Czy stare pieśni zdarza się jeszcze wykonywać na wsi w okolicznościach takich, jak sto lat temu? Nie na festynie lub przeglądzie folkloru, tylko w życiu codziennym? To pytanie zadawaliśmy sobie w latach 2015–2019, jeżdżąc do różnych miejscowości na styku Mazowsza i Podlasia z zespołem projektu „Pieśni do śmierci”. Nazwa inicjatywy podpowiada, którą częścią tradycyjnego repertuaru zajęliśmy się w pierwszej kolejności. Z wielu rozmów wyłonił się taki obraz: dawne melodie taneczne wyszły z obiegu już dawno, podobnie pieśni weselne, za to w dużej części wsi pierwsza napotkana osoba była w stanie wskazać, kto wykonywał lub prowadził śpiewy przy zmarłym w ostatnich latach. Tak trafiliśmy do wielu osób, które pamiętają dawne pieśni pogrzebowe.
Nie uważają się za śpiewaków. Jeśli już używają tego określenia, to wysyłając nas do jakiejś innej miejscowości, np. „dobre śpiewaki są w Żalach”. Mówią o sobie, że chodzą po pogrzebach. Pieśni przechowują w pamięci, której przedłużeniem są grube zeszyty, zwykle w kratkę. Zapisane własnoręcznie lub odziedziczone razem z melodiami po kimś, kto wcześniej chodził.
To chodzenie oznaczało dawniej odwiedziny w domach. Kiedy ktoś umarł, domownicy ustawiali przy domu czarną chorągiew, która przeważnie była przechowywana w kościele. W ten sposób wieść rozchodziła się wśród pozostałych mieszkańców wsi. Wiadomo było, że wieczorem należy przyjść na czuwanie przy ciele zmarłego, choć w niektórych miejscach do zwyczaju należało też ustne zaproszenie sąsiadów. Po zakończeniu prac tego dnia, schodzili się oni do domu w żałobie, śpiewali pieśni pogrzebowe i odmawiali lub odśpiewywali różaniec. Ciało wyprowadzano z domu dopiero na trzeci dzień od śmierci, więc śpiewanie powtarzało się przeważnie przez trzy wieczory. Ciało było ułożone na ławie lub na krzesłach w małej izbie, a w największym pomieszczeniu wokół stołu siadali śpiewacy. Inni stawali za ich plecami lub siedzieli pod ścianami. Wielu śpiewaków używa określenia „siadać za stół” w odniesieniu do czynności śpiewania przy zmarłym, np. śpiewak z Sągoli opowiadał o innej śpiewaczce: „potem jeszcze chodziła [po pogrzebach], ale za stół nie siadała”.
Kto śpiewał? W każdej miejscowości była osoba prowadząca śpiewy pogrzebowe – dawniej zazwyczaj mężczyzna, choć w ostatnich dekadach śpiewaków pozostało niewielu i prowadzenie przejęły śpiewaczki. Przewodnik decydował o kolejności śpiewania i odmawiania modlitw, intonował i prowadził mocnym głosem każdą pieśń. W śpiewie zawsze towarzyszyła mu grupa, składająca się nie tylko z zawołanych śpiewaków i śpiewaczek. Do śpiewu mogli włączać się wszyscy obecni w domu zmarłego, tylko jego rodzina nie brała udziału. W niektórych miejscowościach funkcjonował podział na „chóry”– grupę kobiecą i męską; mężczyźni zaczynali każdą zwrotkę, a kobiety śpiewały powtór, czyli ostatni końcowy fragment każdej zwrotki. Powtarzanie części każdej zwrotki ułatwiało włączenie się do śpiewu nawet osobom, które nie znały na pamięć słów ani nie mogły ich odczytać ze śpiewnika.
Jak można było zostać śpiewakiem pogrzebowym? Przede wszystkim, mieszkańcy wsi już jako dzieci osłuchiwali się z pieśniami, bo często byli zabierani przez rodziców na czuwanie przy zmarłym. Niektóre śpiewaczki wspominają, że lubiły pieśni pogrzebowe albo po prostu na tyle lubiły śpiewanie, że łatwo odnajdywały się w sytuacji śpiewania w obecności zmarłego. Danuta Gmur z Sekłaku chodziła z mamą na czuwanie i zaczęła śpiewać już jako nastolatka. Zdzisław Tararuj opowiada: „Zacząłem śpiewać mając 14 lat. Chodzili inni starzy śpiewaki, a ja stałem za nimi, za plecami i śpiewałem”. Niektórzy jednak wspominają, że „dla dziecka to było straszne wrażenie”.
Przeważnie starsi śpiewacy dbali też sami o zapewnienie sobie wsparcia w czasie długich wieczorów czuwania– gdy słyszeli, że ktoś z uczestników dobrze śpiewa, zachęcali tę osobę by przysiadła się bliżej i pomagała im utrzymać melodię przez cały czas trwania pieśni. Jedna ze śpiewaczek, opowiadając o dawnym przewodniku, zaznacza że „każdy się starał coś umieć i jemu pomóc”. Inna śpiewaczka opowiada: „Miałam do tego dar i mnie brali. Siadajcie i śpiewajcie! Melodię zapamiętałam, miałam słuch taki dobry”. Śpiewak z Bojewa opowiadał mi, że zaczął chodzić śpiewać przy zmarłych z kolegą i szybko zostali zauważeni przez starszych śpiewaków, którzy po kilku latach przekazali im funkcję prowadzenia śpiewów; „kobiety pomagały”, ale prowadziły męskie głosy. Śpiewak Zdzisław Tararuj, prowadzący różaniec w Wiesce przez ponad 40 lat, wspomina: „Jak ja chodziłem na różaniec to nas było trzydziestu jeden śpiewaków! Jeszcze elektryczności nie było, tylko lampy. To jak na raz zaśpiewali, to lampy nieraz zgasły”.
Taka moc śpiewu – jak mówili nasi rozmówcy – jest już dziś niespotykana, bo „nie ma komu śpiewać”. W okolicach Węgrowa i Sokołowa Podlaskiego przekaz międzypokoleniowy ustał, najmłodsi śpiewacy są w wieku ok. 55–60 lat (z nielicznymi wyjątkami). Inni „nie śpiewają, bo nie wiedzą jak”. Śpiewanie za duszę zmarłego jest wyczerpującym zadaniem, zwykle ponad siły jednej lub dwóch osób. Więcej niż kilka pieśni można wykonać tylko wtedy, gdy „inni siadają i śpiewają razem z nami. Jak więcej, to lżej”. Śpiewacy czasem kwitują sens wykonywania pieśni za dusze zmarłych trawestacją słów średniowiecznego teologa i teoretyka muzyki, Św. Augustyna: „kto śpiewa, dwa razy się modli”. Być może jest w tej interpretacji doceniony czas i wysiłek fizyczny włożony w śpiew.
Jednocześnie zgromadzenia śpiewacze w domu są współcześnie rzadkością, ponieważ ciało odbierają najczęściej pracownicy zakładu pogrzebowego. Przy wystawieniu go w kaplicy można także zorganizować śpiewanie, jednak dojazd do kaplicy często przekracza możliwości starszych osób, które pamiętają pieśni. Dzisiaj o tym, czy odbywają się śpiewy za duszę zmarłego, decyduje wola i poziom determinacji jego rodziny. Najbliżsi często nie podejmują wysiłku zaproszenia śpiewaków i zorganizowania śpiewów, a czasem decydują wręcz, że nie życzą sobie wykonywania przytłaczających swoją formą i treścią pieśni pogrzebowych. Moi rozmówcy czasem przyznawali, że chcąc uniknąć takiej sytuacji, zawczasu nakazali dzieciom zorganizować śpiewanie i wyprowadzenie z domu po własnej śmierci. Niektórzy martwią się jednak o następców: „jak ja umrę, to kto u mnie zaśpiewa?”.
Artykuł powstał w ramach projektu „Współczesne konteksty i praktyki w obszarze muzyki tradycyjnej” realizowanego przez Forum Muzyki Tradycyjnej. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury