Trudno dziś o skrzypków starej daty na Kielecczyźnie – zdecydowanie łatwiej spotkać tu akordeonistę, trębacza czy klarnecistę. Grono skrzypków grających tradycyjny repertuar w starym stylu obejmuje tylko kilka nazwisk, a w grudniu 2014 zmniejszyło się jeszcze w związku z odejściem Zygmunta Jakubowskiego z Rudy Zajączkowskiej.
Prawdopodobnie najstarszy obecnie muzykant z Kielecczyzny mieszka… w Łodzi. Skrzypek Jan Ogonowski, rocznik 1920, sprowadził się tam w latach 80. kiedy to spłonęło jego gospodarstwo w Glinianach na kieleckim Powiślu w okolicach Ożarowa. Zmiana była diametralna – Ogonowski zamienił rodzinny dom na mieszkanie w kilkunastopiętrowym bloku.
Przez kilkanaście lat był w Łodzi zupełnie anonimowy jako muzyk – grywał właściwie wyłącznie dla rodziny. Dopiero w latach 90. Zaczął się pojawiać na przeglądach w okolicach Łodzi. Na jednym z nich spotkali go przyjaciele z łódzkiej kapeli Gęsty Kożuch Kurzu. Wiedząc, że interesuję się muzyką Kielecczyzny, poradzili przyjechać do Łodzi.
Już po pierwszej wizycie było jasne, że to niezwykle ważne spotkanie. Pan Jan był w świetnej formie – grał i ogrywał powiślaki i mazurki ze swobodą, która znamionowała dawnego mistrza.
Do Jana Ogonowskiego trafiłem znając już trochę muzykę kielecką, ale w zgoła innym wydaniu. Od dłuższego czasu jeździliśmy z przyjaciółmi do Stanisława Witkowskiego, klarnecisty spod Opatowa, założyciela kapeli braci Witkowskich.
Muzyka, którą znaliśmy od pana Stanisława była bardziej rozbudowana, rozpisana na duże składy, w których prym wiodły instrumenty dęte. Brzmi świetnie w wykonaniu takich właśnie, dużych kapel. Gorzej, gdy grać te melodie w mniejszym składzie lub solo – jasne jest, że czegoś brakuje.
Z muzyką Jana Ogonowskiego zupełnie inaczej – od początku wydawała się kompletna, pełna i – kameralna. Wystarczą skrzypce, bębenek – i jest muzyka do tańca. Oczywiście kolejne instrumenty będą jej dodawać mocy i uroku, ale już w tej podstawowej postaci nie brakuje jej niczego.
Podczas kolejnych wizyt pan Jan grał i opowiadał – m.in. o początkach grania, rodzinnych tradycjach muzycznych.
W trakcie kolejnych wizyt poznawałem szeroki repertuar pana Jana – powiślaki, zawiślaki, mazurki, polki. Pojawiały się też nazwy rzadsze – jak wędrowce, grane na wozie w drodze na wesele. Trafiały się także melodie przywiezione ze Wschodu – wuj pana Jana, również muzykant, służył w carskiej armii skąd przywiózł wojskowe marsze, kozaki. Możliwe, że także stamtąd wzięły się w Kieleckiem instrumenty dęte – obecne w wojskowych orkiestrach.
„Powiślaki to są ciagłe, a mazurki zrywane. A ty żebyś się nigdzie nie spieszył!“ – dobry nauczyciel potrafi ująć sprawy krótko.
Artykuł napisano w ramach stypendium z budżetu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.