Siadam do pisania tekstu na inny temat, w ręce wpada mi to zdjęcie. Zagadek nie odkłada się na później.
Myślałam, że to tak zwana kawalerka. Jakieś wiejskie święto. Pierwsza zabawa po Wielkanocy? Po żniwach? Raczej nie zapusty, bo za nimi w tle jest późna wiosna, lato albo jesień.
Najpewniej jesień. To, co widać na zdjęciu (jak się potem okaże), przeprowadzano zwykle jesienią, po zebraniu plonów z pól. Z nich pożytek mieli wszyscy, nie tylko chłopi. W zasadzie oni mieli najmniejszy. Chciałam napisać – w tamtych latach, ale przecież to działo się przez wieki, a nie lata. Po kilku miesiącach ze zgarbionymi plecami, jak już zebrali plony i oddali to, co należne (? w oficjalnej narracji historycznej używa się słowa „należne” bez zastanowienia) panu, wójtowi, księdzu, zarządcy, carowi, rządowi, państwu – zostawało im parę worków kartofli, trochę kaszy i lebioda rosnąca za stodołą.
Obrazek, w którym chłopi wiozą do młyna złociste zboże, a potem chowają do domowej spiżarni worki bielutkiej mąki, jest sceną głównie z bajek.
Zatem jesień.
Mają na stopach buty. Kawalerom rodzice nie żałowali na buty, sami zresztą sobie na nie zarabiali, stawką było znalezienie żony i założenie rodziny. Buty musiały być, tyle że chłopaki zakładali je na naprawdę ważne okazje. No to może wesele? I te dziwne kapelusze. Może i takie tam noszono, ale jakoś nie pasują do ich ubiorów.
Badam zdjęcie cal po calu, przybliżam detale. Dlaczego wszyscy trzymają papierosy? Chyba taki kawalerski fason. Ale niezapalone? Jako wieloletni palacz (od dwóch lat na szczęście już nie) wiem również, że ustawiłabym się do zdjęcia z papierosem trzymanym tak, jak normalnie, czyli w prawej ręce. Wszyscy nie mogli być leworęczni. Poza tym są zbyt poważni, jak na kawalerski żart.
Dziwne jest to ustawienie. Pierwszy z lewej, z najbardziej skupioną twarzą ma zatknięty za pasem nóż, widać rękojeść (po nim poznaję, że zdjęcie nie jest lustrzanym odbiciem). Dlaczego tylko on? Czemu wszyscy stoją dziwnie wyprężeni, jak na wybiegu dla modeli, jakby chcieli się zareklamować?
Po zastosowaniu lupy dochodzę do wniosku że między palcami trzymają ruloniki papieru, a nie papierosy.
Wpatruję się w tło, szukam innych podpowiedzi. Może gdyby to zdjęcie było z Polski to zorientowałabym się od razu.
A może nie?
W końcu zerkam na rewers skanu: „Parobcy zbierają się do rumuńskiego wojska, 1935. Wieś Baniłów na Bukowinie”.
Plony to mało. Potrzebny jest jeszcze „żywy towar”.
Mój Boże, idą w rekruty, ubrani jak na wielkie święto. Wyobraźnia podpowiada mi, że tak uroczyście ubierano nieżonatych młodych mężczyzn do trumny. Jak do ślubu.
Coś w tym jest, większość z nich pewnie nie wróci do domu.
Połowa lat 30. XX wieku w Rumunii to czas pełen zawirowań, który przyniesie ponure owoce po wybuchu II Wojny Światowej. Nie chcę wiedzieć, do czego potem „użyto” tych chłopaków, to inna historia.
Ogarnia mnie współczucie, chociaż być może oni cieszyli się na „męską przygodę”. Patrzę na to zdjęcie swoimi kobiecymi oczami.
I myślę o tych wszystkich przed nimi, w poprzednich dziesięcioleciach i stuleciach, zabieranych do wojska przemocą, oszustwem, sprzedawanych przez bogatych gospodarzy, którzy przekupywali komisję, by ochronić swoich własnych synów. Zamiast nich szli ci, za którymi nie miał się kto wstawić, wiejska biedota, sieroty. Często nawet nie wiedzieli, do jakiej dokładnie armii idą i przeciw komu będą walczyć. Jeśli takiemu chłopakowi z małej wioski udało się przeżyć, wracał do domu z zasobem wiedzy o świecie, jakiego nie mieli jego ojciec, dziadek i pradziadek razem wzięci.
Jeśli.
Mój prapradziadek był w carskiej armii kilka lat. Z dalekiego wschodu do domu pod Opocznem wrócił piechotą. Był środek zimy. Kiedy wszedł do izby – zrośnięty, okutany w kilka warstw brudnych szmat, bez butów, z owiniętymi czym tylko się dało stopami – żona i dzieci go nie poznały.
Wiem z historii, że żonatych do armii carskiej nie zabierano. A może zabierano?
Trudne są te śledztwa.
W zasięgu głosu
O zjawiskach, emocjach, zwyczajach, tematach niedotykalnych i sprawach niewidzialnych, tworzących nasze życie. Zbiorczo nazywane tradycją, która powstaje z więzi między ludźmi. Blisko, w zasięgu głosu.
Ewa Grochowska