Ani był wiejski, ani miejski. Stary i młody równocześnie. Wymagający i pobłażliwy, roześmiany i zafrasowany, zgarbiony i wyprostowany jak napięta struna. Wszystko naraz, w tym samym czasie. Gdybym miała opisać go jednym słowem, byłoby to: skromny. Albo pokorny. Był głęboko wierzący, poruszała go świętość i spraw boskich, i zwykłego świata. Był świadomy codziennej bylejakości i szarości świata, sam jej boleśnie nieraz doświadczał. I zła, i podłości. Nie zakładał okularów z filtrem, ale wybierał dzielenie się pięknem. Tak jakby nieustannie wystawiał zaświadczenie, że świat jest dobry.
Zawsze był poza, trochę inny niż wszyscy. Jako młody chłopak z bardzo biednej rodziny, mąż i ojciec, który stworzoną przez siebie rodzinę utrzymywał na początku z wielkim trudem, rolnik na kawałku lichej ziemi, kościelny, a wreszcie muzykant, przez wiele lat zdominowany przez sławę i wirtuozerię starszego brata.
Przeszedł bardzo długą drogę, żeby zostać samodzielnym, poważanym i podziwianym, a w końcu uwielbianym skrzypkiem. Mistrzem. Niezmiennie – człowiekiem pełnym współczucia, troski, uważności i szacunku wobec innych.
Miał ogromną fantazję, poczucie humoru, lekkość w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi. Kiedy pod koniec życia został kimś w rodzaju celebryty muzykanckiego świata, robiono o nim audycje, programy, filmy, przyjeżdżali doń ludzie z wielu stron świata, on dalej miał nastawiony „radar” na młodych, mniej lub bardziej śmiałych chłopaków i dziewczyny, w których tlił się talent, nieodkryty dotychczas przez nikogo innego. Na dorosłych zresztą też. Widział i czuł więcej, likwidował wszelki dystans: międzyludzki, międzykulturowy, międzypokoleniowy.
Halo! tu Jan – mówił do słuchawki zdecydowanym, pełnym powagi, ciepła i humoru głosem, gdy dzwonił, żeby pogadać i zapytać, kiedy ma się nas spodziewać.
Bardzo tęsknimy, Janie!
■
Jan Gaca
(25.05.1933–23.08.2013)
Do poduszki na dzisiaj polecamy:
Uniwersytet Jana Gacy, film Jagny Knittel
Oglądaj!