Od góralskiego stand-up’u z podkładem, przez krzesanie iskier w miejscach wygasłych, po czystą zabawę tu i teraz. O tym, co jest grane na Żywiecczyźnie, z Martą Matuszną i Rafałem Bałasiem rozmawiała Marta Domachowska.
Marta Domachowska: Oboje od lat uczycie muzyki. Od niedawna pod szyldem Fundacji Górom.
Rafał Bałaś: Tak, aktualnie prowadzimy drugą edycję Ogniska Muzyki Tradycyjnej w ramach programu NIMiT. Realizując zeszłoroczne Ognisko, chcieliśmy położyć nacisk na indywidualny charakter grania i pokazać różnorodność naszego regionu.
Marta Matuszna: W naszych stronach jest bardzo dużo nauczycieli muzyki tradycyjnej i osób, które uczą się grać, ale w sposób zunifikowany. Chcielibyśmy iść w kierunku pogłębienia znajomości stylistyki gry i charakteru śpiewu danej miejscowości czy obszaru.
R.B. To zaczęło się wiele lat temu. Kiedy zaczęliśmy z Martą działać w obrębie edukacji, na Żywiecczyźnie po żywiecku prawie nie grano, choć grało się bardzo dużo. To był boom w zakresie muzyki góralskiej, ciężko było jednak dostrzec charakter muzykowania po żywiecku. Był jeszcze obecny u starszych mistrzów, u braci Byrtków i innych pojedynczych muzykantów. I nagle w regionie zaczęło szeroko działać grono kapel góralskich. Z czterech kapel w latach 90. powstało sto zespołów. Był popyt na kapele, w których byli ludzie ubrani po żywiecku, ale praktycznie w ogóle nie grali tej muzyki. Co najwyżej kilka utworów szeroko znanych jako góralskie.
Jeśli nie Żywiecczyznę, to co grały te kapele?
M.M. Właściwie wszystko, tylko nie to.
R.B. Do tego stopnia muzyka była nieistotna w tym komercyjnym kontekście, że wykształcił się rodzaj usługi, w której najważniejszy był wodzirej opowiadający dowcipy. Czasem doprosił sobie kapelę, a czasem posługiwał się już tylko nagraniami jako tłem – taka „kapela góralska” bez kapeli.
A muzyka żywiecka gdzie wtedy była, co porabiała?
R.B. My chodziliśmy do zespołów pieśni i tańca i tam się grało „program żywiecki” rzadko wykonywany w innym kontekście niż występy. W kapelach grało się sztampowe rzeczy jak wiązanka Hajduk, Sarna, Łohoho… I na tym to często stawało.
Czy Was również zalała muzyka podhalańska i słowacka?
R.B. Dokładnie tak. Odważam się powiedzieć nawet, że quasi-podhalańska i quasi- słowacka, bo nikt nie zagłębiał się tak, żeby zagrać muzykę słowacką zgodnie z charakterem. Często ludzie nie wiedzieli, o czym śpiewają. Podobnie z Podhalem, chodziło tylko o to, żeby uchwycić melodię, najlepiej znaną, publika to lubiła. Popularny stawał się też sąsiedni Beskid Śląski.
M.M. Wspomnianą muzykę słowacką grana jest tak, że brzmi jak polska muzyka góralska, bo została tak przeinaczona i zatraciła swój charakter. W karczmach i na weselach można usłyszeć stały kanon melodii od wielu lat. Dodatkowo niewiele osób odróżnia muzykę tradycyjną od biesiady czy folku.
Podczas gdy cała Polska zazdrości góralom znajomości swojej autentycznej kultury muzycznej i „rynku zbytu” dla kapel… Czy jest jakiś ratunek dla muzyki żywieckiej?
R.B. Marta była jedną z pierwszych osób młodego pokolenia, które dostrzegły potrzebę uchwycenia charakteru regionu, wyodrębnienia go ze sposobu gry starszych muzykantów. Zaczęła grać po żywiecku, łącząc to z młodzieńczą sprawnością grania na instrumencie. Wielu innych nauczycieli naszego pokolenia zaczęło się tym inspirować. Działając w większej grupie, uczyliśmy się tego nawzajem. I wielu na tym etapie się zatrzymało. Jakiś charakter się wyodrębnił, określiły się pewne ozdobniki. To było potem powielane przez kilkuset kolejnych młodych muzykantów. Widzieliśmy, że to nienaturalne. Gdyby spojrzeć na muzykę tradycyjną kilkadziesiąt lat wstecz, to każdy muzykant miał indywidualny styl, choć łączył ich wspólny kanon.
Jak to się stało, że Wy zaczęliście grać muzykę tradycyjną inaczej?
M.M. Pochodzę z Lalik w południowo-zachodniej części Żywiecczyzny, moim pierwszym nauczycielem skrzypiec był pan Czesław Węglarz. Ale ostatni skład w naszym regionie grający naprawdę archaicznie to kapela braci Byrtków. Muzykanci „z kosmosu”. I pomimo że oni byli z zupełnie innej części Beskidu Żywieckiego, zaczęłam się w tę muzykę Byrtkową wsłuchiwać. Miałam wtedy może dwadzieścia lat. Najpierw korzystałam z nagrań archiwalnych, potem przy okazji różnych festiwali nawiązaliśmy kontakt z panami Edwardem i Władkiem. Zaczęliśmy z Rafałem jeździć na badania terenowe. Do Władka, skrzypka, jeździliśmy dosyć często.
R.B. Czasem nawet po prostu na kawę, żeby sobie z nim posiedzieć…
M.M. Ucząc się grać bezpośrednio od niego, przechwyciłam tę stylistykę grania. I w ten sposób zaczęłam też grać melodie bliższe mojemu miejscu. Mamy wiele opracowań, z których możemy czerpać repertuar, tyle że jest zapisany w nutach. Ja nadawałam temu już swój charakter, więc nie wiem, czy można powiedzieć, że to jest muzyka Beskidu Żywieckiego. Ale w pewnym momencie zorientowałam się, na podstawie obserwacji z Podhala, że liczy się właśnie styl konkretnego muzykanta.
R.B. Nie mówimy już o regionie, subregionie, tylko o człowieku.
Skąd zatem czerpać wiedzę o charakterze danego subregionu, cechach jego muzyki?
M.M. Czerpałam inspiracje z wykonań śpiewaków i śpiewaczek, z tego, jak grał mój dziadek, choć nie był skrzypkiem, tylko heligonistą. Zależało mi na tym, żeby te różnice subregionalne najpierw znaleźć, a potem podkreślać, że różne miejsca brzmiały inaczej.
R.B. Kiedy Marta dokonywała tych odkryć, to był ciekawy czas dla nas, bo razem graliśmy w kapeli Wałasi, ona na skrzypcach, ja na kontrabasie. Dla mnie to było pierwsze doświadczenie, że można naprawdę dobrze grać muzykę tradycyjną. Bo my – nie ukrywajmy – wychowaliśmy się na zespołach regionalnych, a w nich granie do tańca ogranicza się do odtwarzania linii melodycznej. W kapeli Wałasi na skrzypcach gra Zbyszek Wałach, przeciekawy człowiek, który wykonuje m.in. tradycyjną muzykę na gajdy i skrzypce, ale traktuje to jako muzykę najwyższych lotów. Można go porównać do pierwszego skrzypka filharmonii, który uważa swoją twórczość za najlepszą jakość. Ujęło mnie to, że do muzyki góralskiej można tak podchodzić. Że to nie muszą być biesiadne kawałki przeplatane głupim żartem o bacy.
M.M. Zależało nam na tym, żeby nie grać już chałtur. Zajmujemy się teraz przede wszystkim tym, żeby tradycyjną muzykę żywiecką przywrócić codzienności, czyli żeby grała przy różnych lokalnych wydarzeniach i imprezach, także w kontekstach obrzędowych. Ale zależy nam też na tym, żeby weszła na wyższy poziom wykonawczy. Żeby można ją było grać w salach koncertowych, dla publiczności, która traktuje tę muzykę poważnie.
Już od pierwszej edycji programu Ogniska Muzyki Tradycyjnej kładliście nacisk na wyodrębnienie indywidualnych cech we wspólnej macierzy stylu żywieckiego. Jak ta idea ewoluowała?
M.M. Tak, w drugiej edycji zmieniliśmy tylko metody pracy. Na początku podzieliliśmy Żywiecczyznę na dwa subregiony: Dolinę rzeki Soły i Dolinę Koszarawy. Dla obu obszarów znaleźliśmy pulę nagrań archiwalnych i je udostępnialiśmy.
R.B. Część tych materiałów, również kontekstowych, np. podkasty z rozmów czy opowieści z terenu, powstała przez lata w ramach prowadzonego przez nas Archiwum Ludowego.
W zeszłej edycji mieliśmy niewielu uczniów, może dwadzieścia osób. Na każde z nas przypadało po kilkoro uczniów, z którymi analizowaliśmy archiwalia i poszukiwaliśmy takich, na których mogliby się oprzeć w dalszym rozwoju. Staraliśmy się o nagrania bliskie miejscom zamieszkania naszych uczniów.
M.M. Mieszaliśmy formy spotkań. Były zajęcia indywidualne, w duetach. Potem grupowo zgrywaliśmy się razem. To były osoby już grające na instrumentach, po otwartej rekrutacji. W swojej wcześniejszej pracy edukacyjnej w Fundacji Braci Golec byłam już zmęczona liczbą uczniów. W tym działaniu chciałam pracować z tymi, którzy rzeczywiście chcą się uczyć muzyki tradycyjnej. Dlatego zaprosiliśmy właśnie osoby grające, które miały zgłębiać z nami tajniki tej muzyki.
Pierwsza edycja Ognisk trwała niecałe 5 miesięcy. Co się potem stało z tymi osobami? Pozostajecie w kontakcie?
R.B. Po zakończeniu działania z dofinasowaniem NIMiT, postanowiliśmy działać dalej. Uruchomiliśmy bezpłatne spotkania, które nazwaliśmy „Muzykowaniem”. Koncepcja wyniknęła z tego, że bardzo dużo jest u nas struktur edukacyjnych; schematów szkoły, w której uczy się muzyki w salach lekcyjnych przez określoną liczbę minut tygodniowo. Bardzo mało jest spontanicznego muzykowania. Kiedy uczyłem się grać, spotykaliśmy się w gronie muzykantów, żeby po prostu sobie pograć. Raz w tygodniu przez kilka godzin. Chcieliśmy spróbować spotkań z młodzieżą bez opracowywania programu, bez egzaminowania, koncertowania. Dla samego spotkania.
Na spontanie?
R.B. Prawie. Na każde z tych „Muzykowań” przygotowujemy z Martą 3–4 nieznane żywieckie utwory; staramy się pokazać, skąd pochodzą, i rozgrywamy je wspólnie. Poprzez tych ludzi staramy się te melodie wprowadzić w region. Liczymy na to, że jak się tu nauczą i kilkakrotnie powtórzą, to potem w obrębie swoich kapel też będą je wdrażać.
Uwielbiam Was!
M.M. Przy drugiej edycji Ognisk mieliśmy rozkminę, jak tę pracę prowadzić, bo… miałam kryzys nauczycielsko-twórczy. Zmęczyło mnie to, że jak młodzi ludzie uczą się grać, to żeby iść na konkurs albo zagrać koncert. Rozmawialiśmy z Rafałem o tym, co byśmy mogli zrobić takiego, żeby muzyka i edukacja były tak po prostu.
To doświadczenie dotyczy też innych Ognisk, w których brały udział dzieci i młodzież; przyzwyczajenie albo potrzeba podsumowania publicznego, zauważenia pracy grupy przez zewnętrzne oko. Być może wchodzimy w trudny obszar metodyki pracy z określonymi grupami wiekowymi, dodatkowo karmionymi programami typu talent show.
R.B. Trudno potem się pochwalić takim procesem pracy, jaki proponujemy w Ognisku. Dużo łatwiej jest wrzucić nagranie z koncertu finałowego, który zrobi efekt „wow” wśród rówieśników. My staramy się rozbudzić w młodzieży taką pasję, żeby potem zaczęli samodzielnie w tym grzebać. Oni jednak pytali, po co to robimy, kiedy będzie koncert, sfinalizowanie tego procesu. My mówimy: nie ma. Spotykamy się po to, żeby się w to pozagłębiać – specjalnie nie ma wyznaczonego celu.
Jak z tego wybrnęliście?
M.M. W międzyczasie zostałam zaproszona do prowadzenia grupy śpiewaczej w zespołach Ziemia Rajczańska i Romanka. Dwa zespoły pieśni i tańca z dwóch różnych części Żywiecczyzny. Zobaczyłam, z jakimi problemami borykają się te grupy w kontekście repertuaru czy wiedzy o muzyce żywieckiej. Stwierdziliśmy, że to wyzwanie dla nas. Chcieliśmy wymyślić takie działania, żeby te zespoły rozbudzić. Zmagają się z problemem niskiej frekwencji. Pomyśleliśmy, że może by im takie ożywienie pomogło.
R.B. Naszym pomysłem na tę edycję było Ognisko bez Ogniska. Stworzyliśmy tzw. pakiety edukacyjne — pulę godzin do wykorzystania przez te dwa zespoły, z Doliny Soły i z Doliny Koszarawy. W ich ramach dzielimy się tą wiedzą i umiejętnościami, które do tej pory zgromadziliśmy. To godziny na zajęcia instrumentalne i śpiewacze, w grę wchodzą też zgrupowania i ogniska (dosłowne) dla integracji wewnętrznej. Dodatkowo wspomagamy organizację potańcówek, na które Ziemia Rajczańska i Romanka zapraszają się wzajemnie. W programie Narodowego Instytutu Muzyki i Tańca najbardziej podoba mi się właśnie to, że pozwala na takie eksperymentalne i niestandardowe działania, nie daje gotowej recepty na naukę muzyki tradycyjnej.
W ramach edycji II kontynuujemy też „Muzykowania”. Staramy się również zdigitalizować kroniki i archiwa zespołów Żywiecczyzny, żeby te materiały – czasem bardzo cenne – opracować i udostępnić w Archiwum Ludowym. A niezależnie od Ogniska wspieramy młode kapele tym, co sami umiemy, już nieodpłatnie.
To się nazywa praca u podstaw. Podobnie jak twoje, Marto, autorskie zajęcia dla małych dzieci, oparte na tradycyjnym folklorze. Jaka idea za nimi stoi?
M.M. „Ludonki” stworzyłam, pracując jeszcze w Fundacji Braci Golec. Bardzo mi zależało na tym, żeby realizować zajęcia dla małych dzieci. Bo moje pokolenie, czy ja sama, mając jeszcze babcię, która mi śpiewa, czy dziadka, który gra, miałam szansę wzrastać w otoczeniu muzyki, którą nieświadomie nasiąkałam. W nastroju ciepła, bliskości i bez wymuszania czegokolwiek. Teraz owocuje to moim podejściem do niej i sposobu jej wykonywania. Taką szansę chciałam stworzyć innym.
W Fundacji pracowałam przede wszystkim z młodzieżą, nauka na skrzypcach dla młodszych zaczynała się od mniej więcej 6. roku życia. A ja chciałam zrobić coś dla przedszkolaków. W tym wieku sprawdza się praca metodą Gordona, uznałam, że warto się w tym wyszkolić. Chciałam jednak oprzeć to na muzyce, zabawach, piosenkach i wyliczankach tradycyjnych. W „Ludonkach” zostały pewne założenia metody Gordonowskiej, ale dostosowanie ich do moich potrzeby zaowocowało nową formą.
Pierwszym celem „Ludonek” jest umuzykalnianie dzieci, a drugim zabawa. Za każdym razem te zajęcia wyglądają trochę inaczej. Czasem zapraszam na nie jakiegoś gościa, był np. kolega heligonista z instrumentem, czy inny, który opowiedział dzieciom o Dziadach żywieckich – obrzędzie kolędowania. Uważam, że taka ogólna edukacja regionalna jest bardzo ważna. Prowadzę zajęcia w ośmiu grupach, od 2,5- do 6-latków. Ciągła współpraca z jednym przedszkolem pozwala mi już dostrzegać efekty w dzieciach. Udało nam się nawet wspólnie z nimi oraz Rafałem Bałasiem i Stasiem Bafią nagrać płytę wyłącznie z melodiami Beskidu Żywieckiego i jest to płyta tego przedszkola, używana jako gadżet np. dla rodziców, którzy słuchają tego w aucie, w domu, a dzieci mają kontakt z muzyką góralską. Mają swoje ulubione kawałki. Nie ma u nas wielu takich wydawnictw, a chcieliśmy rodzinom przedszkolaków taki dobrze zagrany i zaśpiewany muzyczny punkt odniesienia dostarczyć.
Aż żal, że mogą z tych zajęć skorzystać tylko dzieci w przedszkolu.
M.M. Niekoniecznie, bo w czasie wakacji już drugi rok z rzędu zorganizowaliśmy otwarte zajęcia w osadzie Sopki Stopki, w otoczeniu drewnianych chałup i żywych zwierząt.
Klimatycznie i wielozmysłowo…
M.M. Taki „slow” (śmiech). Rodziny przyjeżdżały raz w tygodniu na godzinkę na zajęcia muzyczno-ruchowe, a dodatkowo zapraszałam panią rękodzielniczkę, żeby rodzice mogli wspólnie z dziećmi stworzyć coś z bibułki czy wełny. Ten element dodałam też do „Ludonek” w przedszkolu.
Jakie wyzwania wiążą się z takim rodzajem pracy?
M.M. Jest to dość męczące i nadwyrężające dla głosu. Inne przedszkola interesują się takimi zajęciami, ale osobiście nie jestem w stanie wziąć na siebie więcej grup. Natomiast dla dzieci to jest taka frajda, one się tak szczerze bawią i nie liczą na nic więcej…
Wyzwaniem jest też brak edukatorów z tego obszaru. Te zajęcia są bardzo wyczerpującym zadaniem. Potrzeba kogoś, kto czuje ich charakter. Nie każda osoba ze znajomością folkloru będzie miała umiejętność pracy w tym modelu, nie każdy się w tym odnajdzie.
R.B. Ja też widzę takie wyzwanie, żeby prowadzących przedszkola i rodziców nauczyć, że celem takiego działania nie jest nauczenie dzieci repertuaru czy przygotowanie występu na scenę, ale zwykła dobra zabawa tu i teraz. Żeby zostawić to dzieciom, bez chęci osiągania z tego mierzalnego efektu.
M.M. No właśnie, my w „Ludonkach” nic nie musimy. Ta potrzeba efektu to nie jest problem dzieci, ale dorosłych. Były między nami pewne tarcia na ten temat, ale poszliśmy na kompromis i przedszkole ma teraz swój hymn, który może wykonywać przy różnych okazjach, gdzie trzeba się zaprezentować.
Czy to nie jest dobry moment, żeby startować ze szkoleniem kadr?
M.M. Muszę się najpierw sama zmierzyć z praktyką, żeby trochę okrzepnąć. Ale marzy mi się taka ogólnopolska międzyregionalna współpraca edukatorów muzyki tradycyjnej, nauczycieli muzyki i rytmiki.
Marta Matuszna – skrzypaczka, śpiewaczka, instruktorka gry i śpiewu muzyki góralskiej. Koordynatorka Edukacji w Fundacji Górom. Z wykształcenia pedagożka, z pasji animatorka kultury ludowej. Laureatka pierwszych miejsc podczas Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu, Festiwalu Folkloru Górali Polskich w Żywcu i Sabałowych Bajań w Bukowinie Tatrzańskiej. Gra i śpiewa w zespołach Skład Niearchiaczny i DudySkrzypce. Autorka zajęć umuzykalniających dla dzieci LUDONKI.
Rafał Bałaś – muzyk, edukator, budowniczy instrumentów ludowych. Z wykształcenia menedżer kultury. Dyrektor programowy Fundacji Górom. Koordynator i inicjator licznych projektów popularyzujących kulturę Górali Żywieckich. Dudziarz w kapeli DudySkrzypce i kontrabasista w zespole Skład Niearchaiczny. Współorganizator Potańcówek Przy Dudach. Laureat pierwszych miejsc podczas Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu oraz Festiwalu Folkloru Górali Polskich w Żywcu. Organizator inicjatywy „Czyste Beskidy”. W 2021 roku został wyróżniony przez Marszałka Województwa Śląskiego w kategorii osobowość roku w zasługach dla turystyki. W 2022 roku został laureatem nagrody Marszałka Województwa Śląskiego dla młodych twórców za zasługi w dziedzinie muzyki. Biegacz górski i skialpinista.
Polecamy:
– Archiwum Ludowe
https://www.archiwumludowe.pl/
– Fundacja Górom
https://gorom.pl/
https://www.youtube.com/watch?v=Qh2NjsVlOPU&t=1s
– Koncert Muzyka Gór | Hola Festiwal 2024, organizowane przez Fundację Górom
https://www.youtube.com/watch?v=pxeWMK05I08