydowaliśmy się na jeden z nich i prędziutko nakreśliliśmy wizję działań – nie było to trudne, bo nieśmiałe fantazje o własnym miejscu snute były w Domu Tańca od lat. Po zamknięciu naboru okazało się, że większość chętnych upatrzyła sobie ten sam domek. Przestraszyliśmy się: ledwo usiedliśmy do tematu, a mamy konkurować z organizacjami, które działały już na Jazdowie latem. Nie chcieliśmy w głupi sposób odpaść lub dostać miejsce z przypadku. Wtedy naszą uwagę przykuł nr 3/20, który wcześniej wykreśliliśmy z listy, bo stał od dwóch lat pusty i nie miał instalacji elektrycznej.
Za to kusił lokalizacją w pewnym oddaleniu od innych domków, co przy naszej nie najcichszej działalności uznaliśmy za ważny plus. No i miał w sobie to coś – łatwo wyobraziliśmy sobie w nim naszą przyszłość (śmiech). Kolejne lata potwierdziły słuszność tego wyboru. Jedyne czego trochę żałujemy, to że u nas nie da się w prosty sposób powiększyć głównego pomieszczenia. Na Jazdowie są dwa typy domków i w tym drugim można połączyć dwa pokoje – kilka organizacji już z tego skorzystało. Ale kto by wtedy o tym wiedział…
DM: Nasze zobowiązanie obejmowało przystosowanie lokalu, czyli zmianę jego statusu z mieszkalnego na użytkowy. Musiał powstać projekt przekształcenia, wskazujący sposób spełnienia wymogów bhp, ppoż. i sanitarnych, następnie owe wskazania trzeba było zrealizować. No i poprowadzić tę instalację. To był remont totalny. A my nie jesteśmy urodzonymi majsterkowiczami. Wiele ułatwił fakt, że mieliśmy w swoim gronie studenta architektury – dziś już architekta – Jakuba Koronę, który zaopiekował się stroną formalną przekształcenia. A potem już poszło…
MD: Wasze postacie najpowszechniej kojarzone są z Domem Tańca i Taborem w Sędku na Kielecczyźnie, którego organizacją zajmowaliście się w ostatnich latach i który przyciągał rokrocznie coraz więcej (ostatecznie setki) uczestników – wielbicieli muzyki tradycyjnej i takiej formuły spotkania z nią. Taborów prowadzonych przez Dom Tańca było jednak znacznie więcej.
DM: Tak, nasze stowarzyszenie – siłą różnych osób – organizowało Tabory, czyli letnie warsztaty muzyki tradycyjnej nieprzerwanie od 2002 do 2016 roku, czasem w dwóch różnych miejscach rocznie. My po stronie organizacyjnej pojawiliśmy się po raz pierwszy w Chlewiskach w 2003 r. jako nauczyciele… czardasza, wspierając zaproszoną na tabor węgierską kapelę. I temat nas pochłonął… Mniej lub bardziej maczaliśmy palce w organizacji Taborów Domu Tańca w Ostałówku (2005), Gałkach, Kocudzy (2006), Strychu (2007) i w Szczebrzeszynie (2008). W 2011 i 2012 roku, wraz z Kasią Brzozowską, realizowaliśmy Tabor Suwalski w Becejłach, a potem z Michałem Maziarzem i kapelą Tęgie Chłopy – cztery tabory w Sędku na Kielecczyźnie.
MŻ: Aktywność Domu Tańca w tym czasie skupiała się coraz bardziej na działaniach na wsi, w Warszawie potańcówki zdarzały się okazjonalnie. Może to było odreagowanie po latach, w których stowarzyszenie tułało się z wydarzeniami po mieście w rozmaitych warunkach. Po sukcesie Taboru w Sędku czuliśmy, że wokół interesujących nas zagadnień i naszej filozofii działania gęstnieje ludzka energia. Pewnie dlatego, gdy nadarzył się konkurs jazdowski, mieliśmy śmiałość, żeby zrobić krok w nieznane i zadeklarować podjęcie całorocznej aktywności w Warszawie.
MD: Jak to się stało, że udało Wam się pozyskać decydentów dla idei tego miejsca – co trzeba wpisać w takim wniosku, żeby władze dzielnicy dały się przekonać, że potrzebne jest temu miastu coś takiego, jak Ambasada Muzyki Tradycyjnej?
DM: Potrzeby i tęsknoty mieliśmy już dobrze zdiagnozowane. Opowiedzieliśmy o koncepcji miejsca dla potańcówek i warsztatów oraz snucia codziennej refleksji nt. muzyki tradycyjnej. Z przekonaniem, że jest to dziedzina kultury cenna, równoprawna z innymi i warta uprawiania w mieście. Tu ma rosnące grono odbiorców – i to czynnych, praktykujących taniec, śpiew i grę na instrumentach. I być może to właśnie tu – jak to wynika z różnych obserwacji – pochodząca ze wsi muzyka ma największe szanse w jakiejś formie przetrwać i rozwijać się dalej.
MD: Wspomniane wieloletnie działania warszawskie, w połączeniu rozmaitymi wydarzeniami od lat realizowanymi przez różne ośrodki w miastach i wsiach Polski oraz z Festiwalem Wszystkie Mazurki Świata, przysparzały coraz to nowych odbiorców temu modelowi kontynuacji polskich tradycji muzycznych. Jednak to mieszkańcy miast stanowią jak dotąd większość uczestników tego typu działań, prowadzonych zarówno na wsiach, jak i w miastach, prawda?
DM: Tak było w przypadku uczestników wszystkich taborów, to były festiwale w przestrzeni wsi dla przyjezdnych z różnych miast Polski i świata, z zaangażowaniem wiejskich twórców i często – pomimo pewnych zabiegów organizatorów w tym kierunku – odbywały się z ograniczonym udziałem osób miejscowych. Mamy wrażenie, że te proporcje udało nam się zmienić w Sędku, gdzie „lokalsi” czuli się gospodarzami na wielu poziomach, najpierw goszcząc grupę przygotowującą tabor podczas badań, potem udzielając swoich stodół i podwórek na warsztaty czy miejsc noclegowych dla uczestników i kadry festiwalu. Z roku na rok coraz bardziej aktywnie uczestniczyli w zajęciach, potańcówkach, warsztatach dla dzieci i innych wydarzeniach. Udało się to dzięki wydłużeniu procesu przygotowań do wielu miesięcy przed taborem, co dało nam czas, by poznawać ludzi i dać się poznać, systematycznie budując nasze relacje z mieszkańcami, wzajemne zaufanie i zaangażowanie w przedsięwzięcie. Bardzo się to przydało już podczas przygotowań do drugiej edycji Taboru Kieleckiego w 2014 r., kiedy nasz wniosek o dotację MKiDN trafił na listę rezerwową. W mediach społecznościowych pojawił się zrealizowany przez mieszkańców Sędka film-apel pt. „Panie Ministrze”, który bardzo wzmocnił naszą motywację do starań o tabor, a społeczności lokalnej dał poczucie sprawczości i współudziału w dziele.
MD: Wracając do misji zapewnienia mieszkańcom i bywalcom stolicy dostępu do muzyki tradycyjnej na co dzień, realizujecie ją m.in. właśnie poprzez „spotykanie ich” z mistrzami najstarszego pokolenia ze wsi różnych regionów.
DM: W pierwszych sezonach trudno było rozwinąć skrzydła. Sterując tym miejscem oddolnie, w oparciu o pomoc i zaangażowanie przyjaciół, ale bez dotacji, nie mogliśmy sobie pozwolić na regularne goszczenie muzykantów czy śpiewaczek ze wsi – za to skrzętnie wykorzystywaliśmy okazje, gdy inne sprawy sprowadzały ich do Warszawy. Zaczęliśmy też regularne zajęcia instrumentalne prowadzone przez młodą miejską kadrę. Od początku filarem programu Ambasady były regularne warsztaty gry na skrzypcach z Mateuszem Kowalskim. W ciągu pierwszych trzech lat przez jego szkółkę skrzypcową przetoczyło się kilkadziesiąt osób, a niektóre dzięki cotygodniowym spotkaniom zainspirowane zostały do głębszej i samodzielnej pracy, zdążyły już nawet pozakładać kapele i ogrywają potańcówki. Były też warsztaty gry na instrumentach dętych z Kazikiem Nitkiewiczem. Nieco później do grona młodych nauczycieli dołączył Jakub Zimończyk z warsztatami gry na akordeonie i harmonii. A od dwóch sezonów mamy przy Ambasadzie orkiestrę dętą działającą pod czujnym okiem i uchem Filipa Majerowskiego. Dziś ta młodsza miejska kadra doświadczonych już muzyków odgrywa bardzo ważną rolę w edukacji i popularyzacji muzyki in crudo.
Ale rzeczywiście od początku przyświecała nam idea stworzenia przestrzeni dla spotkania wokół tej muzyki z jej mistrzami ze wsi.
MŻ: My, miastowi, od ponad ćwierć wieku uczymy się grać tę muzykę w sposób coraz bardziej planowy i w niektórych jej obszarach transfer kompetencji technicznych zaszedł daleko. A jednak wykonujemy ją inaczej. To nieuniknione – mieszkamy w innej przestrzeni fizycznej, społecznej i kulturowej, od dzieciństwa nasiąkamy inną muzyką, inaczej pracujemy. Wiejscy artyści są też depozytariuszami niezbadanych pokładów muzycznego repertuaru i pamięci czasów, gdy ta muzyka funkcjonowała jako integralna część społecznego ekosystemu. Dlatego uważamy, że spotkania z nimi pozostają niezbędnym punktem odniesienia dla każdego adepta muzyki tradycyjnej.
Organizator:
– Dom Tańca
www.domtanca.art.pl
Facebook/Domtanca
– Ambasada Muzyki Tradycyjnej
Facebook/ambasadamuzykitradycyjnej
Polecamy:
Artykuł powstał w ramach projektu „Współczesne konteksty i praktyki w obszarze muzyki tradycyjnej” realizowanego przez Forum Muzyki Tradycyjnej w roku 2019
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury