Przejdź do głównej zawartości strony

Bożonarodzeniowe kolędowanie jest jednym z najbardziej żywotnych elementów tradycyjnej kultury muzycznej i obrzędowości. Jednym z nielicznych, jakie tu i ówdzie funkcjonują nieprzerwanie w lokalnych środowiskach. Jest także jednym z niewielu, które w zmieniającym się świecie mogą z powodzeniem funkcjonować w dawnym, naturalnym kontekście i spełniać zasadniczo podobną rolę jak w poprzednich pokoleniach. Jest też jedną z unikalnych okazji do praktykowania wiejskiej muzyki w formule zbliżonej do tej, w jakiej funkcjonowała w tradycyjnej kulturze.

 

Fot. ze zbiorów Towarzystwa dla Natury i Człowieka

Bocian, koń, kostucha

Na Zamojszczyźnie chodzenie po kolędzie, realizowane od drugiego dnia świat do święta Trzech Króli, przybierało różnorodne formy: od najprostszego śpiewania kolęd lub wygłaszania rymowanych życzeń pod oknami poprzez odgrywanie obrzędowych scenek, aż po rozbudowane spektakle z użyciem pracochłonnych rekwizytów. Z opowieści przedwojennych roczników wynika, że najliczniejszą rzeszę koladników stanowiły grupy „szczodrującej” dzieciarni, często bez żadnych przebrań lub rekwizytów. Chodziło się zasadniczo po wszystkich gospodarstwach, a celem było pozyskanie poczęstunku w postaci na przykład specjalnie na tę okazję wykonywanego pieczywa – szczodraka[2].

Jezdem mały żaczek
wlazłem na krzaczek
Z krzaczka na wodę
zbiłem se brode

Szedł Pan Jezus z nieba,
da mi kromke chleba

A ja mu za to
buciki na lato
kożuszek na zime
a sam fik pod pierzyne

Spod pierzyny na łóżko
nalazłem czerwone jabłuszko
(Szczebrzeszyn)[3]

Starsza młodzież męska, kawalerka chodząca – jak to na przykład nazywano w Krzemieniu – „z bandą” angażowała często skrzypka, harmonistę lub większą kapelę. „Bandy” koncentrowali swoją aktywność głównie na domostwach zamieszkanych przez panny, które można było obkolędować. A kiedy już upominali się o poczęstunek, to o taki konkretniejszy:

Mości gospodarzu, domowy szafarzu
nie bądź tak ospały, każ nam dać gorzały
Dobrej z alembika[4], a do niej piernika
Hej kolęda, kolęda

Starą, słabo już pamiętaną praktyką kolędniczą był zwyczaj chodzenia „na szczęście” z żywymi zwierzętami, który zanikł w większości wsi w latach II wojny światowej. Chudoba, odświętnie ustrojona, wprowadzana była do izby, gdzie wygłaszano okolicznościowe oracje. Jeśli zdarzyło się bydlątku zrobić kupę, odczytywano to jako dobrą wróżbę. Do obrzędu tego, praktykowanego w drugi dzień świąt i Nowy Rok, wykorzystywano przeważnie zwierzęta płci męskiej – konie i młode byczki, ewentualnie barana lub psa[5].

Dużo większe możliwości teatralne i mniejsze ryzyko sanitarne związane było z chodzeniem z maszkarami zwierzęcymi. Najpowszechniejsza z nich była koza wędrująca w obstawie pasterzy, ewentualnie postaci Żyda i Dziada. Scena odgrywana przez taki skład miała różne warianty, ale zasadniczo jej sednem była – niezwykle nośna i pojemna symbolicznie – sekwencja tańca, upadku (śmierci) i powstania (zmartwychwstania) kozy, w którą można było zgrabnie wpleść wezwanie o poczęstunek lub datek:

wstań ty koziuniu wstań ty nieboże
zarobimy se rubla we dworze
rubla we dworze, osełki masła
żeby się koziunia dobrze napasła

Inne, rzadziej w regionie spotykane maszkary to konik, bocian (wymieniany m.in. w relacjach z Czernięcina) i niedźwiedź (powrósła tworzące strój misia uważano za sprzyjające lęgom domowego drobiu, były więc skubane przez gospodynie i podkładane do gęsich gniazd). Postaciom tym towarzyszyć mógł muzykant grający do tańca.

Na całej Lubelszczyźnie, i nie tylko, najbardziej rozpowszechnionym kolędniczym obrzędem było chodzenie z gwiazdą, praktykowane przez grupy młodych chłopców. Jako, że konkurencja była spora, a na lepszą zapłatę trzeba było zasłużyć, gwiazdy bywały bardzo efektownymi mechanizmami i dziełami plastycznymi, nierzadko z iluminacją w postaci umieszczonego w centrum lichtarzyka ze świeczką.  Innym ciekawym technologicznie rekwizytem był kolędniczy wąż.

Formuły chodzenia z maszkarami czy żywymi zwierzętami były echem dawnej, bardzo archaicznej obrzędowości ukierunkowanej na zapewnienie pomyślności w nowym roku (urodzaju, płodności zwierząt, względnie sukces matrymonialny i reprodukcyjny). Nowszym elementem, zakorzenionym w chrześcijaństwie i upowszechnionym wraz z drukami ulotnymi i kantyczkami, były teatralne widowiska kolędnicze wywodzące się ze średniowiecznych misteriów, takie jak „Dialog” (Dijałóg) czy „Herody”. Inne formy teatralne wykorzystywane w kolędowaniu to widowisko z szopką czy „Krakowskie wesele”. Ich teksty pochodziły pierwotnie ze źródeł literackich, drukowanych, ale były adaptowane do miejscowej gwary, rozmaicie modelowane i wtapiane w lokalną tradycję.

Największą karierę zrobiły niewątpliwie Herody. Obok dzieci niosących gwiazdę to właśnie postaci z obsady herodowego dramatu, takie jak śmierć, diabeł czy aniołek są chyba najbardziej kojarzone z widokiem kolędników. Herody to rozpisana na 10-12 postaci historia starcia starego porządku uosabianego przez władzę Heroda, „króla-monarchy świata całego” z nowo narodzonym Królem Żydowskim. Zaraz na początku następuje rzeź niewiniątek, w tym herodowego synka, a dalej – jak nakazywał Hitchcock – napięcie narasta. Według folklorystów, zaczerpnięta z ewangelii, a częściowo apokryficzna fabuła widowiska nie oznacza wcale, że kolędnicze „najście” z Herodami traci swoją główną funkcję, czyli złożenie życzeń i zapewnienie dobrobytu[6]. Równie ważna funkcja zalotna kolędniczej aktywności także znajdowała w tej formie efektywne zastosowanie. Jak wspominał pan Stanisław Fijałkowski z Chrzanowa (1928-2012), znakomity śpiewak, a w młodości wzięty kolędnik, udział w spektaklu był dla chłopaków szczególną okazją, żeby się przed pannami pokazać, naprężyć, porwać do tańca.

O ile na wyjście z „połazem” czy nawet z żywą kozą można było skrzyknąć się nawet w dzień świętego Szczepana rano, to wystawienie herodów było większym przedsięwzięciem. Nauka ról, szykowanie strojów i próby trwały przynajmniej przez cztery adwentowe tygodnie. Za herodowanie brały się więc często grupy bardziej zorganizowane, takie jak strażacy czy ministranci. Realizacja też była czasochłonna, jednego dnia można było obejść góra kilkanaście domów.

Fot. ze zbiorów Towarzystwa dla Natury i Człowieka

Magia, podryw i biznes

Wedle etnograficznych interpretacji kolędnicy, przebierańcy byli „posłańcami z daleka”, przybywającymi w czas słonecznego przesilenia, uosobieniem karnawału, czasu domknięcia rocznego, słonecznego, wegetacyjnego i liturgicznego cyklu. Podstawowym sensem kolędniczych odwiedzin była agrarna magia płodnościowa – sprowadzenie urodzaju zboża, płodności ludzi i zwierząt. Od kolędników każdy dostawał wedle stanu i potrzeb – były kolędy i formuły dla gospodarza, dla gospodyni, był też bogaty repertuar kolęd życzących dla chłopca i dla dziewczyny. Śpiewane kolędy i odgrywane sceny pozwalały oswajać i przybliżyć egzotyczny, bliskowschodni  przekaz o narodzeniu Jezusa i kosmiczny sens tego wydarzenia. Lokowały tę opowieść w bardziej znanych, swojskich realiach.

Obok tego wszystkiego zwyczaje te miały potężne znaczenie towarzyskie i rozrywkowe, były elementem życia kulturalnego. A dla samych wykonawców miały też niebagatelny wymiar ekonomiczny. Kolędnikom należała się wszak nagroda. Datki dla kolędników uwzględniało się planując świąteczny budżet, bo mogły to być koszty niemałe. Stefania Krukowska w swoich wspomnieniach z dzieciństwa i młodości w Komodziance wspominała, że perspektywa licznych odwiedzin kolędniczych sprawiała, że gospodarze musieli odpowiednio więcej płodów rolnych przed świętami spieniężyć: Jarmark był ogromny prawie przedświąteczny. U każdego na furmance coś do sprzedania, bo to i zakupy przed Świętami i wydatek na kolędników i ksiądz po kolędzie i wiele innych wydatków[7].

Zjawisko miało w tym czasie sporą skalę: Jeszcze szaro za oknami już w drzwiach staje chłopaczyna suto sypie owies śpiewając: „Święty Szczepan po kolędzie gdy chodził wnet się jemu i Jan Święty narodził”, porywał dany mu grosik i pędził co tchu do następnej chałupy, bo pod progiem inni czekali. W ten też dzień zaczęli chodzić kolędnicy, jedni z kozą inni z koniem, to Herody, to pastuszki, to męska młodzież, to znów orkiestra z Jędrzejówki. Ojciec sprzedał 2 metry pszenicy to ledwo wystarczyło, bo to i w Sylwestra zaczynały dziewczyny. Nie każdy mógł sobie pozwolić przyjąć wszystkich, bo prawie wszędzie zaglądała bieda. Wspomina też, że kilkadziesiąt lat wcześniej kolędnicze gaże były znacznie skromniejsze: Ojciec opowiadał jak było w latach tamtego wieku. Chodzili we trzech po kolędzie, Ojciec, Władek Kotów i Jędrzej Łukaszów, to przy podziale wystarczyło na kupno kajeta, obsadki i atramentu i by to uczcić kupili torebkę sody i butelkę octu by się raczyć wodą sodową.

Kolędnicza praktyka bywała też formą swoistego fundraisingu, czyli pozyskiwania środków finansowych na pożyteczne społecznie działania. Kolędowało się zbierając „na straż”, „na kościół” (na obrazy, na figurę itp.). W nieodległej przeszłości przykładem sukcesu takich akcji jest działalność grupy śpiewaczej z Komodzianki, która wytrwale wędrowała z kolędą po rozległej okolicy, czym walnie przyczyniła się do sfinansowania budowy tamtejszego kościółka. Powstałej pod koniec lat 40. orkiestrze dętej z Zagród wpływy z kolędowania pozwoliły na skompletowanie instrumentarium.
Dla prywatnych kolędników kolędowanie mogło być okazją do balangi. Dajmy znów głos pani Stefanii Krukowskiej:  Po skończonych kolędach młodzież robiła zakończenie. U kogoś w domu szykowano przyjęcie. Dziewczyny znosiły to jakąś bułkę, to ciastka amoniaczki, to surową słoninę, chłopcy wódkę i takie było przyjęcie. Później tany. Przygrywał Stach Marków (Futyma), Władzio Ruskiego (Czajka), czasem Wypych z Podborcza lub Józef Pyjdzionczyn (Niedźwiedzki z Kolonii Teodorówka). Ach, cóż to był za ubaw! Garnitur tańców składał się z: walca, polki, fokstrota i koniecznie oberka. Wszyscy umieli tańczyć[8].

Kolędnicze epizody miało w swoim CV wielu uznanych muzykantów z regionu, również takich, których znamy z nagrań i wydawnictw czy sukcesów na festiwalu w Kazimierzu. Już w latach 30. na kolędzie grywała legendarna kapela rodzinna Dudków ze Zdziłowic, tworzona ówcześnie przez Józefa Dudkę, założyciela istniejącej do dziś zdziłowickiej orkiestry dętej i jego synów Bronisława i Tadeusza, słynnych później muzykantów. Kolędniczym muzykiem był Stanisław Głaz z Dzwoli, skrzypek i wieloletni muzyk dzwolskiej orkiestry dętej. Skrzypek Józef Wypych z Podborcza przygrywał przez wiele lat kolędnikom, zwłaszcza grupie śpiewaczej z Komodzianki. Taki kolędniczy maraton mógł trwać nawet dwa tygodnie, podczas których skrzypek przebywał w trasie, poza domem. Podobne przygody wspomina Władysław Małyszek, znany jako Bilec, harmonista ze Średniówki. W okresie noworocznym na tournée wyruszały też niektóre miejscowe orkiestry dęte (np. jędrzejowska), w tamtym czasie stanowiące w okolicy Biłgoraja, Janowa i Szczebrzeszyna podstawowa siłę muzyczną.

W latach PRL kolędnicy bywali ścigani przez milicję i „bezpieczeństwo”. W publikacjach omawiających ludowy repertuar z Lubelszczyzny pojawiają się wzmianki o tym, że informatorzy często nie mieli ochoty na rozmowę z folklorystami ani na nagrywanie ich akcji z obawy przed nieprzyjemnościami. Z czasem jednak represje przestały być potrzebne, gdyż zjawisko – podobnie jak w całym kraju – zaczęło w naturalnych warunkach zanikać. Już w latach 70. i 80. daleko było od opisywanego przez Stefanie Krukowską intensywnego ruchu i bogactwa form. Gdzieniegdzie jeszcze chodziły po kolędzie dzieci z księdzem lub ministranci zbierający np. na wyjazd wakacyjny.  Dziś kolędowanie w wykonaniu miejscowej młodzieży należy do rzadkości. Do takich takich rodzynków należą herody prezentowane przez młodzież w Goraju czy „dunajowanie” w Łukowej, zupełnie unikatowa forma chodzenia z miejscowym repertuarem kolęd dla panien.

Fot. ze zbiorów Towarzystwa dla Natury i Człowieka

Po śladach. Szlak spotkań

W nowych czasach na Roztocze coraz częściej przybywali miejscy muzycy szukający nowych wrażeń w praktykowaniu starego, wiejskiego repertuaru. Jednym ze skutków tych poszukiwań bywało pojawienie się nowych kolędników, tym razem faktycznie posłańców z daleka. Na początku lat 90. członkowie zespołu Bractwo Ubogich „przejęli” od Leokadii Komornik z Podborcza tekst i interpretację Herodów. Wraz z kolędami od pani Ferenc ze Szperówki wykorzystywali je później w wyprawach kolędniczych w pobliżu Szczebrzeszyna i w innych okolicach Roztocza. Kolędy ze Szperówki i Herody z Podborcza wykorzystywane były później także przez inne grupy kolędników, m.in. ze środowiska warszawskiego Domu Tańca. Od 2007 roku w okolicach Dzwoli (Kocudza, Władysławów, Kapronie), Frampola (Korytków, Andrzejówka) i Goraja (Jędrzejówka, Średniówka, Gilów) oraz innych roztoczańskich stronach z Herodami i kozą wędruje grupa kolędnicza powoływana co roku w ramach programu Studia In Crudo lubelskiego Towarzystwa dla Natury i Człowieka, inicjowane przez niżej podpisanego wraz z Agnieszką Szokaluk-Gorczycą. W tym przypadku kolędowanie jest elementem cyklu edukacji praktyki tradycyjnego śpiewu i muzyki z tych terenów. Każdorazowo uczestnicy odwiedzają też muzykantów i śpiewaków z tych stron, od których w ciągu roku czerpią naukę i poznają repertuar. Herody w tym wykonaniu są skróconą etiudą z zarysowana fabułą pozbawioną części wątków i postaci, na przykład politycznie niepoprawnej kwestii Żyda. Wypracowany scenariusz, łatwiejszy do przygotowania niż pełne misterium, a jednocześnie stanowiący zgrabną całość, wykorzystywany był później również przez inne grupy praktykujące na Lubelszczyźnie. W 2011 roku równolegle podobne wyprawy z Herodami podejmować zaczęło środowisko Szkoły Suki Biłgorajskiej. Dla obydwu tych grup ważnym źródłem inspiracji były spotkania ze wspomnianym wyżej, zmarłym w 2012 roku, Stanisławem Fijałkowskim z Chrzanowa, zwłaszcza jego kapitalne interpretacje kwestii poszczególnych postaci z widowiska herodowego.

Na Roztoczu być może łatwiej jest spotkać dziś kolędników przybyłych z Lublina, Warszawy, Poznania czy Berlina niż miejscowych chłopaków chodzących po sąsiadach. Jak się ma to współczesne, spadochroniarskie doświadczenie kolędowania i jego efekty do doświadczeń i oddziaływania dawnych kolędników, po których śladach stąpamy? Podstawowy sens odwiedzania z życzeniami – owa „magia agrarno-płodnościowa” – pozostaje niezmienny. Różnicę stanowi obcość, jednorazowość wizyty. Nawet jeśli jesteśmy już jakoś zadomowieni w danej wsi, a co niektóre gospodynie rozszyfrowują diabła lub Heroda jako „pana Krzysia od potańcówek”, wciąż pozostajemy obcy. I wcale nie musi to konieczne oznaczać zamknięcia, trudności w kontakcie. Czasem wręcz przeciwnie. Gospodarzom łatwiej uwierzyć, że nieznane twarze kolędników to posłańcy z zaświatów. Bywa, że jest to wręcz przyczyną otwarcia, na które sami kolędnicy nie zawsze są gotowi. Pojawiają się łzy, wypływają – jakby od dawna gotowe – opowieści o samotności, życiowych porażkach, biedzie albo obudzone wspomnienia z odległej, wyidealizowanej młodości. Bo, jak to kiedyś określił Wacław Sobaszek z Teatru Węgajty (najpewniej najbardziej doświadczony kolędnik w naszym kraju), kolędowanie to wejście w obszar zgryzoty: samotności, starości, biedy. To ważne kolory w obrazie dzisiejszej wsi, zwłaszcza tej peryferyjnej, pogranicznej, wymierającej. Jednym z setek odwiedzanych z kolędą domów, które najmocniej zapadły mi w pamięć było wysoko położone, odległe od drogi, samotne gospodarstwo starego kawalera, mieszkającego w jednej izbie z gromadką żółciutkich pisklaków – potężna kumulacja „zgryzoty”. Kolędnicze odwiedziny dla pochodzących z miejskich środowisk artystycznych, studenckich uczestników wypraw oznaczają też często zderzenie – wejście na terytorium obce, również odmienne światopoglądowo, dość konserwatywne, patriarchalne. Bywa, że przy stole pojawiają się tematy z bieżącej agendy politycznej…

Trudnych momentów bywa więcej. O ile z kilkunastu lat własnej praktyki nie przypominam sobie przypadku agresywnych zaczepek ze strony miejscowej kawalerki, to już „niewinne żarciki” z seksistowskimi podtekstami nie są rzadkością. Nie zdarza się to jednak w samych domostwach – a wyłącznie w przestrzeniach publicznych – pod sklepem, na ulicy, gdzie faceci spędzają czas w swoim towarzystwie. Prowokuje zwłaszcza obecność dziewcząt w roli „dorosłego” kolędnika, przypisywanej tradycyjnie wyłącznie mężczyznom[9]. Obecność nietutejszych dziewczyn, łatwo klasyfikowanych jako „komediantki”, dla panów – rezydentów miejscowego sklepu – bywa okolicznością rozbudzającą wyobraźnię, ośmielającą do zachowań trudnych do zaakceptowania, znanych zresztą dziewczynom bywającym na wiejskich potańcówkach. Nie jest to wcale domeną środowisk wiejskich. Jedna z najbardziej nieprzyjemnych sytuacji tego typu miała miejsce w centrum Lublina, gdy ekipa kolędnicza wpadła do baru piwnego w – specyficznej społecznie – okolicy dworca autobusowego.

Mimo to – właśnie Spotkanie należy do najważniejszych sensów kolędniczej aktywności. Dotyczy to zarówno odwiedzanych, jak i uczestników wyprawy. To jest prawdziwa wymiana[10]. Spotkania są przelotne, niedługie („aby po kieliszeczku” i po kawałku piroga[11]), ale wbrew pozorom bardzo nasycone treścią i pozostające w pamięci. Jak bardzo pozostające – dowiadujemy się czasem, spotykając później kogoś z odwiedzanych gospodarzy podczas jakiejś bytności w tych stronach. Dla przybyszów spotkanie w takich ciepłych okolicznościach z wiejskimi, przedwojennymi ludźmi, ich opowieścią, ich specyficzną, indywidualną wymową, wzrokiem zawieszonym, skierowanym gdzieś w głąb czasu – bywa jak wyprawa w odległe interiory. Dobrze jest wrócić do tej samej wsi, nawet po kilku latach: w tym domu ktoś przybył, kogoś ubyło.

Niezmienna jest też rola „usługi rozrywkowej” dla odwiedzanych, choć przypadki totalnego niedocenienia odgrywanego misterium przez kogoś z domowników nie są rzadkie. Bywa deprymujące dla młodego aktora, który spala się odgrywając wyszlifowaną kwestię, konkurując jednocześnie o uwagę widza z włączonym telewizorem. Albo sytuacja, kiedy gospodarz – jedyny widz, w kulminacyjnym momencie pozwala akcji prezentowanego mu widowiska toczyć się bez niego, a sam znika w poszukiwaniu poczęstunku.

Kolęda jest niezwykłą okazją do praktyki teatralnego rzemiosła – zmieniająca się za każdym razem przestrzeń „sceny”, publiczność czasem jednoosobowa, niewstająca z łóżka, surowość formy, uroda tekstu, ograniczona przestrzeń wymagająca skromnego, ale znaczącego gestu. Spełnia się tu wymóg stawiany antycznej tragedii, która miała budzić „litość i trwogę”. Budzi!

Jest to też unikalna szkoła praktyki muzycznej. Sala warsztatowa czy nawet scena to jedno, ale wspólny śpiew w otwartej przestrzeni wiejskiej, tak, żeby się ładnie i równo poniosło po śniegu, pod zamkniętym oknem, w marszu, w tańcu – to już są zajęcia praktyczne. Przechodzimy tu dokładnie tę samą drogę doświadczeń co dawni wiejscy śpiewacy. A wykonywane kolędy w sumie do tych właśnie sytuacji zostały przecież stworzone.

Fot. ze zbiorów Towarzystwa dla Natury i Człowieka

PRZYPISY:
[1] Na szczęście na zdrowie, ze świętym Szczepanem; By wam się rodziło żyto jak koryto; bób jak żłób, pszenica jak rękawica (szczodrak z Ulowa k/Tomaszowa Lubelskiego. Za: Kolędowanie na Lubelszczyźnie, 1986).
[2] Jeśli gospodyni wykręcała się, że nie ma przygotowanych szczodraków, mogła usłyszeć: Nie piekła, nie piekła; żebyś poszła po śmierci do piekła, do piekła (Bukowa) albo Która baba szczodraków nie piekła; niech jedzie na łopacie do piekła (Gorajec-Zastawie).
[3] Jerzy Sierociuk, Grażyna Żuraw, Podłazy i szczodrowanie, [w:] Kolędowanie na Lubelszczyźnie, red. Jerzy Bartmiński i Czesław Hernas, Wrocław 1986.
[4] Alembik – domowy destylator, znana jest też wersja, w której gospodarz proszony jest o podanie gorzały „dobrej, a nie mlika”.
[5] Na św. Szczepana z koniem chadzano w Ciosmach, Frampolu i Gorajcu-Zastawie, z byczkiem w Dzwoli i Turobinie. W Nowy Rok zaś z koniem w Aleksandrowie i Andrzejówce. Janina Petera, Obrzędy i zwyczaje ludowe w okresie Bożego Narodzenia, [w:] Kolędowanie na Lubelszczyźnie.
[6] Jan Adamowski, Jerzy Bartmiński, Herody lubelskie – między misterium a kolędą życzącą [w:] Kolędowanie na Lubelszczyźnie.
[7] Stefania Krukowska, Tak upływał dzień za dniem, Szczebrzeszyn 2011.
[8] Wymienieni muzykanci: Stanisław Futyma, skrzypek (1922-2005); Władysław Czajka, harmonista (1913-2014); Józef Wypych, skrzypek (1900-1992); Józef Niedzwiedzki, skrzypek (1910-98).
[9] Za kolędowanie w mieszanych damsko-męskich składach, jako przykład „niezrozumienia tradycji” zostaliśmy kiedyś na konferencji obsztorcowani przez szacownego profesora – folklorystę.
[10] Erdmute Sobaszek z Teatru Węgajty pisała o praktyce kolędowania w cyklu edukacyjnym prowadzonej przez ten teatr Innej Szkoły Teatralnej: „Kolęda nie jest doświadczeniem czysto poznawczym – w stosunku do odwiedzanych ludzi można ją wręcz nazwać uczynkiem, posługą”. Inna Szkoła Teatralna 2007.
[11] Piróg gryczany (lub jaglany) (nie wiadomo dlaczego zwany – jak suka – biłgorajskim) popularny na zachodnim Roztoczu i w Puszczy Solskiej, wykonywany w dziesiątkach wariantów wypiek z kaszy, ziemniaków i sera. Są tacy, dla których objadanie się gryczakiem w skórce, bez skórki, w cieście itd. stanowi ważną motywację dla kolędowania w tych stronach.

 

POLECAMY:
– Huta Żurawiecka 2013/2014
YouTube/watch…
– Lasy Janowskie 2010
YouTube/watch…

BIBLIOGRAFIA:
Dajcie stołka cisowego. Muzyka tradycyjna Roztocza Gorajskiego i jej wykonawcy, red. Krzysztof Gorczyca, Goraj 2016.
Kolędowanie na Lubelszczyźnie, red. Jerzy Bartmiński, Czesław Hernas, Wrocław 1986.
Tak upływał dzień za dniem, Krukowska Stefania, Szczebrzeszyn 2011.
Polska pieśń i muzyka ludowa, t. IV: Lubelskie, cz. I: Pieśni i obrzędy doroczne, red. Jerzy Bartmiński, Lublin 2011.
Przy onej dolinie. Muzyka tradycyjna Roztocza Szczebrzeszyńskiego i jej wykonawcy, Krzysztof Gorczyca, Radecznica 2017.

 


Artykuł powstał w ramach projektu „Współczesne konteksty i praktyki w obszarze muzyki tradycyjnej” realizowanego przez Forum Muzyki Tradycyjnej w roku 2019

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Zamknij