Przejdź do głównej zawartości strony

Na dzień Świętego Michała, obchodzony 29 września, przypadało tradycyjne podziękowanie za służbę. Był to dzień graniczny, kiedy żegnano robotników sezonowych, a także zawierano nowe umowy. Dzień ten to także koniec siewów jesiennych oraz koniec wypasu owiec – z czym związany jest tzw. jesienny redyk.

Raffaello Santi, „Święty Michał pokonuje szatana”

Osyp czyli jesienny redyk

Wypas owiec na halach rozpoczyna się tradycyjnie w dzień św. Wojciecha – 23 kwietnia, a kończy w dzień św. Michała Archanioła – 29 września.

Jesienny redyk. Źródło: Gazeta Krakowska

Wyprowadzeniu owiec na hale, tak samo jak i ich sprowadzeniu, towarzyszą bogate tradycje. Wyjście górali z owcami na hale związane było z rozpalaniem watry – ogniska na hali (i pilnowaniem go do czasu zakończenia wypasu), oprowadzaniem owiec wokół tzw. mojki (zielonej jodły) – zabiegi te mają charakter silnie magiczny (np. mojka – zielone drzewko – symbol witalności). Równie ważne było liczenie owiec.

Górale wypasają owce na Hali Gąsienicowej (ok. 1939-1945). Źródło: NAC

Redyk jesienny określany jest także jako osod, łosod, łossod – od „osadzenia” – sprowadzenia owiec z hal. Często towarzyszyła temu muzyka (kapela) góralska. Dziś w dużej mierze jest to także wydarzenie pokazowe, dla turystów.

Plakat promocyjny reklamujący jesienny redyk. Źródło: Szczawnica.pl

Warto wspomnieć, że w 2013 roku zorganizowano Redyk Karpacki – pasterze z wielu krajów (Rumunia, Ukraina, Czechy, Słowacja oraz Polska) wraz ze stadem 300 owiec przebyli odległość ponad 1200 kilometrów. Godnym polecenia jest także dokumentalny film Ostatni redyk, zrealizowany przez Telewizję Polską w 1979 roku:

Dawniej za pracą wędrowano jednak nie tylko w najbliższe okolice, ale aż za granicę.

 

Za pracą „na saksy” i do Westfalii

W Wielkopolsce popularnym kierunkiem wyjazdów do pracy za granicę była Westfalia. Muzycy, w tym często dudziarze, wyjeżdżali pracować do tamtejszych kopalń i zabierali ze sobą dudy. Przez niektórych badaczy, m. in. przez Jadwigę Sobieską, są oni uznawani za tych, którzy przechowali folklor w „najczystszej” postaci, ponieważ na obczyźnie kultywowali stare tradycje wywiezione z Polski, pieczołowicie ich strzegąc. Tymczasem w Polsce muzyka rozwijała się naturalnym torem. Epizod westfalski ma także w swojej biografii uznany za jednego z największych koźlarzy Tomasz Śliwa, jak zanotowała Jadwiga Sobieska w protokole z badań terenowych:

„Tomasz Śliwa ukończył 4 klasy szkoły niemieckiej dla dzieci polskich, do 17 roku życia przebywał w gospodarstwie rodziców w Perzynach, przed I wojną światową wyjechał na roboty do Niemiec, pracował w cegielni, hucie, kopalni. Wzięty do wojska niemieckiego przebywa kampanię wojenną. Po wojnie zaczyna pracować, by „dorobić się”. Rok przepracował na kolei, bez wyraźnych sukcesów materialnych /tyle, że się odział/. Szczęśliwy los przychodzi mu z pomocą: na wyścigach w Berlinie wygrywa w totalizatora główną wygraną, pokaźną sumę pieniędzy. Wraca do kraju w 1920r., kupuje gospodarstwo i rolę w Chrośnicy, żeni się i osiada w Chrośnicy na stałe jako średniorolny gospodarz. Nagraliśmy go wielokrotnie…”

Echem wyjazdów pochodzących z Polski muzyków tradycyjnych do Westfalli są utwory takie jak „Westfalunka” czy „Chłopocy, chłopocy, z Westfalii jedziecie”, a także melodie tytułowane jako Nadreńczyk”, „Rajnlender” czy pieśni z incipitami „Chodzony na westfalskiej granicy”, „Westfaloki piją i w talary grają”, „Jadę z Westfalii, bardzo się pocę” i inne. O muzykach, którzy pracowali niegdyś w Westfalii i wrócili, mówiło się „muzy westfalok”, „Westfaloki”.

Miałam Ci ja Westfalunkę
dzisiaj ni mom nic
powiedział mi mój miły
że mnie oddali

Jak jo Cie nie dostane
zrobie w sercu wielgo rane
a na trzeci dzień
chowana byde

Powiedże mi Mój Miły
te dwa słowa
cośmy sobie obiecali
wczora z wieczora

Jak jo Cie nie dostane
zrobie w sercu wielgo rane
a na trzeci dzień
chowana byde

W formie współczesnej utwór prezentowała niegdyś pochodząca z Regionu Kozła Kapela Ziele. Jak bardzo obraz wyjeżdżających do pracy na obczyznę związany jest z kultywowaniem polskich tradycji obrazuje też fakt, że na wydanej w 2011 roku składance płytowej Potrafimy zwyciężać. Powstanie Wielkopolskie (2011) znalazła się także specjalnie zaaranżowana „Westfalunka” (z refrenem „Potrafimy zwyciężać”).

Także w obrębie kraju emigrowano za pracą. Znana wielkopolska śpiewaczka, słynna z pięknego rubatowania – Franciszka Ciesiółka (Ciesiółkowa), wspomina, że przy pracy w polu zetknęła się z robotnikami sezonowymi spod Częstochowy. Nazywali oni Poznaniaków „germanami”, a ci zaś na nich wołali „szmuce” (od niem. schmutzig – brudny) lub „glajdy”, co w gwarze wielkopolskiej oznacza kogoś niechlujnego, brudnego, nieporadnego.

 

Praca, praca, praca…

W szkole podstawowej chciałam napisać książkę na podstawie wspomnień mojej babci, urodzonej w 1910 roku i wychowanej w małej miejscowości na zachodzie Wielkopolski – w Lutomku (gmina Sieraków, pow. Międzychód). Babcia zaczęła swoją opowieść od słów: „ciągle pracowałam…” – nic w tym dziwnego, dawniej bowiem praca w gospodarstwie absorbowała całe rodziny, w tym dzieci od najmłodszych lat. Był także czas na zabawę, ale ilość pracy dawała się we znaki. Za czasów pańszczyźnianych chłopi mieli ogrom pracy do wykonania na dworze, a pozostały im czas spędzali na pracy dla siebie. Małe dzieci oddawane też były na służbę do dworów, i tak kończyło się ich dzieciństwo.

Praca na polu. Źródło: Cyfrowe Archiwum Józefa Burszty

W biografii Franciszki Ciesiółki  – jednej z najwybitniejszych ludowych śpiewaczek wielkopolskich, czytamy:

„Jako służba folwarczna wędrowała z rodzicami za zarobkiem (…) Wczesnodziecięce lata nie były dla rodziny wesołe – rodzice od wschodu słońca szli w pole – matka zostawiała na stole misę z jedzeniem i zamykała dzieci w mieszkaniu. Otwierała je dopiero wieczorem jak po zachodzie słońca wracała z mężem do domu. Na obiad nie mogła wrócić, bo z pola było za daleko (…) Za dzieciństwa rodzice nie brali dzieci do roboty, ale od 13 roku życia poszła już Frania na pole podbierać za kosą, pyrki wybirać /a łopatą wtedy pyrki kopali (…) Zanim doszło do najemnej pracy stałej, Franciszka od 9 roku życia oddana została do Ciotki na wysługę. Wspomina ten czas jako najgorszy okres w dzieciństwie – jako najgorszy służebny chleb okraszony biciem i łajaniem. Uciekała dwukrotnie z tej służby, ale głód w domu zmuszał do podjęcia dalszej pracy (…)Po wyjściu ze szkoły – jak miała 14 lat, już poszła do roboty za dziewkę tj. na stawkach płatniczych dla dorosłych – nie dla dzieci. Zawsze przodowała w pracy i śpiewaniu. O zachodzie słońca, jak wracała z dziewczętami z pola – to na drodze ich widać nie było – a sąsiadki wołały do matki – 'Budzynko bo już wasza Frania idzie od roboty’ – tak daleko słychać było jej śpiew”.

– spisywała wspomnienia Ciesiółki Jadwiga Sobieska.

Franciszka Ciesiółka z d. Budzyń, ur. 1881 r. Iłówiec pow. Kościan. Fot. ze Zbiorów Fonograficznych IS PAN

Ciężka praca mieszkańców wsi, posługa u pana i oddawanie dzieci na służbę, a także niechęć do panów, często pojawia się w tekstach pieśni tradycyjnych:

Transkrypcja tekstowa, Skan ze Ze Zbiorów Fonograficznych IS PAN, sygn. nagrania T0208/34.

Także zespół RUTA na cierpieniach ludu i wyzyskiwaniu ich pracy oparł swoją artystyczną kreację.

Tekst – Ewelina Grygier

Artykuł ukazał się pierwotnie na stronie www.blog.tradycjemuzyczne.imit.org.pl

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Zamknij