Z Adamem Strugiem o jego poczynaniach i refleksjach wokół muzyki tradycyjnej rozmawia Marta Domachowska.
Marta Domachowska: Dochodzą nas słuchy, że współtworzysz nowy festiwal. Pierwsza edycja już w kwietniu. Skąd wziął się pomysł na taką przestrzeń spotkania i z czym będziemy się spotykać?
Adam Strug: Pomysłodawczynią festiwalu jest szefowa Powiatowego Instytutu Kultury, Renata Metzger, która wcześniej przez wiele lat pełniła analogiczną funkcję w Resursie Obywatelskiej, Ośrodku Kultury i Sztuki usytuowanym w gmachu wybudowanym przez mieszczan radomskich jeszcze w XIX w. na potrzeby działań społecznych i kulturalnych. Ta zaprawiona w bojach osoba–instytucja stworzony przez siebie Instytut nazywa „wędrownym domem kultury”. Działania prowadzi w powiecie radomskim, pod który podpada kilka pięknych miast i wiele pięknych wsi. Dla mnie było to ogromnym i pozytywnym zaskoczeniem, że instytucja kultury może działać w ten sposób. Renata nadała tej jednostce od początku wysoki ton. Tematy takie jak ars moriendi czy poezja polska to zagadnienia stawiane tam na porządku dziennym. Chcąc zająć się kwestią śmierci w kulturze Renata zapytała, co ja na to – a ja na to, jak na lato, bo to mój temat. Ona dała impuls, a ja sformułowałem ideę.
I czas i umiejscowienie wydarzeń festiwalowych jest nieoczywiste. W materiałach promocyjnych można wyczytać, że pretekstem jest obrzęd ścięcia śmierci w Jedlińsku, ale to inna część roku. Czy w czasie festiwalu można się spodziewać bezpośrednich odwołań do tego wydarzenia?
Obrzęd przypada na wtorek poprzedzający Środę Popielcową – obyczaj ten sięga dawnych czasów. Jedlińsk to była fundacja arian z Rakowa, co powodowało rozmaite tarcia reformacyjne i kontrreformacyjne. Od tego czasu datuje się wykonywany pierwotnie przez żaków obrzęd ścinania śmierci, mający dwa wymiary. Jeden symboliczny, a drugi – nie owijajmy w bawełnę – to okazja do tęgiej biby. Intencją Instytutu nie było zawłaszczanie poprzez festiwal tej sytuacji, która funkcjonuje obecnie w wymiarze gminnym, a podjęcie tematu w czasie poza postem tak, by mogły z tego wynikać różne konteksty kulturowe m.in. taniec.
Jaka jest idea festiwalu?
Zajmiemy się ars moriendi w dwóch wymiarach. Po pierwsze sztuką umierania jako taką, co jest zadaniem każdego z nas. Po drugie – podejmujemy temat śmierci sztuki, jej infantylizacji. Żyjemy w czasach regresu, rozpadu, dekonstrukcji degeneracji i atrofii, co widome jest wszystkim, którzy partycypują w różnych dziedzinach: w muzyce, poezji, architekturze, malarstwie itd. Temat ten – mimo, że jest doświadczeniem powszechnym – nie znajduje odzwierciedlenia w dyskursie publicznym. Dyskurs o sztuce, z którym mamy do czynienia współcześnie, całkowicie pomija kwestię piękna jako obowiązku etycznego. Chcemy się tym zająć wielorako – prezentując to, co w obecnej sztuce dorównuje kunsztem tej z minionych epok oraz wchodząc w dyskurs z tzw. sztuką współczesną. Podejmowanie tych kwestii jest bardzo ryzykowne. Mamy niewielu współczesnych twórców, którzy są gotowi czynić takie syntezy, a jednocześnie ich dzieło broni się na tyle, by móc w taką polemikę wchodzić. W muzyce czynił to Waldorff, w poezji Rymkiewicz. Zaznaczyć przy tym należy, że pierwsza edycja festiwalu – mimo wysoko zawieszonej porzeczki – jest skromna. Chcemy zobaczyć jak mieszkańcy Radomszczyzny będą rezonować z zaproszonymi przez nas twórcami i podejmowanymi przez nich działaniami.
A propos wysokości warto nadmienić, że zaplanowaliście spotkanie tego, co zwykło się nazywać „sztuką wysoką”, z twórczością ludową. Arcydzieła sztuki organowej wystąpią obok pieśni śpiewaczek wiejskich, ważni prelegenci spotkają się z uczniami w szkole, archaiczna nuta ze sztuką współczesną.
Podział na kulturę niską i wysoką jest absolutnie szkodliwy, szczególnie dzisiaj, gdy to, co stanowi treść kultury ludowej, nazywanej przez niektórych „niską” jest właściwie elitarne. Ten podział oddala ewentualnych biorców od jedynego żywego źródła minionej sztuki. Tzw. kultura ludowa przekazuje od pokoleń w formie ustnej skarby sztuki renesansu, baroku i późniejsze. Nazywanie tego „sztuką niską” jest kompletnym nieporozumieniem. Dlaczego łączymy te światy? Dlatego, że na poziomie idei stanowią jednię. Kompozytorzy, których dzieła Maria Erdmann będzie wykonywała na organach, byli zafascynowani muzyką ludową swoich ojczyzn. Co łączy geniuszy muzycznych i literackich wszystkich wieków: miłość ludowej pieśni i orientu. Dlaczego? Bo wiedzą, co dobre.
Festiwal Ars Moriendi to także spotkanie ludzi, którzy wiedzą co dobre. Wśród wykonawców znajdziemy rozmaitość obszarów działania: rzeźbiarz, filozof–historyk religii, pisarz, ale i wiejskie śpiewaczki. Kto, oprócz wykonawców, tworzy to wydarzenie? Do kogo chcecie dotrzeć?
Od strony organizacyjnej to oczywiście Renata Metzger, o jej roli mówiłem na początku naszej rozmowy. Jestem stronnikiem budowania stałego zespołu kuratorów, bez corocznego płodozmianu, bo kultura to proces. W tegorocznej edycji za sztuki manualne odpowiada rzeźbiarz Józef Gałązka, za muzykę ja, za kwestie literackie Renata. Ale to jeszcze – mamy nadzieję – nie koniec. W przypadku nadspodziewanie wielkiego powodzenia naszej beznadziejnej sprawy będziemy poszerzać ofertę o inne rzemiosła. Celujemy szeroko: dzieci, młodzież, dorośli ze środowisk inteligenckich i wiejskich, kościelnych i wolnomyślicielskich. Radom to tyleż ciekawe co niedoceniane miasto. Świetna architektura i takiż układ urbanistyczny. Wątki filozoficzne (Kołakowski) przeplatają się z malarskimi (Malczewski), a te z literackimi (Gombrowicz) etc. Interior Radomski analogicznie: wiejskie środowiska muzyki tradycyjnej, gdzie ta wyrafinowana muzyka jest w dalszym ciągu praktykowana. Chcemy te grupy odbiorców ze sobą spotkać, a nawet pożenić.
Wśród organizatorów, bardzo lokalnie, znalazła się Gmina Jedlińsk, Zespół Szkolno-Przedszkolny i Gminna Biblioteka Publiczna w Jedlińsku, ale także parafia p.w. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Lisowie, która gościć będzie Wasze koncerty.
Lisów jest śliczny, to perełka architektury sakralnej w szczerym polu, w dodatku ze świetnym proboszczem. Mamy kościół, możemy działać. A przecież wiadomo, że to praca szczególna, bo na żywym organizmie ścierających się ze sobą chrześcijańskiej i postchrześcijańskiej kultury. W kościele odbędą się koncert organowy i spotkanie śpiewacze. Staram się unikać słowa „koncert”, ale nie zawsze się da. Analogicznie z określeniem „festiwal”. Szukamy lepszego, więc gdyby komuś z czytelników coś przyszło do głowy – chętnie skorzystamy.
■
Szczegółowy program Festiwalu Ars Moriendi
(UWAGA: 16 i 23 kwietnia na muzyczne spotkania w kościele w Lisowie organizator zapewnia darmowe autobusy z Radomia oraz powrotne):
muzykatradycyjna.pl/kalendarz…
Byłeś gościem wielu podcastów i programów radiowych, bywałeś radiowcem, m.in. prowadząc „Muzyczną podróż po Polsce” w radiowej Jedynce przez 3 lata, jesteś lektorem. Teraz wybiłeś się na totalną niezależność. W swipeto.pl można posłuchać Twoich autorskich podcastów „Muzyka Adama, czyli czego słuchano w Edenie”.
O totalnej niezależności na tym łez padole mowy nie ma. Trzy lata w Jedynce to około 150 audycji, które nie zostały zdigitalizowane i odfrunęły w niebo. Następnie przez dwa i pół roku byłem w Dwójce, a dokładnie w Radiowym Centrum Muzyki Ludowej. To 88 audycji, które można odsłuchiwać i bardzo jestem za to wdzięczny. Generalnie jestem dłużnikiem Dwójki i to nie tylko w kontekście doświadczenia antenowego. Dwójka była mi w młodości nauczycielką literatury i muzyki klasycznej. W marcu trzy lata temu odszedłem stamtąd, a w październiku zeszłego roku zgłosili sie do mnie panowie ze swipeto.pl, proponując współpracę. Chcieli, żeby robił coś dla młodzieży. Odpowiedziałem, że to nie ten adres. Oni na to, żebym nie mnożył komplikacji i robił swoje. Robię więc to, co robiłem zawsze. Nie wzdragam się przed powtarzaniem – w muzyce nie dzieje się tak wiele naprawdę interesujących rzeczy, żeby za każdym razem dawać coś nowego. Taka ambicja to uzurpacja. Wszystko się powtarza – rodzimy się, umieramy, jest noc, a po niej dzień. W muzyce jest podobnie. Nie ma rzeczy nowych, są takie które powtarzamy, względnie przetwarzamy. Myślę, że w innych dyscyplinach sztuki jest podobnie.
Nowy jest jednak zakres Twoich muzycznych poszukiwań objawiany słuchaczom. Dotąd byliśmy świadkami raczej podróży po Polsce. Co możemy teraz usłyszeć w twoich audycjach?
Idę tropem muzyk tradycyjnych ze wskazaniem na te, które najbardziej kocham, czyli polską, grecką i arabską oraz ościennych. W przypadku Polski będzie to oczywiście muzyka narodów współtworzących przedrozbiorową Rzeczpospolitą. Etnos grecki – kraje będące pod wpływem tamtejszego prawosławia. Muzyka arabska – od Maghrebu po pogranicze arabsko-perskie. Jako że muzyka perska jest odrębnym światem, tak jak muzyka narodów tureckojęzycznych – na razie tych obszarów niemal nie dotykam. Już z tymi wymienionymi jest wystarczająco dużo roboty.
Z jakich źródeł korzystasz przy wyborze utworów dla słuchaczy?
W przypadku muzyki polskiej mamy do czynienia obecnie z wysypem takich wydawnictw. Wcześniej nie zdarzało sie to często, w związku z tym był i w jakiejś mierze nadal jest to zbiór dość ograniczony. Mamy m.in. serię „Muzyka źródeł” Polskiego Radia, która, uważam, powinna znajdować się w domu każdego melomana mimo, że w przeważającej części zamieszczono tam nagrania dokonane podczas Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu. Jednak nadal jest to niezwykle cenny zbiór. Robię wybór z tego, co uważam w niej za najcenniejsze i mimo, że wykonuję tę robotę kolejny raz – sama selekcja jest dla mnie niezwykle ciekawa. Ciągle na nowo jestem zaskoczony, jak cenne rzeczy zostały tam zamieszczone i co z tego wynika. Na przykład muzyka najbliższych okolic Warszawy, jak Celestynów czy Wiązowna, czyli rzut beretem na południowy wschód od stolicy. Okazuje się, że jeszcze 40 lat temu było to zagłębie muzyczne ze wspaniałą nutą, piękną gwarą, świetnym tekstem, absolutne perełki. A to przeczyłoby prawidłowości, że okolice metropolii były muzycznie wyjałowione. Jest też seria PAN-owska, niezwykle cenna, może nawet najcenniejsza, ale Instytut Sztuki udziela tych nagrań kroplomierzem. Szkoda gadać.
Co – oprócz klucza ulubionych utworów Adama – łączy te rozmaite muzyczne światy, które możemy dzięki Tobie poznać?
Łączy je to, że są przekazywane w tradycji ustnej, a wykonuje się je w dawnych skalach muzycznych. Pozwalam też sobie na eksperymenty, bo mam słabość do minimalizmu, więc czasami na antenę wchodzi też muzyka klawiaturowa, ale w proporcjach 1:100, nie za często. Podobnie jest ze śpiewem operowym – Lusine Zakaryan jest niezwykłą śpiewaczką i trudno tego bukietu ludziom nie dać. Więc konsekwentnie, acz z pewnymi marginesami, jest to opowieść o muzyce przekazywanej od pokoleń w tradycji ustnej, i tej gminnej, i tej klasycznej, jak się to nazywa w świecie arabskim. Łączy te wątki muzyczne także to, że wszystkie czerpią z greckiej sadzawki.
Jak to?
Zależność między muzyką grecką i arabską jest tak szeroka, że nie do końca wiadomo, co jest czym. Gdy słuchasz śpiewaków i lirników kreteńskich oraz będących wirtuozami lutni śpiewaków jemeńskich okazuje się, że powtarzają się u nich te same lub bardzo bliskie tematy muzyczne i maniery wykonawcze. Co to znaczy? Bardziej zadaję to pytanie, niż na nie odpowiadam. Czy nie jest tak, jak w przypadku greckich pism filozoficznych, matematycznych czy medycznych, które zachowały się w arabszczyźnie? Grecy wprost mówią, że Arabowie grają ich muzykę, tylko po arabsku przetworzoną. Nie wiem, kto tu ma słuszność, ale występuje taka zależność. Grecja była najbardziej europejską częścią Imperium Otomańskiego. Siłą rzeczy, nie tylko geograficznie, ale też cywilizacyjnie stała się miejscem, gdzie się te wątki kumulują. W pieśniach kreteńskich pojawiają się np. opisy derwiszów. Ciekawe są owe syntezy, a do tego niezwykle piękne. Inny przykład to grecki folklor miejski w miastach greckiej diaspory na zachodnim wybrzeżu Azji Mniejszej, ale też w Aleksandrii, Antiochii i w miastach wybrzeża Morza Czarnego. Tamtejszy miejski folklor grecki jest przesiąknięty muzyką narodów, wśród których Grecy żyli. Do tego muzyka Żydów greckich, czyli Żydów mówiących po grecku, a żyjący w miastach, które wymieniłem, a którzy dodają do tych cudowności swój pierwiastek. To konstelacja jak rozgwieżdżone niebo. W sztuce wokalnej obecnie niewątpliwie perła dawnej wokalistyki zachowała się w śpiewie arabskim i w cerkwi greckiej. To rzeczy tak piękne, że potem już w zasadzie niewiele smakuje.
A jak do tej greckiej sadzawki ma się muzyka polska?
Po pierwsze skale pitagorejskie, pentatonika. W jaki sposób one się u nas znalazły — nie wiem. Do tego — występujące dość rzadko, ale jednak — rytmy na pięć. Stało się to via Kościół, bo chorał i to wszystko, co jest związane z muzyka katolicką, nasycone jest kulturą grecką. Przypomnę Kyrie eleison. W czasach Grzegorza Wielkiego, który uchodzi za odnowiciela i kodyfikatora chorału zachodniego, postawiono kwestię: dlaczego śpiewamy jak Grecy? Cóż to za fascynująca informacja dla nas współczesnych! Do pewnego momentu chorał był właściwie bizantyjski. Muzyka katolicka, która przybyła do Polski wraz z chrztem, przynosi cały swój bagaż z greckim włącznie. Zależność między muzyką kościelną a ludową jest oczywista i rozumiem nie trzeba jej specjalnie tłumaczyć. Nasza plemienna muzykalność w zetknięciu z muzyką katolicką dała efekt w postaci nieprzebranej liczby polskich pieśni nabożnych. Orientalne wątki harmoniczne szczególnie dają o sobie znać w muzyce Kujaw i Kurpiowszczyzny. Także ta, która jest dzisiaj najbardziej popularna wśród miejskich adeptów muzyki tradycyjnej, czyli radomska, sprawia wrażenie jakby przywędrowała gdzieś ze stepów Azji Środkowej. Najprawdopodobniej muzyczna pamięć plemienna jest pojemniejsza niż byśmy byli skłonni sądzić i zachowała muzyczne tematy jeszcze sprzed Wędrówki Ludów. Na to nakładają się jeszcze migracje żydowska, ormiańska i karaimska, ich instrumenty – cymbały i cytry – ze wschodnimi harmoniami i barwą.
Brzmi to jak fantastyczne wakacje według własnoręcznie wytyczonej trasy, w Twoich słowach słychać intelektualną i estetyczną rozkosz. Czy różnica w zakresie wolności między robotą dla kogoś, a własny kanałem jest dla Ciebie istotna?
Niezwykle istotna. Jestem wdzięczny swipeto.pl, że dano mi wolną rękę, że mogę iść za swoją intuicją i puszczać muzykę, którą kocham – także tę „kiepskiej jakości”. A jaka ma być owa jakość skoro nagrań dokonano np. na irackiej pustyni w 1962 roku? Jednocześnie chciałbym raz jeszcze podziękować Dwójce za to, że na jej falach przez lata rozbrzmiewała polska muzyka tradycyjna. To ta antena dała w swoim czasie głos naszemu — pożal się, Boże — środowisku.
Adam Strug – śpiewak i instrumentalista, autor piosenek, kompozytor muzyki teatralnej i filmowej, producent i kurator muzyczny, reżyser i scenarzysta filmów dokumentalnych, dziennikarz radiowy i telewizyjny, popularyzator muzyki tradycyjnej.
adamstrug.pl
Facebook/AdamStrug
monodiapolska.pl
Facebook/monodiapolska