Przejdź do głównej zawartości strony

Festiwal Na Rozstajnych Drogach był moim pierwszym „taborowym” kontaktem z muzyką polskiej wsi. Do Zdziłowic trafiłem przeszło trzy lata temu, wiedząc wprawdzie już nieco, ale w sferze doświadczeń zdecydowanie jeszcze jako naturszczyk. Tam też zetknąłem się po raz pierwszy z Orkiestrą Dętą ze Zdziłowic – zespołem dziś najważniejszym dla mnie zarówno jako słuchacza, jak i praktyka, i dla którego od tamtego momentu regularnie jeżdżę na Roztocze. 

Wszystko to sprawia, że może nie jestem najbardziej obiektywną z osób, które mogłyby zrecenzować wydawnictwo dokumentujące przekrój wszystkich edycji tego wyjątkowego festiwalu. Na szczęście jego forma luźnego zbioru impresji, wielce przystająca zresztą do atmosfery cyklicznych wydarzeń w okolicy Lasów Janowskich, pozwala potraktować ten album podobnie – unikając ciasnych ram krytyki oraz pokus jednoznacznej oceny.

Pierwsza edycja imprezy odbyła się w roku 2011 we wsi Szklarnia, położonej w samym sercu pięknego Parku Lasy Janowskie i miała charakter prawdopodobnie najbardziej kameralnego i najmniejszego „festiwalu” świata – jak piszą jego pomysłodawcy, Marta i Krzysztof Butrynowie. Ze Szklarni zawędrował on najpierw na południe – do Momotów Dolnych i Górnych, a następnie na północ Lasów – do Zdziłowic, Kocudzy i Janowa Lubelskiego, w którym kończyła się jego tegoroczna edycja. Sam załapałem się jedynie na jego trzy ostatnie odsłony, ale wystarczyło to w zupełności, żeby poczuć i potwierdzić wyjątkowy klimat tych wydarzeń. Kto nie był na Roztoczu w upalne, letnie miesiące, niech chociaż spróbuje sobie wyobrazić krajobraz obsadzonych malinami, malowniczych pagórków, okolicę wręcz kipiącą od świetnych muzykantów i śpiewaków, smak lokalnego samogonu w wyschniętych ustach i całonocne potańcówki zwieńczone solowym performensem barabanisty zdziłowickiej orkiestry. Ktoś powie – samograj… Wyjściowo owszem, ale tylko pozornie. Ogrom pracy w terenie wykonanej przez Butrynów, liczba zaangażowanych przez nich mistrzów i szacunek dla ich dziedzictwa, ale wreszcie niezwykły dar do tworzenia więzi z lokalnymi społecznościami, wydały plon w postaci festiwalu wyjątkowego. Jego niespieszny tryb, w którym napięty grafik warsztatów zastąpiono finalnie formułą otwartych spotkań z mistrzami, stanowi dla mnie osobiście esencję zdarzenia, jakim jest tabor (mimo że organizatorzy tego określenia nie używali) – to po prostu kwestia przesunięcia akcentu, postawionego tu wyraźnie na wieś i jej bohaterów. Warto wspomnieć, że w okolicy odbywały się wcześniej Tabory Domu Tańca – w Kocudzy w roku 2006 i w położonym bardziej na wschód w Szczebrzeszynie w latach 2008-2010.

Wydawnictwa dokumentujące festiwale muzyki tradycyjnej pojawiały się wcześniej w Polsce nakładem wytwórni In Crudo – z pierwszych dwóch Taborów Domu Tańca w Chlewiskach, a także z pierwszej edycji wspomnianego już Taboru w Szczebrzeszynie. Trudno jednak mówić o wypracowanej formule – wiele wszak zależy od wytworzonej w danych okolicznościach atmosfery, często na profesjonalne nagrania zwyczajnie brakuje czasu i przestrzeni. Albumowi ilustrującemu “Rozstajne Drogi” bliżej do ostatniego z tych wcześniej wspomnianych, na którym prócz bardziej sterylnych nagrań konkretnych wykonań, znalazły się również impresje, kolaże, „nagrania z ręki”. W tym przypadku mamy jednak dokumentację blisko 10 lat ewolucji i wędrówki festiwalu – z wieloma pogrzebami, narodzinami czy objawieniami po drodze. Niełatwa sztuka spięcia tego wszystkiego w spójną całość udała się w moim odczuciu przede wszystkim dzięki wyjątkowej autentyczności całego przedsięwzięcia. Sam zestaw osobowości, które złożyły się na to wydawnictwo, ale też nierejestrowanych dotąd utworów przez nich wykonywanych stanowi wartość samą w sobie. Jednak jest tutaj znacznie więcej – sam koncept (psychodeliczne intro, ale i dowcipny, ukryty utwór końcowy), sprawne szafowanie emocjami (od wzruszeń po śmiech), ale i pewna przewrotność w wyborach (często podyktowanych sentymentem, a nie kryterium stylu czy unikatowości) składają się na wyjątkowy klimat, bardzo spójny z roztoczańskim latem.

Co dokładnie tutaj usłyszymy? Chociażby plejadę roztoczańskich skrzypków, grających charakterystyczne dla regionu podróżniaki i oberki – wsłuchując się w nie, warto zwrócić uwagę na równie charakterystyczny, lokalny styl bębnienia. Skrzypią więc rasowo Bronisław Bida, Stanisław Głaz, Leon Krzos, Jan Leszczyński i Jan Jaworski, a bębnią im stylowo m.in. Bronisław Rawski czy Zdzisław Rawski. Również głos był od zawsze ważną częścią festiwalu – pięknie śpiewają tu solowo m.in. Janina Chmiel, Stanisław Fijałkowski czy Jan Wnuk (tu akurat w festiwalowym „hicie”, a nie w bardziej poruszającym w jego wydaniu repertuarze liturgicznym), ale i zespołowo – Kocudzanki oraz Jarzębina. Jest oczywiście moja ulubiona Orkiestra Dęta ze Zdziłowic, grająca do tańca jedną z polek „z kapelusza”, jest pan Maziarczyk wplatający w balladę o okarynie iście psychodeliczne wstawki, po dwakroć pojawia się też harmonijka (Stefania Suchora i Bronisław Rawski), a zestaw instrumentów mniej powszechnych uzupełniają oczywiście zrekonstruowane przez Zbigniewa Butryna suki – zarówno w wydaniu bardziej folkowym (w kujawiaku Marii Pomianowskiej i Grzegorza Tomaszewskiego), jak i tanecznym (polka Kapeli Bornego z Podzamcza). Są oczywiście zupełnie naturalnie wypadające prezentacje grup warsztatowych, a także najmłodsi – Zespół Wisienki, na pełnych prawach, urzekający sierocym walczykiem. Silna jest oczywiście reprezentacja kontynuatorów, pojawiająca się tu jednak w zupełnie odpowiedniej proporcji. Jeśli miałbym wymienić momenty najbardziej chwytające mnie za serce, to wskazałbym na końcówkę płyty – kontrastująco taneczno-rzewną pieśń Zespołu Śpiewaczego z Godziszowa, odrealniony zupełnie walc Bykasa w wykonaniu Chłopców z Nowoszyszek – gości z Suwalszczyzny, kapitalnie zaśpiewaną balladę Agaty Harz i Remka Hanaja, a także taneczny żywioł wspomnianej już zresztą Zdziłowickiej Orkiestry Dętej. Tych wzruszeń jest zresztą mnogość – każdy z łatwością odnajdzie tu swoje.

Osobny wtręt należy się oprawie graficznej. „Wyrwana” z muralu autorstwa Karoliny Bajki (która równie pięknych murali popełniła na Roztoczu jeszcze kilka) okładka, kapitalne zdjęcia, wciągająca treść notki i nienaganny skład stanowią ogromną wartość dodaną tego wydawnictwa. Same nagrania prezentują różny sznyt producencki – od bardziej sterylnych (mimo że tu i tam przebije się niekiedy przejeżdżający samochód), po zupełnie spontaniczne. Całość składa się na album wyjątkowy. Niewymuszony, szczery, mocno osadzony w lokalnych kontekstach. Trudno jednak nie ulec pokusie skrętu w ocenę całości działań Butrynów i ich przyjaciół w okolicach Lasów Janowskich per se. To imponująca ciągłość festiwalu, który do nikogo się nie wdzięczył, miał pewnie i swoje mankamenty (wszak nie każdy odnajduje się w lubelskiej niespieszności działań), ale w pamięci wielu jego uczestników zapisał się na trwałe jako bardzo ciepłe wspomnienie. Album z muzyką z festiwalu jest tu więc w zasadzie wisienką na torcie, ale mam nadzieje, że też niczego nie wieńczy i Na Rozstajnych Drogach się jeszcze spotkamy. Jeśli się odbędą – jedźcie koniecznie!


Artykuł powstał w ramach projektu „Współczesne konteksty i praktyki w obszarze muzyki tradycyjnej” realizowanego przez Forum Muzyki Tradycyjnej

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Zamknij