Wszystko mi przeszkadzało w dokończeniu tego tekstu. Od początku maja. Mrówki, osy, komary, kleszcze, klejące soki drzew, odgłosy rozmów, silników, kosiarek, żab i innych żywych stworzeń. Ani w środku pisać, ani na zewnątrz. Chciałoby się spokoju, a tu pośpiech. Piszę w pociągu, potem w domu (kwiaty wołają, żeby je przesadzić), w parku (muszki gryzą), w końcu redaguję gotowy już tekst, siedząc pod drzewem koło urzędu Gminy w pewnej podwarszawskiej miejscowości.
Na szczęście już dawno przestało mi doskwierać to, że o ciszy przychodzi czasem pisać w hałasie, o muzyce w zgiełku, a o cudach w tak dojmującej realności, że w końcu trudno ustalić, która jej wersja jest prawdziwa.
Zaczęło się od Stanisława. Imię bardzo mi bliskie, bo i moja mama go nosi, i skrzypek Stanisław Głaz, i nieodżałowany Stanisław Witkowski – klarnecista spod Opatowa, który trochę niespodziewanie został moim muzycznym mistrzem prawie dziesięć lat temu.
Witkowski bywał surowy dla ludzi, chociaż głownie w słowach, bo jego gniew, choć gwałtowny – szybko mijał. Zwierzęta i rośliny traktował czule, ceniąc ich użytkowość, ale i piękno. Bezinteresownie. Nie wierzę w Boga – mawiał przekornie. – Dla mnie Bogiem jest słońce. Uśmiechał się i czekał na reakcję.
– Jedno nie przeszkadza drugiemu – odpowiadałam.
Ciało Świętego Stanisława ze Szczepanowa (wspomnienie liturgiczne 8 maja) pocięte na skutek konfliktu z Bolesławem Śmiałym na 72 kawałki zrosło się w cudowny sposób.
Inna wersja żywota Świętego opowiada o tym, jak wskrzesił Piotra Strzemieńczyka, który miał zaświadczyć o jego niewinności w sporze z rodziną rycerza. Grób Piotra znajduje się we wsi Piotrawin na Powiślu lubelskim. Podobno zaraz po jego powtórnym pochówku obok grobu wyrosło niezwykłe drzewo – lipa, rosnąca korzeniami do góry. Źródła mówią, że tuż przed wybuchem II Wojny Światowej stare drzewo zostało powalone przez piorun podczas gwałtownej burzy i powoli, stopniowo wrosło w ziemię. Na tym miejscu po wielu latach wyrosła nowa lipa, przez wielu parafian uważana za przedłużenie tamtej starej.
Tak i mi się zdało, że nie jest ona zwykłym drzewem, kiedy po raz pierwszy odwiedziłam to miejsce.
Często spotykanym towarzyszem Świętego Stanisława jest Św. Jan Nepomucen (21 maja). Ten drugi – zrzucony z praskiego mostu do Wełtawy jest patronem tonących, opiekunem w czasie powodzi, strażnikiem brodów, grobli i mostów. Umieszczano jego wyobrażenia w postaci figur w kapliczkach niedaleko rzek i jezior, przy terenach podmokłych i często zalewanych wodą. Dopełnieniem tej świętej kompanii jest Izydor Oracz (15 maja), patron rolników, orędownik i opiekun podczas morowego powietrza.
W parze z wodą szedł ogień. Obydwa żywioły potrafiły zniszczyć w kilka minut skromny dorobek kilku pokoleń, bez którego ludzie zostawiali na dosłowną niemalże pastwę losu.
Od pożaru chronił Święty Florian (4 maja). Mamy jeszcze w maju świętych Serwacego, Pankracego i Bonifacego oraz – jedną z najgorliwiej czczonych – Świętą Zofię.
Figury, obrazy, posągi, przydrożne kapliczki, święte gaje, cudowne drzewa, miejsca mocy – szukamy wokół siebie nadprzyrodzonych sił, artefaktów i przestrzeni, by przeniosły nas do innej niż nasza codzienność rzeczywistości. Prosimy świat o pomoc i ochronę, zaklinamy przyrodę, wzdychamy do Świętych.
Niezależnie od religii, ruchu wyznaniowego czy jakiejkolwiek innej wspólnoty, skupionej wokół ważnych dla siebie spraw i wartości pierwsza świętość to ta nieśmiała, najbliższa, prawie niewidoczna. Nadajemy jej cechy nadprzyrodzone, czasem być może nie do końca wierząc, że coś po prostu może być święte samo z siebie.
W Parczewie objawiła się niedawno Matka Boska, pewnego dnia ktoś zobaczył jej wizerunek na drzewie. Regionalne media zaczęły się ścigać w informowaniu o cudzie, internauci zajęli skrajne stanowiska.
Spór o prawdziwość cudownego zdarzenia oraz ustalanie faktów trwa, sprawę bada Kuria.
Tymczasem wokół niezwykłego drzewa spotyka się coraz więcej ludzi, modlą się, dzielą jedzeniem, wspierają tych, który przyjechali z daleka. Zawiązała się wspólnota. Żadna ze śledzących sprawę redakcji i komisji nie zauważyła, że to również jest cudem.
Wpadł mi ostatnio w oko żartobliwy rysunek (przepraszam autora, że cytując treść nie podam jego nazwiska – niestety nie pamiętam): pilarz szykuje się do ścięcia drzewa, ku rozpaczy stojącej obok kobiety. – Niech pani powiesi na nim święty obrazek, to nie wytną – mówi z przekąsem mijający ich przechodzień. Coś w tym jest (!).
Że „gałęzie to korzenie rosnące w powietrzu” wie każdy, ktokolwiek robił kiedyś drzewo genealogiczne.
■
Przed chwilą z budynku Gminy wyszedł mężczyzna z kubkiem w ręku, zapalił papierosa, obrzucił mnie wzrokiem i mówi „tak to wygląda, jakby Pani energię pobierała z tego drzewa, tylko zdjęcie zrobić”. Poprosiłam, żeby zrobił, załączam.
W zasięgu głosu
O zjawiskach, emocjach, zwyczajach, tematach niedotykalnych i sprawach niewidzialnych, tworzących nasze życie. Zbiorczo nazywane tradycją, która powstaje z więzi między ludźmi. Blisko, w zasięgu głosu.
Ewa Grochowska