Przejdź do głównej zawartości strony

Łęczyckie axis mundi

Na początku zupełnie wystarczały nam Muchowice. To było nasze axis mundi, osią był Tadeusz Kubiak, urodzony w 1923 r. skrzypek, wybitny znawca nie tylko swojego fachu, ale także całego skomplikowanego kontekstu kulturowego, który jest niezbędny przy wykonywaniu takiej muzyki. Grał na wielu weselach, imprezach, uczył się stale i szybko łapał muzykę. „Złapałem ten dryg, a to z tym, a to z tym, i tak się człowiek zasmakowoł, i tak jakoś to wyglądało nie najgorzej, no i zostałym muzykantym” (Tadeusz Kubiak). Jego początkowe zdystansowanie okazało się badaniem naszej ekipy, a może też po prostu tutejszym sposobem bycia – jest to wprawdzie centralna Polska, ale już ta bardziej północna, ludzie są tu bardzo życzliwi, uprzejmi, ale też zdecydowanie bardziej zdystansowani w pierwszym kontakcie niż ci z drugiej, południowej części łódzkiego. Jednak gdy poznaliśmy się bliżej z panem Tadziem, odkryliśmy, że takiego dowcipu i poczucia humoru do dziś ze świeczką szukać. Dzielił się opowieściami, anegdotami, wiedzą i przede wszystkim muzyką. Źródło było na tyle głębokie, że nie mieliśmy potrzeby szukania dalej, wystarczał nam mały muchowicki zakątek. „Mistrz Kubiak miał to do siebie, że lubił przekazywać wiedzę małymi dawkami i nie wprost” (Przemysław Bogusławski). Żona pana Tadeusza – Zofia, nigdy nas nie przegoniła, częstowała herbatą i siedziała z nami na kanapie, przysłuchując się muzyce i zaśmiewając się z żartów męża, nigdy nie było poczucia, że coś jej przeszkadza. Był też syn pana Tadeusza – Krzysztof, mieszkający w domu obok, w jednym obejściu, wciąż zapracowany, kto by przypuszczał, że będzie z tego jeszcze kawał dobrej muzyki.

Tadeusz Kubiak w stroju ludowym. Fot. Piotr Baczewski

Witaszewice

W pewnym momencie dowiedzieliśmy się, że Krzysiek gra w kapeli, z Witaszewiakami. Na tym samym podwórku mieliśmy pod nosem drugą kapelę. Okazało się, że to kolejny świat i ludzie, jak mówią tutaj. Witaszewiacy to niezwykła ekipa, od samego początku można było poczuć się z nimi jak w rodzinnym gronie. Pierwszy wspólny toast został wzniesiony przez Józefa Oleskiego za spotkanie rodzinne (jak się potem okazało, był to zwyczajowy toast pana Józefa). Kapelę tworzyli: Stanisław Bagrowski (bęben), Józef Oleski (kornet), Krzysztof Kubiak (akordeon) i Mirosław Andrzejczak (skrzypce). Wciąż szukali pretekstu, żeby pomuzykować, i to wcale nie scenicznego! Imieniny, spotkania rodzinne, uroczystości – od wesel po pogrzeby. Ich wszechstronność i chęć do gry była niesamowita. Potrafili spontanicznie wpaść do kogoś, bo miał imieniny, i grać.

Witaszewiacy w pochodzie dożynkowym. Od lewej: Mirosław Andrzejczak, Józef Oleski, Krzysztof Kubiak, Stanisław Bagrowski. Fot. z archiwum Krzysztofa Kubiaka

Stąd pomysł, by w Witaszewicach powstał Wiejski Klub Tańca. Tamtejsza świetlica wiejska nie działała. Wiedzieliśmy, że panowie dawniej organizowali zabawy taneczne – część z nich była strażakami i byli odpowiedzialni za organizację takich imprez. Wymyśliliśmy, że taki potencjał nie może się zmarnować, przekonywaliśmy, że będzie dobra zabawa. Początki były, jak to początki; już nie wierzyli, że to jest w stanie wrócić. Upór i charyzma Stanisława Bagrowskiego – sołtysa i muzykanta – sprawiły, że pomysł nie upadł, a ludzie zaczęli przyjeżdżać. Nawet jeśli na początku przyjeżdżali głównie miastowi, kilku najbliżch sąsiadów i kilku gapiów, później ściągano (nawet autobusami) z sąsiednich wsi, by po prostu potańczyć, pobawić się. Witaszewiacy noszą w sobie ducha społecznika, dlatego relacja z nimi jest tak bardzo dla nas cenna: ich chęć zorganizowania zabawy z żywą muzyką nie wynika z kalkulacji ewentualnych przychodów z biletów, ale z autentycznej potrzeby zabawy przy dźwiękach ich ulubionych melodii. „Czasem panowie niespodziewanie odwiedzają nas na imprezach! Kapela pojawiła się kiedyś na wieczornej zabawie w Buczku i pomimo braku oficjalnego zaproszenia zagrała kilka melodii do tańca” (Przemysław Bogusławski). Na zabawach zaczęli pojawiać się ludzie. Muzyka instrumentalna, taneczna, jest tutaj nadal dobrze znana i przyjmowana. W przygotowaniach zawsze pomagało Koło Gospodyń Wiejskich z Góry Św. Małgorzaty, dbając o posiłki i salę. Z biegiem lat społeczność Witaszewic sama postarała się o dofinansowanie na wyremontowanie świetlicy. Miejsce to znów zaczęło funkcjonować wśród ludzi jako miejsce spotkań.

Zabawa w świetlicy Witaszewicach. Fot. z archiwum Joanny Skowrońskiej

Niemała w tym zasługa Stanisława Bagrowskiego. Dla niego muzyka jest na pierwszym planie. Nigdy o sobie nie mówi. Spotkanie to muzykowanie. Co ciekawe, wcześniej nikt nawet nie wiedział, że gra na harmonijce. Wyjazd na Wszystkie Mazurki Świata – spotkanie Szkół Tradycji w 2014 roku – zaowocował tym, że pan Stanisław wrócił do grania na organkach. Nauczył się jeszcze jako mały chłopiec, kiedy był pastuszkiem i grał sobie dla umilenia czasu na wypasie. Potem zarzuciłem to, były inne rzeczy. Teraz to jego główny instrument. Pan Stanisław ma w zwyczaju dzwonić do znajomych i grać im przez telefon na harmonijce. Teraz w czasie pandemii te drobne muzyczne gesty umilają życie, po prostu do siebie dzwonimy, pan Stanisław gra, a my śpiewamy albo dogrywamy na bębnie.

Stanisław Bagrowski, w tle Muzeum Zagroda Chłopska w Kwiatkówku. Fot. Joanna Skowrońska

Zbiegi okoliczności

Okazało się, że muzycy z Witaszewiaków grają także w Orkiestrze Dętej z Góry Świętej Małgorzaty. Orkiestra z kolei co roku w maju gra pod kapliczkami pieśni maryjne. Te niezwykłe nabożeństwa majowe odbywały się niegdyś najpierw w Leśmierzu – stamtąd przyniósł ten zwyczaj Jan Cichoń, nieżyjący już członek Orkiestry. Tę historię przekazał nam Józef Oleski, który był jednym z najstarszych członków Orkiestry – grał w niej już jako młody chłopak. Był też jedyną osobą, która podtrzymywała ciekawy majowy zwyczaj w Górze Św. Małgorzaty – przez cały maj grał sam na trąbce, dwa razy dziennie (rano i wieczorem), ze wzniesienia, na którym stoi kościół, pieśni maryjne na cześć i chwałę Matki Bożej. Co roku w maju odbywają się w okolicach także uroczyste majowe nabożeństwa przy kapliczkach, w których bierze udział ksiądz i orkiestra dęta.

Majowe pod kapliczką przydrożną, Orkiestra Dęta z Góry Świętej Małgorzaty. Fot. Joanna Gancarczyk

Orkiestra z Góry to tak naprawdę zgrana, wielopokoleniowa społeczność, należą do niej całe rodziny, a młodsi, którzy mieszkają już w miastach – Zgierzu, czy Łodzi – nadal przyjeżdżają na wspólne próby i występy. Nie tylko grają razem, lecz spędzają wspólnie czas, organizują wycieczki. To dzięki Orkiestrze poznaliśmy kolejnych muzykantów: muzykującą rodzinę Barylskich czy Kameckich. Grzegorz Kamecki – gra w Orkiestrze na saksofonie, jego córka Natalia na klarnecie. Zabrał pewnego dnia dzieci – Natalię i Piotra – na warsztaty melodii łęczyckich z Tadeuszem Kubiakiem zainicjowane przez Marcina Lorenca i Joannę Gancarczyk w Witaszewicach w 2016 roku. Zależało nam, by to właśnie miejscowi docenili tę muzykę, ale także zaczęli ją grać. Mają jeszcze od kogo się uczyć – wyszli z założenia organizatorzy, i słusznie. Dla Natalii Kameckiej warsztaty były punktem zwrotnym. Zajęcia dla harmonistów prowadził tam Paweł Ladorucki, który od 1994 r. gra w Kapeli Tadeusza Kubiaka. „Wypatrzył mnie, że szybko łapię te kujony i polki, i zaprosił do grania. Już po miesiącu byłam na pierwszej próbie w Kapeli Tadeusza Kubiaka” (Natalia Kamecka). Ale to zupełnie inna historia!

Wątek muzyki instrumentalnej łatwiej było kontynuować z muzykantami na pokładzie. Marcin Lorenc – skrzypek z Łodzi – został stałym uczniem Tadeusza Kubiaka. Wiele było tych muzycznych spotkań u Kubiaków. Kiedy do syna pana Tadeusza, Krzyśka, przyjeżdżali Witaszewiacy pograć, to pan Tadziu zawsze do nich dołączał i grali razem. Kiedy my przyjeżdżaliśmy do pana Tadzia, Krzysiek w wolnej chwili wyciągał akordeon i grał z nami. Czasem te spotkania zamieniały się w małe, domowe potańcówki. Nawet pod koniec życia pana Tadeusza, kiedy był już słaby i zrezygnował z grania we własnej kapeli, dawał się namówić na to domowe muzykowanie, grał aż do śmierci w 2018 r. Jakiś czas później Krzysiek Kubiak zadzwonił do Marcina: „Może byśmy coś pograli?” Marcin po prostu wsiadł w samochód i przyjechał grać. I tak grywają czasem, razem wyciągając kolejne kawałki z przepastnego repertuaru, który mistrz zostawił nam przez lata na licznych nagraniach. W międzyczasie dołączyła do nich Joanna Wolańska na bębnie, a ostatnio nawet dorobili się nazwy – Słodkie Fascynacje.

Kapela Słodkie Fascynacje: od lewej Marcin Lorenc, Joanna Wolańska, Krzysztof Kubiak. Fot. Joanna Gancarczyk

W poszukiwaniu pieśni

Dla poszukiwaczy najbardziej archaicznych melodii, na pierwszy rzut ucha, śpiew w łęczyckiem może sprawiać wrażenie, że nie ma tu nic oryginalnego, że wszystkie najciekawsze melodie już dawno zapomniano. Muzyka instrumentalna ma się dobrze, jest w ciągłym użytkowaniu, no, może zabawy zanikły w pewnym momencie, ale przy różnych uroczystościach gra się łęczycką muzykę, chociażby na scenie, pojawiają się i kujony, i oberki, i polki. W każdej większej miejscowości działa jakaś kapela. Zespoły śpiewacze działają równolegle, np. przy GOKu, MOKu albo przy kapelach, ale nie ma już tam tego dawniejszego repertuaru. O ile kapele grają stary repertuar, o tyle zespoły wokalne wykonują już raczej ogólnopolski, biesiadny, ewentualnie przyśpiewki na tutejsze, ale te bardziej popularne melodie. Przyśpiewki do kapeli – to pierwsze wrażenie na temat śpiewu łęczyckiego – niemylne. Kiedy słyszymy dobrą śpiewaczkę, w głowie od razu pojawiają się skrzypce, a nawet to, jak muzykant mógł jej odegrać. Starsi muzykanci i śpiewaczki wspominają, że niegdyś na weselu „nie było w kółko jedno klepane, co tego to inna melodia była, co chwila. Muzykanty to miały roboty! Tyle!” (Paweł Ladorucki).

Andrzej Dobierzewski i Paweł Ladorucki podczas kameralnego spotkania w Sokolnikach. Fot. Joanna Skowrońska

Muzyka instrumentalna jest tu na pierwszym miejscu i tak też było z nami. Za porządne poszukiwanie dawnych melodii i śpiewaczek zabraliśmy się w drugiej kolejności. Nie było to łatwe i przypominało zbieranie puzzli po wsiach. Ktoś miał stary śpiewnik, któraś pani pamiętała kawałek melodii, nie pamiętała tekstu, inna pamiętała melodię i tekst, ale już nie ten głos. Spotkałyśmy jednak kilka śpiewaczek mających szerszy repertuar i dobrą pamięć, które stały się naszymi przewodniczkami.

Śpiwoczki

„Jak chceta śpiwoczek, to na Czyszchów jedźta” – często to słyszałyśmy. Panie Krystyna Palmowska i Teresa Bartczak – to te śpiewaczki, do których nas kierowano w okolicy. Nigdy nie występowały na scenie, nie śpiewały w zespole, za to śpiewają mocno, w starym stylu, nawet te pieśni maryjne, które pochodzą z nowszych śpiewników, w których melodii nie da się usłyszeć nic archaicznego. Nas zachwycił głównie ich stary repertuar pogrzebowy – dziś już nie praktykowany. Panie uczestniczyły niegdyś w czuwaniach przy zmarłym, które aktywnie odbywało się jeszcze do lat 70. Majowe odbywają się tu codziennie przez cały maj.

Od lewej Teresa Bartczak i Marianna Krystyna Palmowska podczas śpiewania pieśni pogrzebowych w Sokolnikach. Fot. Joanna Gancarczyk

W repertuarze nabożnym – pieśni maryjne i pogrzebowe – specjalizuje się także Zofia Granosik z Jasionki. Nie tylko świetnie śpiewa, pamięta ciekawe wersje melodii, ale także dzięki jej wykonaniom można poczuć specyfikę łęczyckich pieśni w ogóle. Począwszy od emisji, a na rytmice i akcentach skończywszy. Do niej też kierowali nas miejscowi. Śpiewaków ludzie znają w najbliższej okolicy, przeważnie było wiadomo, kogo na pogrzeb wołać, kogo na wesele prosić. Wizyty u pani Zofii to kolejny przyjazny dom i element układanki na mapie obrzędowej i śpiewaczej Szkoły Łęczyckiej.

Zofia Granosik u siebie na podwórku w Jasionce wraz z uczennicami. Fot. Katarzyna Rosik

Wydawałoby się, że z weselnymi pieśniami będzie łatwiej – w końcu to rejon muzykantów i wciąż żywych obrzędów weselnych, posiadających elementy starego wesela (przemowa, oczepiny, marsze). Dopiero spotkanie z Teresą Zdyb z Sokolnik i Stanisławą Janiak z Kowalewic pomogło nam w dalszym odkrywaniu specyfiki tutejszego śpiewu. Śpiewaczki te pamiętały całe wesele, gdyż wielokrotnie same były proszone jako starsze druhny – czyli jedne z najważniejszych osób na weselu, znające przebieg obrzędu i prowadzące go wraz z muzykantami. Stanisława Janiak była także weselną kucharką i utrwalała ten repertuar nawet nie będąc druhną. Wciąż brakowało nam jednak pełnego obrazu. Zorganizowałyśmy więc eksperymentalnie spotkanie muzykantów: Pawła Ladoruckiego i Andrzeja Dobierzewskiego z Teresą Zdyb. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Tylko taki zestaw mógł oddać klimat niegdysiejszych wesel. To jedno z najcenniejszych naszych spotkań, które pozwoliło na wnikliwe spojrzenie na relację śpiewak – muzykant, na rolę śpiewu w obrzędach w ogóle, a także na refleksje dotyczące tegoż współcześnie. Bez społeczności i zrozumienia kontekstu niektóre pieśni nie będą działać. Inne straciły już ważność, coraz częściej brak miejsca na swobodną improwizację i konkurencję śpiewaka z muzykantem. Ta swoista bitwa na przyśpiewki była niegdyś ważnym punktem całego obrzędu.

Podsumowanie

Szkoła Łęczycka, mająca swoje źródło w Mchowicach oraz istotne punkty w Witaszewicach i Górze Św. Małgorzaty, przez te parę lat znacznie się rozrosła; działania odbywały się do tej pory w kilkunastu wsiach pomiędzy Łęczycą, Ozorkowem i Piątkiem. Wciąż odnajdujemy kolejnych przekazicieli tradycji, staramy się nagrać wszystko w jak najlepszej jakości. Wiemy, że niedługo już nie będzie kogo posłuchać. Po to te wszystkie spotkania, warsztaty, zabawy, nagrania, a nawet Archiwum Łęczyckie, żeby inni wiedzieli, co tu w ogóle mają – jakie skarby leżą obok. Jednak najbardziej lubimy spotkania, wymianę, wspólne przebywanie i muzykowanie. Tak jak kiedyś – jeszcze całkiem niedawno – było to powszechne. Wiemy, że ludzie to pamiętają i lubią ten rodzaj współbycia.

Teresa Zdyb i Agata Butwiłowska przed domem śpiewaczki w Sokolnikach. Fot. Joanna Gancarczyk

Zakończenie być może jest banalne, ale prawdziwe. Zadzierzgnęliśmy więzi, przyjaźnie, znajomości. „Dla mnie te relacje pozwoliły się zakorzenić, pochodzę z zachodniej części Polski, a zamieszkałam w Łęczyckiem. Budowanie więzi opartych na muzyce tradycyjnej pozwoliło mi zadomowić się tu, poczuć jak w rodzinie. Działając na rzecz tutejszej społeczności, czuję, że mam wpływ na ten mikroświat” (Joanna Gancarczyk).
Za nami kilka pogrzebów osób nam bliskich: Tadeusza Kubiaka i jego żony Zofii, Andrzeja Dobierzewskiego, Józefa Oleskiego. Wszystkie łączyły nas w przekonaniu, że warto było zabrać się z nimi na przejażdżkę statkiem kosmicznym Ziemia. Dzięki temu czujemy też wagę tematu, tego, że muzyka może stanowić axis mundi, niezależnie od czasu.

Polecamy:
Archiwum Łęczyckie – Etnografii i Życia Społecznego
Filmy z Łęczyckiego

(Joanna Gancarczyk – mieszka w Ozorkowie, Joanna Skowrońska z Ozorkowa, Marcin Lorenc z miasta Łodzi, Agata Butwiłowska – białostoczanka zamieszkała w mieście Łodzi, Joanna Wolańska z łódzkich Bałut, Mariola Skowrońska-Tylke – nauczycielka z Młodzieżowego Domu Kultury w Ozorkowie)

W naszych początkach i na różnych etapach czynnie brali udział: Maria Stępień, Przemysław Bogusławski, Kazik Nitkiewicz, Katarzyna Rosik.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Zamknij