Przyszła smutna wiadomość. I już zaczęłam pisać smutne wspomnienie, gdy przyszło mi na myśl kilka obrazów. Nie pamiętam już, czemu założyłam, że człowiek śpiewający „za zmarłymi” ma na pewno poważne usposobienie, jest skryty, cichy i zamknięty w sobie. Pan Janek był otwarty, uśmiechnięty, życzliwy. Przede wszystkim ciekawy ludzi i dający się namówić na różne pomysły, na przykład występ w filmie dokumentalnym. Albo jeszcze więcej: przekazanie młodym ludziom – nie mieszkającym nawet w jego wsi czy w bliskiej okolicy, przyjeżdżającym z miasta – pieśni, modlitw, litanii i całego obrządku, prowadzonego tradycyjnie przez przewodników domowego czuwania przy zmarłym. Ktoś inny by pewnie nie wierzył w sens takiej nauki. On tak.
Z czasem, kiedy nasza znajomość przechodziła w zażyłość, doświadczałam jego cudownego poczucia humoru. Łącznie z „popisowym numerem”, kiedy z przyjaciółką Anią pojechałyśmy do niego nagrywać wielkozwrotkowe pieśni wielkopostne. Siedzieliśmy w ciepłej kuchni, na zewnątrz był tęgi mróz. Mały kieliszek mocnej, śliwkowej nalewki sprawił, że obudziłam się przy osiemdziesiątej zwrotce pieśni „Witaj Matko Uwielbiona”. Pan Jan podniósł wzrok, uśmiechnął się serdecznie i dał znak, żeby spać dalej, a on spokojnie dośpiewa do końca. Po latach śmialiśmy się z tego, chociaż kilka razy opowiadałam te scenę podczas warsztatów pod tytułem: „Jak (nie) należy prowadzić badań terenowych”.
Śmialiśmy się wspólnie również z tego, że – ponieważ urodził się w 1939 roku – wysłałam mu kiedyś kartkę z życzeniami na 1 września, chociaż urodził się w grudniu. Skleił mi się w głowie dzień jego urodzin z rocznicą wybuchu II wojny światowej. I z opisów przetworów, stojących na półce w jego spiżarni – też zabawnych. Pogodne były jego prowadzone w naszej obecności rozmowy z żoną, i to, jak opowiadał o przyrodzie, szczególnie o pszczołach, którymi zajmował się przez wiele lat. „Śpiewanie i pszczoły, to mnie trzyma” – powiedział kiedyś.
Ania, z którą prawie ćwierć wieku temu zasnęłyśmy na tej wersalce, powiedziała do mnie kiedyś, że jeśli by zmarła w młodym wieku, to chciałaby, żeby Pan Jan zaśpiewał na jej pogrzebie. Dla kogoś postronnego zabrzmiałoby to może jak żart, być może nawet trochę nie na miejscu. Ale w naszej z Anią przyjaźni wiedziałyśmy, za czym obydwie tęsknimy: za światem, w którym ktoś na tym świecie czule i serdecznie Cię wita, a potem tak samo pożegna. Bo każde Janowe słowo wkładane w pieśń było śpiewane z czułością.
Mam w sobie głęboką wdzięczność za to, że nas tak szczodrze obdarował swoją obecnością, twórczością i powołaniem”.
9 kwietnia zmarł Jan Wnuk – śpiewak ze Zdziłowic
Pogrzeb odbędzie się w kościele Zdziłowicach Czwartych w czwartek, 11 kwietnia – o godzinie 10.00 różaniec, o 11.00 msza