Przejdź do głównej zawartości strony

Pieśni w drodze

Muzyka jest podróżą. Nieraz też muzyka bywa w podróży, przychodzi z bliska lub z daleka i zadomawia się w lokalnym krajobrazie. Często ludzie zamieszkujący od wieków jakąś krainę, na pytanie kim są i skąd są, mówią, że są „tutejsi”. Ale często zdarza się, że spore grupy emigrują za chlebem i pracą, nieraz dobrowolnie, nieraz zmuszeni sytuacją polityczną, lecz zawsze, niezależnie skąd dokąd i dlaczego wędrują, biorą ze sobą swoją kulturę, język i muzykę. Międzynarodowy Dzień Migrantów, obchodzony 18 grudnia, to świetna okazja, by zastanowić się nad tym skąd, dokąd i w jaki sposób podróżuje muzyka. Możliwych interpretacji tematu pieśni w drodze jest wiele, poniżej prezentuję ich subiektywny przegląd.

Z Wileńszczyzny na Mazury

Po II wojnie światowej etniczna mapa Europy uległa zmianie. Z terenów Kaszub i Dolnego Śląska zniknęła (wypędzona) ludność niemiecka. Na Kaszubach pozostały po nich jednak ślady językowe, w dwujęzycznych, polsko-niemieckich pieśniach. W ramach niechlubnej akcji „Wisła” w 1947 roku przesiedlono górali ruskich, zwłaszcza Bojków, wysiedlając ich z rodzimych Bieszczad i relokując na tzw. ziemiach odzyskanych – w Lubuskim, czasem też na Pomorzu. Na terenach Warmii i Mazur osadzono z kolei osadników z Wileńszczyzny, która znalazła się poza granicami Rzeczpospolitej.

Wraz z migracjami, niosącymi za sobą smutek i ból wielu ludzi, przemieszczano nie tylko duże grupy ludności, ale wraz z nimi, niejako mimochodem, podróżowała także ich kultura, w tym oczywiście także muzyka.

Dziś cymbały są dość mocno kojarzone z Warmią i Mazurami, mimo że w Polsce tradycyjnie występowały wyłącznie na Rzeszowszczyźnie. Jednak w wyniku działań wojennych i późniejszych decyzji politycznych, cymbały – wileńskie – zakorzeniły się także w na północy kraju. Przybyszami z tym nietypowym instrumentem zainteresowano się dość wcześnie. W 1958 Maryna Okęcka-Bromkowa, badaczka i pracowniczka olsztyńskiej rozgłośni Polskiego Radia, zainicjowała serię nagrań Kresowiaków. Od końca lat 70. XX w. zaczęto upowszechniać wiedzę i grę na cymbałach, a w 1978 roku zorganizowano pierwszy „Zjazd Cymbalistów”, czy „Koncert Jankielów” (nie bez znaczenia w budowaniu tożsamości przybyszów z Wileńszczyzny w nowej ojczyźnie było odwołanie do mickiewiczowskiego Pana Tadeusza). Od połowy lat 80. XX w. zjazdy te łączone są z wielkim świętem Kresowiaków – Kaziukami (przypadającymi czwartego marca).

Co ciekawe, cymbaliści w większości byli pochodzenia wiejskiego, jednak w nowej ojczyźnie osiadali już w miastach. Nie pozostało to bez wpływu na styl gry, nie grywano już, jak niegdyś, w kapelach, ale coraz częściej muzykowano solo, na imprezach lokalnych i na festiwalach folklorystycznych. A cymbalistów było wielu.

Cymbalista Jankiel, autor wzoru: Jan Czesław Moniuszko. Źródło: Polona

Wśród grających na tym chordofonie muzykantów, pochodzących z dawnych Kresów, Piotr Dahlig, badacz zagadnienia (zob. pracę Cymbaliści w kulturze polskiej), wymienia m.in. następujących cymbalistów: Konstanty Kuncewicz (1903-1982), Jan Kisarewski (1904-1993), Stanisław Michniewicz (1904-2003), braci Władysława Antroszko (1907-2004) i Ignacego Antroszko (1910-1996), Władysława Łobacza (1907-2008), Jana Hołubowskiego (1908-1996), Bolesława Butkiewicza (1908-1990), Franciszka Szpakowskiego (1908-1990), Bronisłąwa Dowgiałło (1910-1999), Edwarda Holaka (190-1984), Jana Girwidza (1912-1991), Józefa Iwanowskiego (1912-1998), Szczepana Ozdobę (1912-2000) i wielu, wielu innych. Warto wspomnieć, że cymbalista Wacław Kułakowski zainicjował nauczanie gry na cymbałach metodą słuchową i od końca lat 80. XX w. wyuczył gry na instrumencie blisko 30 osób ze Stradun i Nowej Wsi Ełckiej.

Cymbały. Fot. E. Grygier

Cymbaliści przesiedleni z Kresów trafiali jednak nie tylko na Warmię i Mazury, ale też na Pomorze Zachodnie, Dolny Śląsk czy Ziemie Odzyskane. Co grywali? W repertuarze Jana Girwidza (1912-1991), zarejestrowanym przez etnomuzykologa Piotra Dahliga, znalazły się liczne marsze, „Walczyk sewastopolski”, „Suktina” (taniec litewski), „Kozak”, pieśni, np. „Ziemia się skończyła” czy „Na Saskim placu jest cichy grób”. Z kolei Justyn Sipowicz (1913-2006), który na cymbałach grał od 1928 roku, zagrał m.in. tanga „Biały domek” i „Kapri”, różne walce, mazurkę oraz liczne pieśni. 

 

Migracje indywidualne

Niektórzy migrowali z własnej nieprzymuszonej woli. Ciekawym przykładem jest Kurpianka Genowefa Lenarcik, córka słynnego śpiewaka kurpiowskiego Stanisława Brzozowego (http://muzykatradycyjna.pl/pl/leksykon/mistrzowie/articles/stanislaw-brzozowy) z Krobii koło Kadzidła (1901-1980). Nagrywanego od lat 50. XX w. śpiewaka charakteryzują m.in.: pełnia głosu, bogate melizmaty i ozdobniki, tzw. kulasiki (wygięcia czy zagięcia melodii). Jego repertuar odzwierciedlał typowy folklor Puszczy Zielonej. Jedna z jego córek – Genowefa Lernarcik, urodzona w 1939 r. w Krobi, mieszka obecnie w Słotwinach w lubelskim. Mimo zmiany miejsca zamieszkania wykonawczyni stara się kontynuować tradycyjny kurpiowski sposób śpiewania i ma w swoim repertuarze utwory, które również śpiewał jej ojciec, np. „Zakukała kukawa”. Mimo że śpiewaczka od wielu już lat nie mieszka na Kurpiach, nadal przedstawiana jest jako wykonawczyni kurpiowska. Co ciekawe, dzięki niej pieśni nie tylko wyemigrowały z Kurpi na Lubelszczyznę, ale też – dzięki duetowi „Żywizna”, który tworzy wspólnie z gitarzystą i kompozytorem Raphaelem Rogińskim, weszły do zupełnie innego obiegu kulturowego, dając się poznać szerszej publiczności. Mamy tu zatem wielopoziomową migrację: z jednej strony geograficzną, z drugiej – można by rzec – kulturową.

 

Za pracą

Miejsce zamieszkania często zmieniano też z konieczności poszukiwania innych bądź dodatkowych źródeł zarobku. Nie dziwi, że wraz z mieszkańcami wsi wędrowała także ich kultura, w tym muzyka. Znana kościańska śpiewaczka, królowa rubato – Franciszka Ciesiółka (1881-1969) – w swoim repertuarze miała przede wszystkim lokalny repertuar. I choć nigdy nie wyjeżdżała nigdzie dalej za pracą, mimo że od najmłodszych lat musiała pracować, cały czas mieszkała gdzieś w okolicy. Podobnie jak wcześniej wędrowała z rodzicami, którzy poszukiwali zarobku, kręcili się jednak tylko w obrębie pow. Kościańskiego, wokół miejscowości Iłówiec, Piechanin, Piotrkowice, Nielągowo. Wśród wykonywanych przez nią pieśni znalazły się także te spod Częstochowy. Ciesiółka nauczyła się ich od robotników sezonowych z tamtych okolic. Ci ostatni pracowali dorywczo w Wielkopolsce, umilając sobie pracę śpiewem. W jednym z nich śpiewaczka nawet się zakochała, ale nie pozwolono jej na ożenek z nim. Ostatecznie za mąż wyszła w roku 1903 za robotnika spod Jarocina – Franciszka Ciesiółkę – który z wraz z jej bratem pracował w Westfalii. Był to bardzo popularny kierunek obierany w XIX wieku przez Wielkopolan. W jego efekcie w folklorze wielkopolskim znajdziemy takie utwory jak: „Chłopacy, chłopacy z Westfalii jedziecie”, „Z Westfalii jade bardzo sie poce” czy chętnie grana dziś na kozłach „Westfalunka”. Także najsłynniejszy koźlarz – Tomasz Śliwa (1892-1976), miał w swoim życiu epizod emigracyjny. Już przed I wojną światową wyjechał na roboty do Niemiec, gdzie pracował w cegielni, hucie czy kopalni, cały czas jednak mając ze sobą kozła i na nim grając. Tam zastała go wojna, a po niej także szczęśliwy los – inwestując w zakłady na wyścigach w Berlinie wygrał główną nagrodę, która w tamtym czasie była pokaźną sumą pieniędzy. Dzięki temu, kiedy w 1920 roku wrócił do kraju, był człowiekiem majętnym, kupił gospodarstwo i rolę w Chrośnicy, a wkrótce potem ożenił się.

W poszukiwaniu pracy niektórzy jednak emigrowali znacznie dalej – aż za wielką wodę, do lepszego świata, do Ameryki. W szczególności Podhalanie obierali chętnie ten kierunek.

Do dziś diaspora podhalańska w Stanach Zjednoczonych jest znacząca, w szczególności w okolicach Chicago. To tam urodziła się tzw. „polka chicagowska”. W dokumentacji starszych nagrań polek chicagowskich przeważają instrumenty skrzypcowe i basy, głównie za sprawą takich wykonawców jak Kamil Stoch i Jan Krysiak. Ale już od lat 30. XX w. polka zaczynała brzmieć nieco inaczej, powstał wtedy tzw. styl wschodni, a polskie zespoły coraz częściej wzorowały się na amerykańskich big bandach. Zaczęto grać szybciej, coraz częściej wykorzystywano instrumenty dęte, w tym w szczególności na prowadzenie wysunął się klarnet (stąd też druga nazwa polki – „Polka klarnetowa”). O fenomenie tego tańca od strony naukowej sporo pisała Karolina Skalska, z drugiej strony, można też obejrzeć komercyjną produkcję The Polka King/ Król Polki.

 

A może nad morze? Migracje sezonowe i na małą skalę

Niektórzy wykonawcy wraz ze swoją muzyką wędrowali na krótko w bliższą i dalszą okolicę. Pewien dudziarz wielkopolski – Jan Pajchrowski (1912-1964), wędrował przed wojną na Pomorze, by w miejscowościach letniskowych zadziwiać letników swoją grą na dudach. Pisała o tym w notatkach z badań terenowych Jadwiga Sobieska:

“Jan chodził z ojcem skrzypkiem po weselach grywać jako dudziarz. Nieraz mu się dostało od ojca za niepoprawne, młodzieńcze granie. Jako dorosły człowiek pół roku podróżował na piechura /przed r. 1939/ do Gdyni z Rabiegą Michałem. Grali po miastach, Rabiega jako dudziarz, Pajchrowski jako skrzypek, po wsiach, letniskach, miejscowościach kuracyjnych. Zarobili dużo pieniędzy…”

– fragment notatki z protokołu ze Zbiorów Fonograficznych IS PAN.

 

Część muzyków wędrowała po prostu ze wsi do najbliższych dużych miast. To dawało im możliwość utrzymania się, kiedy na roli nie starczyło miejsca dla wszystkich. Muzykiem grającym na dudach wielkopolskich w Poznaniu był pochodzący spod Ostrowa Wielkopolskiego Józef Ciszak (ur. 1873 r., data śmierci nieznana). Z kolei słynna wielkopolska śpiewaczka Marianna Kulawiak (ur. 1868 r., data śmierci nieznana), żona niemniej słynnego od niej samej dudziarza Michała Kulawiaka, którego przedwojenne nagrania jako jedne z nielicznych przetrwały w Archiwum Fonograficznym w Berlinie, wędrowała od wsi do miasta, stopniowo oddalając się od rodzinnego Michorzewa (pow. Nowy Tomyśl), i zbliżając poprzez Głuchowo do Poznania. Mimo oderwania od swojej małej ojczyzny i tego, że przez wiele lat życia zamieszkiwała ona w dużym mieście, jej repertuar i wykonanie nie straciło nic z pierwowzoru wiejskiego, oceniała Jadwiga Sobieska.

 

Migracje wewnętrzne

Mówiąc o muzycznych podróżach, nie można też zapominać o wewnętrznych migracjach repertuaru. Najpowszechniejszym typem wymiany była wymiana pomiędzy muzykami polskimi i żydowskimi. Do repertuaru muzyków polskich przeszło trochę utworów żydowskich, co do dziś jest widoczne tak w melodyce, jak i w samych tytułach: polki szabasówki, polki żydóweczki. Sytuacja ta nie dziwi, bowiem obydwie grupy muzyków nie tylko żyły obok siebie, ale i czasem nawzajem grywały na swoich weselach.

Warto wspomnieć także o migracjach „wewnątrzkulturowych”. Dość często zdarzało się, że wiersze pisane przez poetów trafiały pod tzw. strzechy, tu bywały asymilowane i później traktowane jak swoje, wiedza o autorze i pochodzeniu utworu szybko się zacierała podczas przekazywania pieśni drogą oralną, z pokolenia na pokolenie. Taki los spotkał choćby wiersz Maciuś Marii Konopnickiej, chętnie śpiewany w różnych regionach Polski. W Żakowoli Starej Franciszka Kawęcka (ur. 1915 r., data śmierci nieznana), śpiewała go tak:

A po łące, po zielonej Maciuś owce gna,
na wierzbowej fujareczce żałośliwie gra.
A ji skądże ty, Maciusiu, te fujarkie masz,
że tak na niej za owcami żałośliwie grasz?
Oj, wyciąłem ja, paniczu, z krzywej wierzby tej,
co wyrosła na mogile matuleńki mej.

Także i inne wiersze Konopnickiej zostały „na ustach ludu”, m.in. Waleria Żarnoch wyśpiewywała „O świeckiej wojnie”, a Halina Świetlikowska śpiewała „Poszłabym ja na kraj świata”. Również narodowy wieszcz – Adam Mickiewicz – bywał śpiewany, m.in. jako Stała się nam nowina pani pana zabiła oraz Już w gruzach leżom Maurów posady naród ich dźwiga żelaza brunium się jeszcze twierdze Gre(y)nady ale w Grynadzie zaraza.

 

Na zakończenie

Tematyka migracji pieśni to wątek tyleż interesujący, co niezwykle szeroki. Poruszyć można by było jeszcze wiele innych aspektów tego zagadnienia (np. pieśni pielgrzymkowe śpiewane… w drodze właśnie czy muzyka towarzysząca pochodom karnawałowym, jak np. wielkopolski Cymper, czy wielkanocnemu kolędowaniu – wielkopolskie Siwki, podhalański redyk, marsze i polki podróżne grane podczas wyjazdu do i przyjazdu z kościoła i inne). Tu jednak kończymy naszą subiektywną opowieść. Na zakończenie warto jeszcze wspomnieć, że badania dotyczące folkloru wśród Polaków poza granicami kraju prowadzone są obecnie m.in. przez prof. Bożenę Muszkalską i dr. Łukasza Smolucha. Warto też posłuchać płyt z serii „Muzyka Źródeł”, np. vol. 15 Polacy w Brazylii i Argentynie czy vol. 16 Polacy na Ukrainie, w Rumunii i Kazachstanie, by poznać moc pieśni wykonywanych przez naszych rodaków mieszkających poza granicami kraju.

Tekst – Ewelina Grygier

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Zamknij