Przejdź do głównej zawartości strony

Zazwyczaj w czerwcu po Usześciu (Wozniesienije Hospodnie, Wniebowstąpienie Pańskie) i Trójci (Zesłanie Ducha Świętego), które są ruchomymi świętami, we wsiach południowo-wschodniej Białostocczyzny zaczynały się sianokosy. Oczywiście jeśli pogoda dopisała i trwa zdążyła już urosnąć. W przypadku długotrwałych deszczów, a zwłaszcza suszy, cały proces mógł się opóźnić. 

Jak informuje mądrość ludowa, można było przewidzieć, jaka będzie pogoda latem: „Jak na Trójcu sochne maj, to bude sieno sochnuti” (Jak na Trójcę schnie „maj”, to będzie siano schnąć) – wspomina Maria Denisiuk z Kożyna [1]. Na Niedzielę Świętej Trójcy, zwanej również Pięćdziesiątnicą (jedno z dwunastu wielkich świąt prawosławnych), gdyż przypada na pięćdziesiąty dzień po Dniu Męki Pańskiej, strojono domy i obejścia zielonymi gałązkami – symbolem życia. Majono strzechy gałązkami wiązu, brzozy oraz tatarakiem. Ozdabiano też budynki gospodarcze i bramy wejściowe. Obserwowano, w jaki sposób schną rośliny i przepowiadano pogodę. Jeśli liście szeleściły – oznaczało to słoneczne lato. Jeśli były zwiędłe, miało być pochmurno, zimno i deszczowo. 

Mieszkańcy Kożyna i okolicznych wsi co roku na Zeluneć [2], który przypada na czwartek, jechali na targ do Bielska Podlaskiego, by tam naprawić, naostrzyć kosy i sierpy lub zaopatrzyć się w nowe. Włodzimierz Denisiuk, mąż Marii D., niejednokrotnie sprzedawał tam swoje narzędzia – grabie, które wyrabiał z pieczołowicie dobranych leszczynowych trzonków i sosnowych zębów. 

Mężczyzna z kosą i drewnianą osełką. Polesie Zachodnie, Ukraina, 2013. Fot. Julita Charytoniuk

Jedną łąkę koszono kilkakrotnie w ciągu roku. Najczęściej dwa, z rzadka trzy razy. Siano z pierwszego koszenia nazywano po prostu sieno albo pokuos, a z kolejnego – otawa. Starano się zdążyć z sianokosami do Spasa (Preobrażenije Hospodnie, Przemienienie Pańskie – 19 sierpnia), ale zdarzały się sytuacje, że kończono tę pracę nawet w drugiej połowie września. 

Używanie kosy było męskim zajęciem. „Wuon kosit, a ja pokosy rozbiwaju, a czasom wuon sam rozobje. Ja tohdy wże woroczati idu” (On kosi, a ja pokosy rozbijam, a czasem on sam rozbije. Wtedy ja idę przewracać [siano]). Praca wymagała siły i sprytu. „Szcze na każdy umieje kositi. Muoj tato to dobre kosili, ale i wuon dobre. Treba dobre kositi, bo potuom kiepsko hrebści, jak kiepśko skoszane. Tuolko namuczyszsie” (Jeszcze nie każdy umie kosić. Mój tato to dobrze kosili, ale i on [mąż] dobrze. Trzeba dobrze kosić, bo inaczej źle grabić, jak źle skoszone. Tylko się namęczysz). Kosa też musiała być odpowiednio wyklepana i naostrzona. „Jak dobry koseć i dobra kosa, to robota ide hładko. A jak dobra kosa i kiepśki koseć abo dobry koseć i kiepśka kosa, to wsio ide byle jak” (Jak dobry kosiarz i dobra kosa, to praca idzie gładko. A jak dobra kosa i zły kosiarz albo dobry kosiarz i zła kosa, to wszystko idzie byle jak).

Mistrzostwa świata w koszeniu bagiennych łąk, Biebrzański Park Narodowy, 2016. Fot. Małgorzata Pawelczyk

Do pracy przy sianie wybierano się czasem nawet na cały dzień, zwłaszcza gdy łąka była oddalona od domu. Zabierano ze sobą zapas wody i jedzenia. W przerwach kobiety śpiewały pieśni o tematyce sianokośnej: 

Kosiaryki sieno kosiat/2
Pokosiwszy Boha prosiat
Daj nam Boże pohodońku /2
Na naszuju robotońku
Sztob my sieno pokosili /2
I szczasliwo posuszyli
I szczasliwo posuszyli /2
I do kłuni powozili

Wykoszona trawa leżała na łące, przewracało się ją drewnianymi grabiami (w późniejszym czasie pojawiły się przewracarki, które ciągnął koń lub ciągnik). Na noc trzeba było złożyć siano w kopice (kopki), żeby perehoryeło (oddało swoje ciepło; bez tego może się zepsuć – zgnić, zżółknąć). „A na druhi deń, jak pohoda, rozkidajem, perewernem, zhrybajem i jak hoże, to zabirajem do kłuni. Kładem na wuoz, na werch treba rubla, zwiazujem werowkami, kob dobre trymałosie i wezem do kłuni na wyszki abo na tuok”. Rano się je rozrzucało, przewracało, i gdy było wystarczająco suche, zgrabiało w wał, który pakowano za pomocą wideł na wóz. Jedna osoba siedziała na wozie i układała siano równomiernie najpierw po bokach, a potem na środku fury, ugniatając je rękoma i nogami. Ktoś z dołu podawał widłami o długim trzonku kolejne porcje siana. Na koniec dociskało się siano rublem – okorowanym drągiem dłuższym od wozu, obwiązywało się furę sznurkami dookoła. Grabiami wyczesywało się wystające siano. Po przywiezieniu do stodoły: „(…) my to kłali na wyszkach albo na tuoku” (zrzucało się je na pewnego rodzaju półkę w stodole lub na podłogę). 

Koń z furą siana i gospodarzem przed stodołą. Lisowe, Polesie Zachodnie. Ukraina, lipiec 2014. Fot. Julita Charytoniuk

W innej sianokośnej pieśni z Gorodziska (gm. Narew) jest mowa o zwożeniu siana do stodoły i sprawach damsko-męskich, które prowadzą do ciąży:

Koścy kosiat Boha prosiat/2
Daj nam Boże pohodońku
Daj nam Boże pohodońku /2
Na naszuju robotońku
Kob nam sieno pokosici /2
Do stodoły powozici
A w stodoli mied horiłka /2
Za stodołoj krasna dziewka
A w stodoli pjut hulajut /2
Za stodołoj proklinajut
A w stodoli chłopcy zuchi /2
Narobili dziewkam bruchi

Ważne było, by nie przywieźć do stodoły niedosuszonego siana. Zdarzały się przypadki pożarów. „Od syroho siena kłunia może zahoryeti. Wono paruje i może zahoryeti” (Od mokrego siana stodoła może się zapalić. Ono paruje i może się zapalić). 

Na obszarach nadrzecznych rosła trawa, którą nieszczególnie lubiły jeść gospodarskie zwierzęta. „U nas tam puod ryeczkoju to my raz u ruok kosili ono, bo tam takoje jakojeś ziele (…) takoje sieno u kopiciu złożysz a wono ni suchoje, ni syroje” (U nas tam pod rzeką to my raz w roku kosiliśmy, bo tam takie jakieś ziele, takie siano złożysz w kopki, a ono ni to suche, ni to mokre). Ten rodzaj trawy, zwanej „ryzucha”, przeznaczano na sieczkę. Wymieszana z owsem była pożywieniem dla koni.

Na terenach podmokłych – bagiennych – również koszono raz w roku. Ale tu utrudnienie polegało na tym, że siano można było zabrać ze stogów czy brogów dopiero zimą, jak bagna zamarzały i dało się na nie wjechać. 

Stogi z sianem, okolice wsi Łukowe, Polesie Zachodnie, Ukraina 2013. Fot. Julita Charytoniuk

Pewnego lata, wiele lat temu, jak wspomina Maria Denisiuk, były takie deszcze, że nie dało się zebranego w kopki siana przywieźć z łąki. Trwające dłuższy czas ulewy spowodowały, że główna ulica w Kożynie była jak rwąca rzeka. Wszędzie była woda. Płynęły kępy siana i całe kopice. Na jednej z nich siedział zając: „I popływ zajeć i kopicia. Popływło wsio!” (I popłynął zajęć i kopka. Popłynęło wszystko). „Bo deż, jak zajeć zlieze z kopici u wodu?” (Bo gdzież, jak zająć zejdzie z kopki do wody?) – dopowiada jej córka, Walentyna Plisiuk. 

Pieśni sianokośne zalicza się do pieśni pracy – jest określony czas ich wykonywania, tak jak w przypadku pieśni borowych czy kołysanek. Nie są to natomiast pieśni obrzędowe, chociaż mają cechy stylu pieśni obrzędowych (melodia, rytm, wąska skala, nierozwinięty wielogłos – najczęściej heterofonia). Z relacji najstarszych podlaskich śpiewaczek można wywnioskować, iż najczęściej wykonywano je podczas lub przerwie w pracy albo na zakończenie dnia. Motywem przewodnim jest oczywiście praca – koszenie trawy i prośba do Boga o dobrą pogodę. Mogą pojawić się wątki wdowy (jak w pieśni z Dobrowody), która nie radzi sobie z koszeniem (męską czynnością):

Kosiary kosiat a wytreć powywaje
Bidna wdowońka iz żalu umlywaje /2
Oj, ny żurysia mołoda udowońka
Bude skoszana zylona dubrowońka /2
Najmu kosiariw, toj simdisiat czytyry
Szczob wykosyly wsi pahorki, doliny /2
Kosiary kosiat a wytreć powywaje
Szołkowa trawa spud kosy wylahaje
Bidna wdowońka slozońki utyraje

W innej pieśni występuje jasnowłosy młodzieniec, kosiarz, któremu wdowa przynosi jedzenie i na brzegu rzeki rodzi syna. Zastanawia się, czy go nie utopić, gdyż nie wypada jej mieć dziecka: Hodowawszy od ludzi śmiech/ Utopiwszy od Boha hryech (Jak będę wychowywać, ludzie będą się śmiać, jak utopię – będzie grzech). Młodzieniec najpierw oskarża wdowę o szaleństwo, a finalnie przekonuje ją, że wychowają wspólnie nowonarodzone dziecko.

Tekst – Julita Charytoniuk

Przypisy:
[1] Ten i pozostałe cytaty pochodzą z wywiadów autorki z Marią Denisiuk oraz Walentyną Plisiuk, Kożyno (gm. Bielsk Podlaski), IX-XI 2020.
[2] Święto obchodzone lokalnie. W parafii w Puchłach tego dnia święcono zioła. W Klejnikach (kożyńska kaplica należy do tej parafii) zioła święcono na św. Jana.

Artykuł powstał na podstawie badań terenowych – rozmów z Marią Denisiuk (ur. 1928 r.) z Kożyna i jej córką, Walentyną Plisiuk (ur. 1954r.), oraz wspomnień z dzieciństwa autorki. 

Artykuł powstał w roku 2020 w ramach zadania „MuzykaTradycyjna.pl” realizowanego przez Forum Muzyki Tradycyjnej we współpracy z Instytutem Muzyki i Tańca w Pracowni Muzyki Tradycyjnej

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Zamknij