Wojciech Dulski, sekundzista kapeli Łola i prezes młodego stowarzyszenia „Gdzieś tu”, opowiada o swoim podejściu do ożywiania muzycznych tradycji w regionie bogatym w aktywnych muzykantów, ale zdominowanym przez zespoły pieśni tańca oraz stylizowane zespoły folklorystyczne. Czy możliwy jest powrót do korzeni? Sukcesy stowarzyszenia, a w szczególności frekwencja na potańcówkach „Łojdiridi” pokazują, że nie potrzeba wielkich funduszy, by tchnąć życie w lokalną społeczność.
Inez Girek: Zacznijmy od podstaw. Z kim mamy do czynienia?
Wojciech Dulski: Na co dzień zajmuję się kulturą ludową, ponieważ pracuję w Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej, ale tradycja oprócz pracy to także moje hobby, szczególnie działalność w polu muzyki tradycyjnej, tańca tradycyjnego, swoistego „odgrzewania” tradycji, zwłaszcza z regionu, z którego pochodzę, czyli Rzeszowszczyzny, Puszczy Sandomierskiej. To pogranicze jest mi bardzo bliskie. Od niedawna jestem praktykiem muzycznym, może nie muzykantem, ponieważ grą na skrzypcach tego nie można nazwać, ale sekunduję w kapelach grających muzykę rzeszowską i lasowiacką.
Jesteś założycielem stowarzyszenia zajmującego się muzyką tradycyjną, ale wcześniej działało ono jako nieformalna grupa turystyczna.
Tak. Działalność stowarzyszenia od początku jego istnienia oficjalnego, czyli początku roku 2018, jest ukierunkowana na tematy etnograficzne i pokrewne, ale wcześniej działaliśmy w nieformalnej grupce i próbowaliśmy głównie poprzez nagrywanie filmików i tworzenie publikacji ukazywać piękno naszego regionu, Podkarpacia. Część z nas to rodzeństwa, małżeństwa. Wszyscy jesteśmy znajomymi, nie dołączyły do nas osoby zupełnie obce. Po prostu grupa przyjaciół, która połączona wspólnym celem postanowiła działać w bardziej oficjalny sposób. Niektórzy są na tym punkcie zakręceni bardziej, niektórzy mniej, mamy osoby, które są bardziej biegłe w tematach księgowych, urzędowych, część zajmuje się tańcem, inni muzyką, jeszcze inni tematami obrzędowymi od strony historycznej, ale we wszystkim jest pierwiastek tradycji, każdy ten rdzeń w sobie ma.
Możesz doprecyzować granice rejonu, w którym działacie?
Skupiamy się na obszarze dzisiejszego województwa Podkarpackiego, czyli od wideł Wisły i Sanu na południe, chociaż wiadomo, że historycznie to jest troszeczkę umowne, bo mamy zarówno obszary galicyjskie, jaki i Łemków, Bojków, czyli ludność Rusińską.
Jak szukaliście muzyki w swoich okolicach?
W zasadzie nie trzeba szukać, bo nasz region jest wciąż żywy, może z perspektywy Warszawy nie wydaje się to takie oczywiste, ale u nas wciąż działa wielu muzyków starszego i młodszego pokolenia. A my staramy się, tworząc nasze wydarzenia, by zachęcać tych, którzy nie grali do tańca od dłuższego czasu, żeby do tańca zagrali. Próbujemy ożywić tych muzyków, którzy wciąż działają, ale jest to bardziej działanie instytucjonalne, np. kapela działa pod szyldem ośrodka kultury lub jakiejś innej instytucji, gra na potrzeby oficjalnych uroczystości albo innych imprez nie nastawionych na praktykę.
Jak oceniłbyś te kapele? Grają w starym stylu czy może bliżej im do zespołów pieśni i tańca?
Jest bardzo różnie. Mamy dużo kapel grających tylko i wyłącznie dla zespołów pieśni i tańca, ale z drugiej strony muzycy tych kapel udzielają się w kapelach grających o wiele bardziej autentyczny źródłowy repertuar, co nas bardzo cieszy. Jesteśmy dopiero na początku drogi, nie udało nam się jeszcze do wszystkich dotrzeć. Mieliśmy już kilka takich sytuacji, że wykonawcy przyznawali się, że pierwszy raz grają do tańca i jest to dla nich jakieś novum. Liczymy na to, że kapela grająca stylizację przekona się do repertuaru autentycznego, może nawet wygrzebie gdzieś ze swoich stron melodie, nagrania i będzie je wykonywać ku pożytkowi ogółu, by publiczność mogła zatańczyć, a nie tylko klaskać.
Jak wyglądają wasze potańcówki?
Zorganizowaliśmy do tej pory siedem potańcówek oraz dużą imprezę „Cymbały nad Wisłokiem” w ramach festiwalu Wschód Kultury w Rzeszowie, gdzie przybliżaliśmy muzykę i taniec, a także instrument, który nie wszyscy znają, a jest naszym charakterystycznym instrumentem regionalnym, czyli cymbały rzeszowskie. Odbyły się warsztaty gry na cymbałach, warsztaty budowy cymbałów, warsztaty tańca i potańcówka.
Podczas pierwszych edycji nie zapraszaliśmy żadnej konkretnej kapeli, tylko pytaliśmy indywidualnych muzyków, czy chcieliby zagrać. Repertuar często się pokrywa, a na Rzeszowszczyźnie jest o tyle łatwiej, że mamy skrzypków prymistów, skrzypków sekundzistów i basistów, więc jeśli prymista poda melodię, to cała reszta składu jest w stanie bez problemu się do tego dostosować. Po prostu spraszaliśmy muzykantów przeróżnego pokolenia: od uczniów szkół podstawowych po 80-letnią starszyznę… Najstarszy był pan Ciasnocha, skrzypek i lutnik z Łukawca, który ma 87 lat. To było coś w rodzaju tradycyjnego jam session. Podczas ostatnich dwóch edycji stwierdziliśmy, że zagrają dwie konkretne kapele i chyba przy tym kierunku pozostaniemy. Staramy się zapraszać różnych wykonawców, a każdą potańcówkę organizować w innym miejscu. Takim naszym marzeniem jest, że jeśli wejdziemy we współpracę z lokalnym organizatorem, to jedna z miejscowych kapel zagra repertuar dokładnie z tego miejsca. Jesteśmy na początku drogi, za każdym razem pojawiają się nowe pomysły, nie chcemy, żeby formuła potańcówek się wyczerpała. Co ważne, staramy się ludzi troszeczkę uczyć, więc od trzeciej edycji nasze potańcówki rozpoczynają się warsztatami. Przy ostatniej edycji zorganizowaliśmy także tradycyjne zabawy dla dzieci. Mieliśmy obawy, czy to wyjdzie, ale było bardzo duże zainteresowanie, dzieci mogły spróbować dawnych zabaw, a rodzice mieli możliwość uczestnictwa w warsztatach tańca.
Czy warsztaty tańca są konieczne? Zazwyczaj starsze pokolenie ich nie potrzebuje.
Jest tak i tak. Pojawia się wiele osób młodych, które potrzebują nauki i widać, że na początku są kompletnie zieloni, ale im dłużej praktykują, tym lepiej im wychodzi. Średnia wieku jest stosunkowo niska, ale to nie znaczy, że nie przychodzą starsi tancerze, po prostu pojawia się wyjątkowo dużo młodych osób. Za to wystarczy rzut oka na to starsze pokolenie i od razu widać, że potrafią tańczyć.
A jaką macie frekwencję? Plotka głosi, że świetną.
Są edycje lepsze, są gorsze, zależy to też od innych wydarzeń w okolicy, bo muzyce tradycyjnej ciężko konkurować z popularnymi imprezami. Staramy się tak układać kalendarz potańcówek, aby nie kłóciły się z lokalnymi wydarzeniami. A frekwencja na naszych wydarzeniach faktycznie jest bardzo wysoka, ludzi przychodzą dziesiątki i widać ich zainteresowanie.
Jak udaje się wam finansować te wszystkie wydarzenia?
Bazujemy na ofiarności publicznej: prowadzimy zbiórki na organizację wydarzeń, żeby wynagrodzić kapelę, liczymy na ludzką życzliwość, czasem uda się jakieś wsparcie otrzymać, ale staramy się tak działać, że nawet bez zagwarantowanego dofinansowania, wsparcia czy dotacji robimy imprezę. Działamy oddolnie, na zasadzie własnych możliwości. Ktoś poprowadzi warsztaty, ktoś zaprojektuje grafikę. Czyn społeczny to za duże słowo, ale poświęcamy siebie, żeby coś się działo, a przy okazji sami dobrze się bawimy. Jesteśmy w dużym stopniu samowystarczalni.
Interesuje was obrzędowość?
W okresach cichych, takich jak Adwent i Wielki Post, nie organizujemy oczywiście wydarzeń, a przed edycją majową nawiązaliśmy kontakt z parafią w Stykowie i naszą potańcówkę rozpoczęliśmy majówką. Zainteresowanie było duże. Od czasu do czasu na naszej stronie zamieszczamy artykuły o obrzędach wielkopostnych, adwentowych, o świętych bardzo popularnych w kulturze tradycyjnej – przykładem jest Św. Mikołaj, który był patronem od wilków. Dawno temu mieszkańcy Puszczy Sandomierskiej mieli duży problem z wilkami, było ich wiele i wyjadały chudobę biednych mieszkańców. Ci mieli całą gamę modlitw do Świętego Mikołaja: „Święty Mikołaju, weź kluczyki z raju, zamknij paszczękę psu wściekłemu”. Próbowaliśmy przekazać to, że Święty Mikołaj jest nie tylko od prezentów, ale szczególnie w kulturze naszego regionu był dawno temu potrzebny i popularny. Ta tradycja wygasła, sam o niej nie słyszałem, ale nie jestem etnografem. Bardzo popularny u nas Franciszek Kotula zjeździł Puszczę Sandomierską w poszukiwaniu właśnie tych obrzędów i modlitw do Świętego Mikołaja w latach 60-tych i znalazł ich bardzo dużo, szczególnie u najstarszych mieszkańców.
Zajmujecie się także dokumentacją. To jeden z waszych statutowych celów?
Dawniej nagrywaliśmy bardzo luźne, wręcz satyryczne filmiki, później zaczęliśmy relacjonować wydarzenia, które uznaliśmy za warte pokazania. Nie zawsze ludzi da się zaprosić, ale może jeśli pokażemy jak to wyglądało, to ściągniemy ludzi na kolejną edycję. Udało nam się zrealizować we współpracy z Miejską Gminną Biblioteką Publiczną w Głogowie Małopolskim cykl filmów o historii Głogowa i znalazły się tam takie postacie jak nieżyjący już wybitny skrzypek Włodek Kretowicz, a samodzielnie zrobiliśmy film o wciąż aktywnym, ponad osiemdziesięcioletnim Henryku Marszale z Przewrotnego. Mieliśmy również plany nagrania filmu o Janie Cebuli z Kolbuszowej, niestety zmarł, nad czym bolejemy, ale mamy jeszcze wiele do zrobienia.
Czy na Podkarpaciu ktoś oprócz was organizuje potańcówki?
Na Podkarpaciu działa kilka ośrodków. Najdłuższą historię ma Jarosław i jego festiwale. Oprócz tego potańcówki organizuje muzeum w Kolbuszowej, ZPiT Kamień z Ośrodkiem Kultury w Kamieniu, sporadycznie trafiają się inne imprezy. Od dwóch lat organizowane są także warsztaty i potańcówki w Bieszczadach „U Prezesa”, w bardzo przyjemnych okolicznościach przyrody. Staramy się wszystkich dopingować, żeby nie tworzyć monopolu na potańcówki i by było tego jak najwięcej. Zaczyna się dziać, byle zapału nie brakowało.
Często bywa tak, że w największe miasto w regionie zasila potańcówki na wsi tancerzami i muzykantami. Czy u was też tak jest?
U nas tego nie ma, Rzeszów nie jest głównym źródłem tancerzy, to raczej ośrodki związane z zespołami pieśni i tańca oraz zespołami, folklorystycznymi, ale nie tymi stylizowanymi, tylko odwołującymi się do tradycji: Kamień, Kolbuszowa , Markowa. Z tych miejscowości są najlepsi tancerze i jest ich najwięcej. Nie potrzebujemy miejskiego zastrzyku. Wciąż kultura wsi dzieje się na wsi.
Łojdiri znajdziecie Gdzieś Tu:
www.sgtrzeszow.wordpress.com
Facebook/sgt.rzeszow/
Artykuł powstał w ramach projektu „Współczesne konteksty i praktyki w obszarze muzyki tradycyjnej” realizowanego przez Forum Muzyki Tradycyjnej
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury