Przejdź do głównej zawartości strony

No i mamy nową płytę z muzyką z Biskupizny. W ciągu ostatnich lat kilka ich powstało, obawiałem się więc, że będzie to w pewnym sensie powtórka, ale – o dziwo – każda z nich jest inna.

Pierwszy raz z Biskupianami spotkałem się w 2003 r. Miałem wtedy zaszczyt poznać kilka osób ze starszego pokolenia, m.in. Annę Chudą i Kazimierza Nowaka – oboje możemy usłyszeć na płycie. Wówczas niesamowite było to, że niektóre starsze Biskupianki chodziły w tradycyjnych strojach codziennych, a strój świąteczny, używany okazjonalnie, był praktycznie w każdym domu – dla dzieci, młodzieży i dorosłych. To starsze pokolenie wychowało się, śpiewając i tańcząc od najmłodszych lat do tradycyjnej lokalnej muzyki dudziarskiej. Bawiło się też na pograjkach z nowszym, „modnym” repertuarem, przy grze bandonii i innych harmonii półtonowych. Wtedy to pan Kazimierz i pani Ania opowiadali mi, że w latach młodości codziennie po pracy w polu wracali do domu, obrządzali, myli się i spotykali się na drewnianym mostku za domami, gdzie grali i tańczyli do rana, po czym wracali do domu… obrządzić, i szli do pracy w pole. Po latach, gdy im przypomniałem tę opowieść, potwierdzali, że tak było, choć może nie codziennie przez całe lato… To pokolenie ludzi nie do zdarcia.

Między 2003 a 2012 rokiem bywałem na Biskupiźnie jeszcze kilkakrotnie. I choć odwiedzałem ludzi z charyzmą, miałem jednak wrażenie, że coś się kończy, że czas zabaw, wspólnego śpiewu minął i zostały tylko opowieści. I że pokolenie dzieci i młodzieży wcale się nie garnie do „tradycji”.

Gdy w 2012 roku namawialiśmy grupkę Biskupian, w której był m.in. Franciszek Jesiak, do organizacji pierwszego Taboru Wielkopolskiego, usłyszeliśmy pytanie: „A wy wierzycie, że to się uda? My już na różne sposoby próbowaliśmy z młodymi”. Ta płyta jest dowodem na to, że na Biskupiźnie wiele się od tego czasu zmieniło. Inicjatywę kilka lat temu przejęło młode i średnie pokolenie mieszkańców regionu, z młodzieńczym zapałem rozwijające tradycyjną kulturę. Nawet najmłodszy, Adrian Maćkowiak, nastolatek jeszcze, gra świetnie do tańca, a proszę mi wierzyć, że też świetnie tańczy. To pokolenie: Szymankiewicz, Hampelska, Maćkowiak i wiele innych, którzy nie zmieścili się na płycie, pod dowództwem „weterana” Polowczyka, wychowało się na tanecznych imprezach organizowanych cyklicznie kilka razy w roku pod okiem wymienionych tu (i tych niewymienionych) mistrzów z pokolenia swoich dziadków i pradziadków. Wsparcie od mistrzów polegało w znacznym stopniu na przekazywaniu umiejętności tanecznych młodszym. I to widać, a w tym przypadku – słychać – już od pierwszych utworów zamieszczonych na płycie: JEST TO BEZSPRZECZNIE PŁYTA TANECZNA.

Trzeba wiedzieć, że na Biskupiźnie przestrzegany jest ściśle określony porządek tańców podczas imprezy: wiwat, przodek, równy w lewo (czyli pod słońce), równy w prawo (czyli ze słońcem) i siber. Prawie każdy z tańców jest poprzedzony śpiewem, z wyjątkiem sibrów, gdyż tylko do kilku z nich są słowa. Taki set trwa około 20-30 minut, po czym jest następny. Po dwóch, trzech setach tańczący i „grocze” siadają za stoły, wzmacniają siły witalne i już bez muzyki śpiewają głównie do melodii tanecznych, niekiedy do podróżnych. Po pewnym czasie następuje powtórka tego rytuału. I następna. Płyta więc, choć studyjna, jest zapisem utworów, które pojawiają się w naturalnym kontekście zabawy. Niektórzy może mogliby zarzucić, że utwory są zbyt krótkie i niepotrzebnie jest ich tak dużo. Ja jednak nie mam takiego odczucia. Jeśli dobrze rozumiem zamysł jej twórców, stanęli wobec faktu wielkości repertuaru, wielkości rozumianej jako liczba utworów, i musieli dokonać jakiegoś wyboru. Będąc uczestnikami imprez biskupiańskich, zauważyli pewnie, że jeden skład muzykantów nie gra dwa razy tego samego kawałka podczas kilkugodzinnej imprezy. Z kilku setek czynnie wykonywanych utworów, zaprezentowali więc 46 przykładów (tyle otrzymamy, łącząc utwór śpiewany i grany o tej samej nazwie), co odpowiada jednej, nie za długiej zabawie.

Mimo że głównie są to wiwaty i równe, nie odczuwa się monotonii. A to po części za sprawą różnorodności rytmicznej. W repertuarze biskupiańskim zachowały się bowiem melodie wiwatów w rytmie parzystym (np. nr 5, 6, 10, 17, 19, 27 na płycie), nieparzystym (np. 1, 8, 32) i mieszanym (np. 3, 22, 23, 30, 36, 37). Mimo że w Wielkopolsce dawniej było to normą, obecnie jest w zasadzie cechą wyróżniającą Biskupiznę. Polecam szczególnej uwadze przykład 22-23 – utwór śpiewany „rozlicza się” inaczej niż grany, oraz piosenkę 30, w której pierwszy wiersz pierwszej zwrotki ma inną długość niż pierwszy wiersz w drugiej zwrotce. Należy nadmienić, że w praktyce tanecznej i tak teoria muzyki nie ma najmniejszego znaczenia, gdyż wiwaty w tym małym regionie tańczy się zawsze w rytmie parzystym.

Co się tyczy oberków, można usłyszeć zdania, że przecież w Wielkopolsce ich nie ma. Płyta jednak dowodzi, że są. Nazwy „równy” i „oberek”, a nawet „okrągły” są na Biskupiźnie używane wymiennie, zaś wydawcy opisali utwory w sposób podany przez wykonawców. Mnie szczególnie przypadły do gustu: nr 7 – „W stodole młócili”; 14 – „Hop, hop, dziewczę moje” i  34 – „Równy od Domachowa”. To trudne melodie, trzeba w nie się dłużej wsłuchać, a odsłuchanie ich jedna po drugiej ukazuje dużą różnorodność melodyczną równych. Zatańczenie do nich daje także wiele satysfakcji – są równe, jak równe powinny być równe. I równie taneczne są pozostałe utwory ograne przez dudziarzy i skrzypków. A proszę zwrócić uwagę, że oprócz Krzysztofa Polowczyka gra młodzież.

Moją uwagę przyciąga jednak nie tyle ta niezbędna rytmizacja przy muzyce ogrywanej bez żadnego instrumentu nadającego rytm, ale sposób ozdabiania melodii. Jest on bardzo subtelny, nie dominuje, choć przy każdym obrocie melodii może się pojawić jakiś nowy element. Proponuję się wsłuchać np. w wiwata „A nie wszystkie jaskółeczki” (nr 11), czy równego „Jak ja szedłem od swej kochaneczki” (nr 33).

Mimo liczebnie znacznego czynnego repertuaru na Biskupiźnie, wciąż poszerzanego z pamięci najstarszych śpiewaków, zwracają uwagę próby rekonstrukcji melodii tanecznych, które z pamięci zniknęły w niebycie. Takim przykładem jest kłaniany, który pojawia w formie fragmentarycznej na przedwojennych filmowych nagraniach archiwalnych.

Jak już wspomniałem, obok całkiem nieźle rozwijającego się obecnie nurtu muzyki dudziarskiej istnieje jeszcze w Wielkopolsce nurt muzyki niemal zapomnianej: to muzyka znacznie częstszych, latem prawie codziennych domowych i mostkowych pograjek, muzyka grana na harmoniach półtonowych do lat 70. XX w. Harmonie te rozpowszechniły się jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym, jednak po wojnie zostały uznane przez etnografów za element obcy kulturze polskiej, w związku z czym artyści grający na nich nie byli dopuszczani do konkursów folklorystycznych. Niepotrzebni w dobie wszechobecnej muzyki radiowej, niechciani na przeglądach, festiwalach, granie po prostu zarzucili, a stare instrumenty wyrzucili. Ale nie wszyscy, jak widać na płycie. Kazimierz Nowak jest jedynym obecnie znanym na Biskupiźnie wyjątkiem. Dzięki niemu możemy usłyszeć, jak „przekładano” tradycyjne wiwaty czy sibry na półtonówki. Ciekawsze jest jednak to, że zasób jego melodii – czytaj: melodii ogrywanych na codziennych potańcówkach – tylko w niewielkim stopniu pokrywa się z miejscowym repertuarem dudziarskim. W tym przypadku nie chodziło o tradycję, zachowanie zwyczaju czy rytuał, nie chodziło nawet o finezję gry, ale o zwyczajne budowanie relacji wspólnoty poprzez przebywanie razem w miłej atmosferze, przy muzyce na żywo, przy tańcu i zabawie. Harmonista grał modne kawałki, które mu się podobały i których się nauczył. A, jak widać na płycie, podobały mu się walczyki, fokstroty – nikt pewnie nawet nie wnikał w to, co to za rodzaj tańca czy melodii. Jest to przykład nie rejestrowanego jeszcze do niedawna „pospolitego” niematerialnego dziedzictwa kulturowego Biskupizny. Szkoda jeszcze tylko, że na płycie nie pojawiły się utwory ogrywane na harmonijce ustnej, bo na przykład nią radził sobie w sytuacjach codziennych Franciszek Jesiak.

Większość piosenek zamieszczonych na płycie służy do podania „groczom” melodii do tańca. A Wielkopolanie słyną z charakterystycznego humoru. Mamy więc tekst o podziobanym chłopolu, który się chwali, że znajdzie się jeszcze taka, co w każdą dziurę pocałuje; dowiadujemy się, że najładniejszy jest ten kawaler, co z widłami chodzi; że można się tak opić mleka, że pępek stoi; Anna Chuda zdradza wreszcie, co należy uczynić, jak chce się tańczyć, ale ma się za ciężką… ups, zapędziłem się. Są też pieśni tzw. podróżne, zalotne, śpiewane w drodze, niektóre też na weselach, później na wieczornych spotkaniach lub na zabawach w czasie przerw między graniami. Te są bardziej nostalgiczne. A piosenki wyróżniają się gwarą, która z powszechnego użytku już znika, ale właśnie w nich jest najsilniej utrwalona. Gwary w pieśniach używają też biegle młodzi. Oprócz wymowy odmiennej od ogólnopolskiej czy odmiennych form gramatycznych, Biskupianie mają również swojskie słownictwo. Niech więc nikogo nie dziwi gluma, cztery staje pola, gorzałeczka z wikóm, panny, które chciały jeść ino pyry monczyte i kluchy graniate, żeby buły pieszyte i bogate.

Większość pieśni zaśpiewana jest przez starsze pokolenie Biskupian. Pod tym względem płyta jest zdominowana przez Annę Chudą, Franciszka Jesiaka słychać rzadziej. Jeśli ktoś zna śpiew obojga sprzed lat, może zauważyć w ich głosach już pewne zmęczenie, niekiedy drżenie czy może niepewność. Osobiście widzę w tym lekkim zmęczeniu atut, ponieważ byli nagrywani w 2019 r. na Taborze, czyli podczas tygodniowej imprezy, w czasie której od rana do nocy śpiewali, tańczyli, uczyli, doradzali i fizycznie pomagali młodszym, którzy również w podobnej sytuacji byli nagrywani. Sądzę, że to godne przekazywanie pałeczki.

Jeszcze napomknę słowo o realizacji dźwięku. Mimo że znam wiele osób krytykujących grę na dudach gostyńsko-rawskich i skrzypcach podwiązanych za jej piskliwość i chropowatość, sądzę, że ta płyta może im się spodobać. Dzięki nadaniu leciutkiego pogłosu realizatorzy osiągnęli efekt taki, jaki panuje późnym letnim wieczorem, gdy mgły już są, a w wilgotnym powietrzu głos nie rżnie, lecz rozpływa się gładko. Mam wrażenie, że ten duet instrumentalny właśnie w takich warunkach w otwartej przestrzeni najlepiej się sprawdza. Smyczek od czasu do czasu trąca mocniej strunę, co wprowadza jakby dodatkowy instrument strunowy – uderzany, w którym dźwięk uderzenia jest natychmiast tłumiony przez pociągnięcie. Rozdrabnianie melodii przez dudziarza przypomina mi z kolei niekiedy… dźwięk telegrafu.

Mnie ta płyta sprawia wiele radości. Gdy ją pierwszy raz słyszałem, na tyle mnie ukoiła, a obrazy – taneczne – zaczęły się przesuwać przed oczami, że zasnąłem i spokojnie śniłem. Obudziłem się dopiero wraz końcem, nagle, z niepokojem, jakby mi ktoś coś zabrał. Zasnąć więcej nie mogłem, a ostatni podróżniak został mi jeszcze na długo w głowie. Płyty też dobrze się słucha zupełnie nie śpiąc, ale grozi to niepohamowaną, a nagłą potrzebą tańczenia.

Chyba rośnie nowe pokolenie nie do zdarcia.

 


Wydawnictwo:
Fundacja Muzyka Zakorzeniona, 2020


Artykuł powstał w roku 2020 w ramach zadania „MuzykaTradycyjna.pl” realizowanego przez Forum Muzyki Tradycyjnej we współpracy z Instytutem Muzyki i Tańca – Pracownią Muzyki Tradycyjnej

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Zamknij