Pewnego dnia pojechałam w Góry Izerskie. W sprawie, która bardzo sprzyjała rozmowom o miejscu i jego historii, przeplatającej się z architekturą, krajobrazem i losami ludzi.
Ziemia, pagórki i wzniesienia tonęły w zieleni późnego lata. Przez chwilę zachciało mi się tam zamieszkać. Urzekło mnie gęste, wypełnione wilgocią powietrze, jego omszałość, to, że więcej w nim cienia, niż światła. I woda, płynąca – jak się wydaje – tuż pod powierzchnią wszystkiego.
Marcin, który wyspecjalizował się w renowacji starych, charakterystycznych dla tamtych okolic domów przysłupowych, opowiedział mi szczegółowo o ich konstrukcji i technologii budowy. Materiały pozyskiwano na miejscu, dom „wbudowywano” w otoczenie, jak roślinę, którą sadzi się w najlepszym dla niej miejscu. Zresztą ten rodzaj obserwacji przyrody i współpracy z nią, zmyślności, gospodarności i ekologii (od greckiego „oikos” – dom) to główne cechy „dawnego świata”, za którym tęsknimy.
Są to domy samowystarczalne, żyjące w symbiozie* z mieszkańcami. Ciepłe zimą, chłodne latem. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, spotęgowanemu wspomnieniem lektury jednej z książek Olgi Tokarczuk, że przez ten, w którym goszczę, przepływa woda.
„Coś ci pokażę” – śmieje się Marcin.
Schodzimy do piwnicy, a tam – studnia. Zabudowana tak, że wilgoć nie rozchodzi się po ścianach. Ze studni skierowano wodę wyżej do domu za pomocą niewielkiego hydrantu.
Marcin i Olga opowiadają, że pomimo majestatyczności i solidności tych domów, wystarczy niezauważona w porę dziura w dachu, pęknięty lub zaniedbany detal albo po prostu – co spotkało po wojnie wiele z tych budynków – wyprowadzka ludzi, a w niedługim czasie dom powoli, ale konsekwentnie popada w ruinę.
„Potem się samokompostuje” – dodają.
Dach i ściany powoli miękną, zapadają się, gniją, mieszają się z deszczem, nikną, rozpływają się na koniec w ziemi, z której się narodziły.
Pomnik pokory: po nas przyjdą kolejne pokolenia. Osiedlą się w naszych domach lub zbudują nowe, swoje, na swój sposób je zagospodarują i będą snuć nowe historie.
Wezmą od nas tylko to, co im będzie najbardziej potrzebne, co będzie ich chronić, inspirować, uczyć i rozwijać, dawać mądrość.
A nasze stare domy być może któregoś dnia znikną, wtopione w glebę i bujną zieleń.
Zachwyciła mnie ta myśl, poczułam wdzięczność i podziw wobec żyjących tam przez wieki ludzi, którzy pracowali ciężko, budowali porządnie, modlili się żarliwie, żyli zgodnie – nawet wtedy, gdy bez miłości. W wiecznej tymczasowości świata, o której nauczał ich pastor. A potem w solidnej wieczności.
Ps. Najlepiej byłoby, żeby nie znikały, a ludzie zamieszkiwali je w nieprzerwanym ciągu następujących po sobie pokoleń. Ale tak się nie stało.
Dziękuję Oldze Chojak za zaproszenie do tej pięknej krainy dawno temu.
Izie i Marcinowi Rębarzom za gościnę i świetne opowieści (bardzo!).
I tym budowniczym, za ich geniusz, pokorę i mądrość.
Dla porządku: tylko na tym kolorowym kolażu są domy przysłupowe, inne zdjęcia i domy po prostu mi się spodobały.
*podczytuję coś w międzyczasie o tzw. domach pasywnych, zamysł jest chyba podobny, choć nazwa kiepska
W zasięgu głosu
O zjawiskach, emocjach, zwyczajach, tematach niedotykalnych i sprawach niewidzialnych, tworzących nasze życie. Zbiorczo nazywane tradycją, która powstaje z więzi między ludźmi. Blisko, w zasięgu głosu.
Ewa Grochowska