Charakterystyczną cechą badań etnograficznych, także mających za swój przedmiot muzykę tradycyjną, jest mniej lub bardziej nieuświadomione przez badacza dążenie do odnalezienia w badanych zjawiskach pierwocin. Biorąc pod uwagę częstość występowania terminu „źródła” znajdującego się w opracowaniach naukowych odnośnie tego i pokrewnych tematów, założyć można, że badacze, nawet świadomi współczesnych problemów metodologicznych w antropologii, stanowią rodzaj zakładników określonych utrwalonych mitów o kulturze.
W polskiej myśli etnologicznej do lat sześćdziesiątych kultura tradycyjna postrzegana była jako kategoryzowany zbiór fenomenów wedle schematu: kultura materialna (techniczna), społeczna i duchowa [1]. Część badaczy, wykonujących pracę ściśle idiograficzną, realizowała schemat opisu zjawisk kulturowych jako skończonego zbioru materialnych i symbolicznych przejawów kultur badanych. I chociaż większość tych badań dotyczyła kultury materialnej warstw ludowych społeczeństwa, los ten spotkał także muzykologię.
W szerokiej perspektywie tak pojmowana kultura tradycyjna stała się niemniej pojęciem bezbronnym wobec zmian, które zachodziły na polskiej wsi po wojnie. Jak zauważa Burszta, na kanwie owego kryzysu poznawczego związanego z „zaniknięciem przedmiotu eksploracji”, tak pojmowana etnografia umacniała się de facto jako narzędzie badawcze służące prezerwacji kultury czy wręcz jej ocalenia [2].
Etnomuzykologia, jako szczególna dziedzina służąca badaniu jednego z aspektów zjawiska określonego mianem folkloru muzycznego, stała się jednym z narzędzi do utrzymywania statycznego obrazu kultury tradycyjnej z jednej strony, z drugiej zaś ustalania tradycyjności danego materiału etnograficznego. Ów mechanizm selekcji jest szczególnie widoczny dla wszystkich zjawisk z zakresu „folklorystycznej kultury artystycznej”, gdzie można wręcz mówić o etnograficznej kurateli nad szeroko pojętą twórczością ludową.
Stąd badania nad pochodzeniem pieśni do dzisiaj uwikłane są w wytwarzanie statycznych kategorii pochodzenia, czyli źródeł. Podczas pracy terenowej wielokrotnie spotykałam się z – bliższym archeologii – odkryciem, że uznane źródła określonej pieśni czy jej melodii okazują się nie być tak łatwe do wskazania. Niniejszy tekst zobrazować ma relację pomiędzy badaczem i przedmiotem badań, która, jak wszystko na to wskazuje, jest nieustannym poszukiwaniem bez określonego, finalnego ustalenia prawdy o pochodzeniu zjawisk kulturowych takich jak pieśni.
Badania terenowe na Dolnym Śląsku czy w Zachodniopomorskim są doskonałym przykładem wyraźnie ilustrującym powyższe stwierdzenia. Ludność mieszkająca niegdyś w Galicji, przewędrowała przez Bałkany lub też inne części ówczesnych Austro-Węgier, by po II wojnie – kolejne pokolenia – mogły zamieszkać w Polsce, tym razem na ziemiach zachodnich. Na tym terenie znalazła się także ludność z innych części Polski zachęcana po wojnie do osiedlania się na ziemiach „odzyskanych”, a także Łemkowie przymusowo wysłani w ramach akcji „Wisła”, uchodźcy z Grecji i Macedonii oraz liczni przedstawiciele mniejszości narodowych. Temat ten szerzej rozwinięty jest w innych miejscach [3].
Prześledzenie historii jest jednym z podstawowych narzędzi, do których musimy się odwołać, chcąc dotrzeć do informacji o kulturze. Losy przed i powojenne danych społeczności znajdują odzwierciedlenie także w pieśniach. Warto dodać, że niektóre społeczności są bardziej receptywne – żyjąc w danych czasach, miejscu, stosują do własnych potrzeb artefakty kultury, od języka począwszy, przez rozwiązania praktyczno-techniczne, na pieśniach i instrumentarium skończywszy. Inne z kolei są bardziej purystyczne i dyfuzja, chociażby muzyczna, zachodzi bardzo powoli. Grupa reemigrantów z byłej Jugosławii, która po II wojnie światowej znalazła się na Dolnym Śląsku, zdecydowanie egzemplifikuje pierwszy typ.
Historia rodziny Kida bardzo dobrze ilustruje powyższe rozważania. Trzy pokolenia Kidów przewędrowały przez bardzo odległe od siebie tereny, z wielokulturowych muzycznych tradycji każdego z tych miejsc czerpiąc pieśni, styl śpiewania, a także język. Opuściwszy Wołyń, rodzina zamieszkała najpierw w północnej Bośni, potem w chorwackiej Slavonii, by wreszcie w 1946 roku wraz z resztą polskich reemigrantów z byłej Jugosławii znaleźć się na Dolnym Śląsku. Unikatowość i złożoność repertuaru rodzinnego jest odbiciem ich niezwykłych losów rodzinnych.
Mój tato urodzony na Wołyniu, województwo wołyńskie, powiat Włodzimierz, wioska Kolonia Śląska. Mój tato miał jeden rok, jak przyjechali, to za Austrię było, bo tu było pod Austrią wszystko, i ta Bośnia. To do tej Bośni. Bośnia, Hercegowina… Tata był 1889 rocznik. Pirwszą wojnę światową tata odbębnił – siedem lat wojska austriackiego, bo trzy lata wojska poborowego. I wypadła wojna, i cztery lata była wojna, w osiemnastym się skończyła. I tyż tata tam walczył, tam w tych włoskich górach, to opowiadał: Monto Grappo, Monto Solono, Monto Pertico, bo tam, mówię, wszystko na Monto. Opowiadał, że góry takie były, że linami wyciągali żywność, to mówił, że jak raz nieprzyjaciel linę obciął, wszystko poszło w przepaść i trzy dni nie mieli co do ust włożyć. Taki mróz był strzelający, że ślina do ziemi nie doleciała, w powietrzu zmarzła i nie mogli żywności dostać. I sami na saneczkach, ćwiczyli psy i po tych górach ciągali [4].
Władysław Kida na wojnie został ciężko ranny. Dopiero po powrocie ożenił się z o 12 lat młodszą Cecylią Zeszutek (ur. 1902 r.). W Bośni mieszkali w jednej z największych polskich wiosek – Nowy Martyniec (serb. Novi Martinac). Na początku lat 30. XX w. Władysław Kida zostawił brata na ojcowiźnie, sam wyruszając z rodziną na teren równinnej chorwackiej Slavonii, do wioski Lisztrowiec (chorw. Lištrovac), oddalonej od Bośni o około 100 km.
Ale jakoś tak było, że my tam nauczone były na wesoło. Nie było Serbów w naszej wiosce. Były trzy domy chorwackie, było trzy domy niemieckie, no i reszta Polaki. Ale my śpiewali po polsku, reszta lubiała słuchać, jak my po polsku śpiewamy. Chodzili my wzajem na skubanki, wszystko, one nas zapraszały i wesoło było, nie powiem. Tam nasza wioska, jako i my – nie mieli my żadne zadatki ze Serbami, bo może tam ktoś w tej Bośni może coś i miał, ale my nie mieli co narzekać [5].
Ta niewielka miejscowość, zamieszkana przede wszystkim przez polskie rodziny, jednak znacznie oddalona od pozostałych polskich osad na Bałkanach, była ich domem aż do roku 1946, kiedy wraz z mieszkańcami sąsiedniej wioski Klenik przedostatnim transportem przyjechali do Polski.
Z Bolesławca nas tu przywieźli do tego Przejęsławia, jak to mówili z początku „deskami zabite”, „gdzie diabeł dobranoc powiedział”, bo tu jeszcze Polaków nie było w ogóle, tu w Przejęsławiu, parę rodzin niemieckich było. Potem tych Niemców wysiedlali w czterdziestym dziewiątym, pięćdziesiątym roku. A później się zaczęły zjeżdżać tu ludzie. I z centrali przyjeżdżali, repatrianci z Francji aż. Z różnych stron przyjeżdżali tu repatrianci. Z początku to my nie mieli nic, nawet radia nie było, ni telewizji. A nas było młodzieży, to my się schodzili, tak po mieszkaniach, w niedzielę, my se śpiewali, bawili w różne fanty, różne gry takie. Takie było życie miłe, wesołe. W siedemdziesiątym piątym roku już my mieli zespół założony tu w Przejęsławiu [6].
Muzykalność rodziny Kidów, a także później Mrozików i Latawców, chęć do wspólnego śpiewu, wpłynęły na bogaty repertuar pieśni lirycznych, obrzędowych, rekruckich, ballad. Znaczenie ma także aspekt osobowościowy.
W domu bardzo dużo się śpiewało. Kolędy, jakieś wielkanocne i na Boże Narodzenie. Mój tata bardzo ładnie śpiewał. Mama też, tylko mama nie umiała czytać ani pisać, ale na pamięć wszystko, pieśni bardzo dużo. Tato umiał. No i tak, śpiewali, to łapałam te słowa. W szkole trzeba było po chorwacku, ale w domu już po polsku [7].
Rodzice śpiewali dużo, lecz to dzięki fenomenalnej pamięci Stanisławy Latawiec (1926–2020) pieśni te miały szanse być usłyszane po wojnie. Pamiętała ona zawsze więcej zwrotek niż siostry, znamienne było także śpiewanie dłuższych wersji wielu popularnych ballad i pieśni lirycznych. Jak wielkie znaczenie ma pamięć, przekona się każdy badacz usiłujący nagrać śpiewaczkę, która nie śpiewała od 25 lat. Tym samym objawia się kolejny problem metodologiczny – bardzo trudno przeprowadzić dokładne studium zaledwie w kilku wizytach. Coraz częściej spotkać można jednak podejście skupiające się na regularnych wizytach połączonych z wywiadem pogłębionym, w celu szczegółowego poznania kontekstu kulturowego. Nieodzowna jest także kwerenda, nawet w przypadku doświadczonych badaczy. W ramach spotkań niektórzy zaczęli także uczyć się pieśni, co dotychczas było domeną jedynie badaczy wschodnich. Ważnym punktem jest także wykonanie – wskazuje to także na niezwykły artyzm Michaliny Mrozik (ur.1932 r.), który z kolei rozsławił pieśni sióstr, nie tylko na Dolnym Śląsku. Same mawiają o niej „nasza artystka”, gdyż wspaniale operuje nie tylko emisją, artykulacją, delikatnie i z finezją śpiewa zazwyczaj „góry” i pieśni solowe, lecz także wkłada ogromny ładunek emocjonalny w każde wykonanie. Siostry także wnoszą do tego składu swoją jakość – Janina Bieńko (ur. 1939 r.) o charakterystycznej barwie głosu, dbająca o szczegóły, i Stefania Gołąb (ur. 1942 r.), często zaczynająca pieśni, skromna, o delikatnym acz pewnym głosie. Wykonania solowe naturalnie różnią się od wspólnych – głównie tempem, akcentami, rytmiką, lecz także charakterem.
Nas jeszcze jest cztery siostry. Wszystkie my śpiewali w zespole, bo ja śpiewałam w zespole Przejęsławianek. Siostra Michalinka – ta młodsza ode mnie, a ta jeszcze młodsza Janina i jeszcze młodsza Stefania. Najmłodsza, teraz ja najstarsza, między nami jeszcze bracia. Michali teściu był muzykantem, wszystkie Mroziki były muzykantami, ich było czterech braci. To my tam, w Jugosławii jeszcze jak my mieszkali, to w jednej wiosce i mieli my swoich muzykantów. Oj Boże, minęły lata. Bo to ja tako byłam od małego dziecka taka chapiato. Mnie panny brały, już takie dorosłe, bo siostra była dziewiętnasty rocznik, koleżanki jej były młodsze, ale zawsze „Stasiu, chodź z nami śpiewać! Stasiu, chodź z nami śpiewać”. Na weselach też śpiewałam, gdzie mi się udało [8].
Bogactwo repertuaru, a także kunszt wykonawczy zostały docenione podczas konkursów, przyczyniły się do wydania płyt [9]. Wyjątkowość wielu pieśni Kidów to właśnie unikalne połączenia starych polskich pieśni z polifonią bałkańską. Pieśni serbskie i chorwackie nie są egzotycznym elementem, lecz włączają się w spójną całość i stanowią kontynuację opowiadanych historii. Sytuacja domowa – w której używa się kilku języków – przenosi się na pieśń. Przy czym, co ciekawe, zdarza się to częściej w pieśniach lirycznych. Pieśni obrzędowe, zwłaszcza weselne, konsekwentnie przekazywano w starej formie tekstowej i muzycznej, dodając jedynie czasami dodatkowe przyśpiewki „jugosłowieńskie”, co doskonale widać w porównaniu płyt Z domu Kida i W domu Kidów. Być może wynika to z pragmatyzmu. Polacy żenili się zwykle wewnątrz własnej grupy, choć zdarzały się małżeństwa mieszane. Kolędowanie obchodzili także na swój sposób, wśród „swoich”. Natomiast sytuacje, gdzie śpiewa się i gra nieobrzędowy repertuar, wydarzały się głównie w grupach mieszanych. Pieśni żniwne niosły się po całej wsi, przy pracy. „Žito žela” – pieśń znana w północnej Chorwacji w różnych wariantach [10] – był to rodzaj šetano kolo; pjevano kolo lub kolo na okretanje, czyli kolo, do którego się śpiewało. Śpiewano tę pieśń także podczas wesela. Co ma swoje odzwierciedlenie w tekście pieśni. Pszenicę żneła, a do jęczmienia mówiła, że ja cię żnęła a ja cię nie jadła. Weselne cię kuni pozjadały. Ani moji, ani brata mego, tyko naszeg starosty grubego. Kum debeli kum, to starosta się nazywoł, debeli kum to starosta [11].
W żniwa kosiło się kosą, odbierało sierpem i wiązało snopki, potem stawiano kopy wszystko ręczna praca była. To w żniwa można było zarobić i kto nie miał kawałka ziemi mógł se chleba zarobić na cały rok, aby zdrowie było tylko. Jak się nam chciało śpiewać, to się śpiewało, a jak się nie chciało to… tak się nam pot loł z czoła, że nie można było nastarczyć się obcierać. Był gorąc, silny gorąc był. A „Žito žela” tom słyszała, Serbki śpiewały. <<Žito žela oj Žito žela lijepa devojka…>> to tak się połapało za ręce i to się takie koło zrobiło i tak się śpiwało w kole. Nie tak jak się kosiło, tylko jak się bawiło [12].
Kolędy śpiewane są zwykle w formie polskiej, w tym teatr obrzędowy Herody, lecz niektóre polskie kolędy zyskują charakterystyczny wielogłos, jak „Hej nam hej, panie gospodarzu”,kolędyw języku chorwackim, w niezmienionej formie, zostają zaadaptowane. Jedna z nich – „Veselte se narodi”, to swoisty znak rozpoznawczy wszystkich reemigrantów z byłej Jugosławii, znana w wielu wsiach, w tej samej formie muzyczno-tekstowej [13].
Historia dolnośląska także odbija się w repertuarze – niektórych pieśni siostry nauczyły się od pani Wasiak, teściowej brata Michaliny Mrozik, pochodzącej z okolic Łowicza, a mieszkającej w Przejęsławiu. Siostry, śpiewając razem, naturalnie i w tych pieśniach tworzą polifonię, może oszczędniejszą w wyrazie, lecz zachowującą cechy wielogłosu bałkańskiego („Jakżem jechał z karczemki, tyś na progu stojała”; „Jedzie Jasio od Torunia”; „W ósmą godzinę zegar wybija”; „Panie kapitanie, obrachunek zróbcie”).
Pieśni chorwackie, głównie liryczne, są charakterystyczne dla północnych regionów tego kraju, w tym dla żupanii viroviticko-podrawskiej (chorw. Virovitičko-podravska županija), gdzie wychowywały się siostry Kida. „Šumo goro ko bi tebe oro”stanowi ciekawy przykład połączenia typowych dziesięciozgłoskowych dwuwierszy, w tym wariancie spaja ze sobą różne znane pieśni. Sam kuplet Svekrvice, budi meni dobra / ja ću tebi kolko budem mogla należy do pieśni weselnych (svatovci), wykonywanych w różnych fazach ślubu, zwłaszcza w procesji, podobnie część ostatnia: Svekrvice, budi meni dobra / sterat ću ti jastuke do groba. Kuplet środkowy (od Sinoć kad sam išla iz dućana” do jeste, nano, ljubim ga odavno) to inna pieśń, wykonywana niezależnie w różnych wariantach.
Pieśni wojenkowe, wojackie i rekruckie siostry znają głównie od ojca. Utwory te opiewają czasy I wojny światowej bądź wcześniejszych walk pod zaborami, kiedy to Polacy wcielani byli do różnych armii i często zmuszano ich do walki za obcą sprawę. „Na Dolny Śląsk przedostała się również ballada mówiąca o upadku twierdzy w Kamieńcu w 1672 r. Wprawdzie J. S. Bystroń łączy tę balladę z inną datą, bo z rokiem 1633, czyli zwycięstwem Koniecpolskiego. Oczywiście ani jedna, ani druga data nie są historycznie pewne. (…) W dolnośląskich zapisach ballady o maszerującym wojsku znajdujemy jakby skróconą reminiscencję ballady ‘O upadku Kamieńca Podolskiego’ oraz wątek niedoli żołnierskiej ze znanej pieśni ‘Idzie żołnierz borem, lasem’. I tu, i tam siostry w podobny sposób wyprawiają brata na wojnę w miejsce określone bądź nieokreślone, żyją nadzieją powrotu, dowiadują się o jego śmierci i o przyjacielskim koniu, który oddaje swemu panu ostatnią posługę” [14]. Pieśń „Tam pod lasem pod Podolskiem”jest niezwykle przejmująca, tym bardziej, że tekst ów, potraktowany jako uniwersalna żołnierska opowieść, może zostać połączony z historią rodzinną – jeden z braci sióstr Kida zginął w czasie II wojny światowej, walcząc w partyzantce. Pieśń ta znana jest przez wielu reemigrantów z dawnej Jugosławii, przybyłych z różnych jej części. Zazwyczaj wykonuje się krótszą wersję na skoczną melodię, jak np. w Ocicach czy Gościszowie. Śpiewają ją także przesiedleńcy z Kresów – każdy na inną melodię. Tymczasem ciekawą wersję melodyczną, z o wiele dłuższym tekstem, zarejestrowało Polskie Radio (pieśń znajduje się na płycie z serii „Muzyka Źródeł” Dolny Śląsk wydanej przez Program 2. Polskiego Radia). Śpiewana jest ona przez panią Michalinę Mrozik. W wydawnictwie tym podano: „zarówno wersje tekstowe, jak i styl wykonań Michaliny Mrozik zdaje się być wierny formom pochodzącym z czasu emigracji na Bałkany, czyli z drugiej połowy XIX stulecia. Unikalnym zabytkiem folkloru jest zachowana w tym przypadku jedna z najstarszych dotrwałych do dziś wersji ballady o żołnierzu tułaczu ‘Tam pod lasem, pod podolskim’. W takiej postaci mogli ją śpiewać Polacy w obozie króla Jana III Sobieskiego pod Wiedniem”. Tymczasem w jednym z wywiadów Michalina Mrozik przyznała, że melodię, którą słyszymy na płycie, zna ona od sióstr, i jest to pieśń z Jugosławii „U kozari grob do groba”. Siostrom łatwiej było do niej tańczyć kolo, dlatego ją „podłożyły”.
A tę melodię, bo to gdzieś podobnież inna melodia jest, prawdziwa, ale ja słyszałam jak oni, jako dziecko, jak one se śpiewały. Bo ona mówi, siostra mówi, że one se zmieniły melodię, bo one se tańczyły kółeczko z tego [15].
Wcześniejszą melodię pamiętała jedynie Stanisława Latawiec – dodając swoim zwyczajem kolejne zwrotki pieśni [16]. Można potraktować ten incydent jako doskonałe tłumaczenie. „U kozari grob do groba” również jest pieśnią o żołnierzu poległym na polu bitwy. Swoisty lament żałobny, tekstem nawiązujący do popularnej na Bałkanach opowieści o matce, która w bitwie na Kosovym Polu straciła dziewięciu synów oraz męża. Jeden z wariantów nawiązuje w treści do czasów drugiej wojny światowej i bitwy pod Kozarą. Nie dziwi zatem fakt skojarzenia tych dwóch pieśni. Inne polskie pieśni rekruckie i wojenkowe poznane w domu, jak „Jedzie szlachta na trzy trakta, a Moskale na cztery”, czy też nauczone od pani Wasiakowej z Łowickiego: „W ósmą godzinę zegar wybija” oraz „Panie kapitanie obrachunek zróbcie” zyskują charakterystyczny wielogłos i unikalny wydźwięk. Niezależnie od zastosowanych zabiegów melodycznych, tekst pozostaje niezmienny i stanowi trzon opowieści.
Tam pod lasem pod podolskim – Michalina Mroziklub to Tam pod lasem pod podolskim – Michalina Mrozik (ale video lepsze)
Tam pod lasem pod Podolskiem – Stanisława Latawiec
Pod kamieniem pod podolskim – Katarzyna Bochenek
W repertuarze sióstr znajdują się także jugosłowiańskie pieśni wojackie, w których ponownie znajdziemy opowieści o ciężkim życiu żołnierza, o jego tęsknotach, braku nadziei. „Na sjeveru ledeno je more” została też zapisana w trzech rękopisach z badań terenowych w rejonie chorwackiego miasta Pakrac, które znajdują się w archiwum Instytutu Etnologii i Badań Folklorystycznych w Zagrzebiu [17]. Mimo iż tekst wydaje się nawiązywać do czasów I wojny światowej, nie znajdujemy takiego bezpośredniego odniesienia w notatkach zbieraczy. Może być dziś odczytywana jako uniwersalny tekst o trudach żołnierskiego życia i perspektywie śmierci w odległych, nieznanych krajach, gdzieś na północy, na morzu. Nie są to popularne pieśni i trudno dociec, skąd i jak trafiły do domu Kidów. Musiały jednak odzwierciedlać stan ducha rodzinnego, skoro śpiewane są z nostalgią do dziś.
Niektórych pieśni siostry uczyły się już po wojnie odwiedzając najstarszą z sióstr – Weronikę, która nie wróciła do Polski i mieszkała w Belgradzie. „Imao sam jednu ružu” pochodzi z tradycji bośniackiego folkloru miejskiego, to typowa sevdalinka. Pani Michalina Mrozik nauczyła się jej od starszej kobiety – Serbki, kiedy odwiedzała siostrę Weronikę. Podobnie „Zašto mi se ti ne vratiš mily sine iz daleka” – śpiewana chętnie przez Janinę Bieńko. Niezależnie od języka i formy, pieśni śpiewane są z pełnym zaangażowaniem, opowiadana historia budzi wiele emocji, jest komentowana. Sprawia to, że repertuar sióstr jest żywy i aktualny.
Niezwykła historia rodziny Kidów ma swój oddźwięk w repertuarze, jaki możemy jeszcze dziś usłyszeć w wykonaniu czterech sióstr z Przejęsławia i Zebrzydowej na Dolnym Śląsku. Jest też doskonałym przykładem, ilustrującym mnogość i wielowątkowość wersji, a także niemożliwość odnalezienia jednego, konkretnego, archaicznego źródła, do którego chcielibyśmy się odnieść.
Część tekstu powstała przy współpracy z Martą Derejczyk do książeczki ilustrującej płytę Z domu Kida wydawnictwa Fundacja Ważka 2016.
[1] Por. K. Moszyński, Kultura ludowa Słowian, t.1,2,3, Kraków 1929–1939.
[2] Por. Wojciech Burszta, Wymiary antropologicznego poznania kultury, Poznań 1992, s.190.
[3] M. Derejczyk, Nie jesteśmy białą plamą na mapie tradycji. Muzyka tradycyjna na Dolnym Śląsku. [na:] dostęp z 30.08.2020 http://www.muzykatradycyjna.pl/pl/leksykon/artykuly/articles/muzyczne-tradycje-na-dolnym-slasku
[4] Wywiad ze Stanisławą Latawiec, Zebrzydowa 2012.
[5] Wywiad ze Stanisławą Latawiec, Zebrzydowa 2012.
[6] Wywiad z Michaliną Mrozik, Przejęsław 2012.
[7] Wywiad z Michaliną Mrozik, Przejęsław 2012.
[8] Wywiad ze Stanisławą Latawiec, Zebrzydowa 2016
[9] Michalina Mrozik i Stanisława Latawiec były wielokrotnie nagradzane jako solistki, między innymi na Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą. Ich pieśni nagrało Polskie Radio Wrocław oraz Program 2 Polskiego Radia (ukazały się na płytach Dolny Śląsk i Ballady z serii „Muzyka Źródeł”). Głos Stanisławy Latawiec utrwalony został też na pierwszej płycie Fundacji Ważka – Od wschodu słońca… Tradycje muzyczne na Dolnym Śląsku, zaś śpiew Michaliny Mrozik pojawia się na płycie Mom jo skarb, dołączonej do wydawnictwa książkowego Muzeum Etnograficznego, Oddziału Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Nagrania, zazwyczaj solowe, są obecnie rozproszone lub dostępne wyłącznie w archiwach. Fundacja Ważka wydała także dwie płyty: Z domu Kida, z pieśniami lirycznymi, rekruckimi i balladami oraz W domu Kidów z repertuarem obrzędowym – w całości poświęcone fenomenowi rodzinnemu Kidów. Rodzina, świadoma swojego dziedzictwa, posiada spore archiwum domowe w postaci zbioru kaset magnetofonowych i wciąż dokumentuje rodzinne spotkania śpiewacze.
[10] Przykłady z archiwum Instytutu Etnologii i Badań Folklorystycznych w Zagrzebiu: kolekcje Vinko Žganeca, Pakrac, IEF_RKP_NO130_0_121_7865 oraz Stjepana Stepanova, Ɖajovština, IEF_RKP_NO174_0_379_11036.
[11] Stanisława Latawiec wyjaśnia na nagraniu słowa pieśni.
[12] Fragment wywiadu ze Stanisławą Latawiec, Zebrzydowa 2017.
[13] Czasem rozpoczynająca się od słów Radujte se narodi…
[14] J. Majchrzak, Polska pieśń ludowa na Dolnym Śląsku, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa-Wrocław 1983, s. 139.
[15] Wywiad z Michaliną Mrozik przeprowadzony przez Joannę Skowrońską i Olgę Chojak w 2012.
[16] Wersja Stanisławy Latawiec dostępna na płycie Z domu Kida, wyd. Fundacja Ważka 2016.
[17] Kolekcje Stjepana Stepanova, IEF_RKP_N0134_1_146_8140; Slavko Jankovića, IEF_RKP_196n_0_13282_14; Vinko Žganeca, IEF_RKP_N0130_0_153_7880.